Sprawa jest naprawdę poważna. Dla mnie osobiście tym boleśniejsza, że to już tuż tuż, zdecydowanie bliżej niż dalej. Niby dwaj eleganccy starsi panowie pocieszali, że „wesołe jest życie staruszka”, ale to było dawno, jakby w innych czasach. Czy ktoś widział ostatnio na mieście dostojnego jegomościa we fraku z cylindrem na głowie i laseczką w ręku nucącego „Kaziu zakochaj się”? Tak słodko to mogło być dawno temu w PRL-u. Dziś Kaziu jest dużo starszy od starszych panów. Przez tych kilkadziesiąt lat może się i zakochał, ale jego dzisiejsze życiowe, niestety upublicznione, przesłanie nie ma nic wspólnego z niewinnym poszukiwaniem miłości, za to wszystko z toczeniem z ust nieprzyjemnej piany i nienawistnym opluwaniem. Może to tylko znak czasu, ale może też wieku. No i właśnie w tym problem, tego się boję u progu starości. Z trudem trawiąc kolejne haniebne wyskoki Kutza, Wajdy, Bartoszewskiego - ich paranoiczne wizje politycznej nekrofilii, śmiesznej żałoby, wojny domowej – zastanawiam się, czy to nieuniknione? Czy w parze z naturalną dla starszego wieku demencją, którą ludzie bez kultury zwą zidioceniem, iść musi po stokroć jeszcze gorsze znikczemnienie? Czy tak być musiało, czy tak być musi?
Dobre wychowanie tudzież chrześcijańska cnota nakazują przyjmowac dziwactwa wieku starczego łagodnie i ze zrozumieniem. Pytanie, co należy zrobić mając do czynienia ze starczą nikczemnością. Wydaje się, że niewiele więcej. Nic poza nazwaniem rzeczy i ludzi po imieniu.
Inne tematy w dziale Kultura