W dobrym tonie u lewaków jest raz po raz ponarzekać na korporacje. Wypada zatem i mnie. Tym bardziej, że muszę jakoś uspokoić sumienie po wizycie w EMPIKU gdzie jak jakiś (za przeproszeniem) leming, wszedłem po "Kalambury" Pustek a wyszedłem z nowym RAMMSTEINEM i albumem "Gajcy". No leming, bez dwóch zdań. Ale obiecuję, że na korporacjach się nie skończy.
Zacznijmy od cytatu z "NO LOGO" Naomi Klein (to ta alterglobalistka, której nie lubią w GW):
"W latach 80. dziewiętnastego wieku własny znak handlowy otrzymały produkowane masowo zupy Campbella, marynaty H.J. Heinza czy płatki zbożowe Quaker Oats. Według Ellen Lupton i J. Abbota Millera, historyków i teoretyków wzornictwa, logo projektowano w ten sposób, by wywołać wrażenie familiarności i swojskości, co miało służyć nowej, niepokojącej anonimowości towarów, sprzedawanych w gotowych opakowaniach. Dobrzy znajomi, tacy jak Doktor Brown, Wujek Ben, Ciotka Jemima i Old Grand-Dad (Stary Dziadunio), przyszli zastąpić sklepikarza, który tradycyjnie pełnił rolę osoby odpowiedzialnej za odważanie przechowywanych luzem towarów i zachwalanie ich zalet...Zestaw znanych w całym kraju nazw handlowych zajął miejsce drobnych lokalnych sklepikarzy, przejmując rolę łącznika pomiędzy konsumentema a produktem". Gdy produktom przydzielono już własne nazwy i charaktery, reklama stworzyła im trybunę, z której mogły przemówić bezpośrednio do swojego potencjalnego nabywcy. W ten sposób narodziła się korporacyjna "osobowość", nazwana, opakowana i reklamowana w swój wlasny, unikalny sposób".
Proste i oczywiste. Ale działa. Bo kto z nas, gdy mu postawić przed oczyma słoik z napisem "MAJONEZ ZWYKŁY, STOŁOWY" i drugi z napisem "Majonez Babuni" nie skłoni się ku drugiemu produktowi? Oba mogą przejść ten sam proces produkcyjny, niczym się nie różnić... ale ta Babunia, Babcia, ten ulotny aromat dzieciństwa, czegoś dobrego, smacznego, swojskiego, czy co tam jeszcze chcecie.
Oczywiste jest także to, że reklama nie ma nas poinformować o faktycznej jakości danego produktu, ale sprawić, że będzie się on nam wydawał godny nabycia. Właściwie z tym samym mamy do czynienia w tzw. polityce. I to także działa. Szeregowy konsument infotainmentu w gruncie rzeczy wie niewiele o tych, na których stawia. Z reguły także mało go tak naprawę obchodzą. Tym tłumaczę sobie bardzo szybkie wolty wyborcze Polaków: tożsamość, ugruntowana lojalność polityczna jest czymś rzadkim, polityka dla zwykłego czlowieka to pobieżnie przejrzana gazeta (o ile!), wysłuchane/obejrzane do kolacji wiadomości, może jakiś skrót informacyjny, do tego publicystyka, czyli de facto show, które z zasady więcej zaciemnia, niż wyjaśnia.
Bo też konsument (dez)informacji jest na samym dole tej struktury.
Gdyby przyjąć podział gnostycki:
- pneumatycy (ci, którzy są wybrani, dysponują pełnią wiedzy);
- psychicy (ci, którzy są predestynowani, ale z pewnych przyczyn nie dostąpują pełnego poznania);
- somatycy/hylicy (tzw. "ciemny lud", który wszystko kupi);
to
- na samej górze mamy wąską grupę towarzysko-polityczno-medialnie-biznesową (pewnie coś przeoczyłem), która trzyma rękę na pulsie rzeczywistości i może sobie jak ten demiurg chichotać nad światem (a kto wie, może dobrodusznie się uśmiechać)... Tylko proszę mi nie mówić, że to teoria spiskowa.:-)
- niżej grupę pośredników (od świetnie płatnych publicystów i pierwszych twarzy mediów do szeregowych media workers, których wiedza i zdolność opisu świata bywa gorsza niż większości z nas, niebieskich blogerów); ale tutaj są także np. blogujący politycy, którzy mówią nam tyle ile chcą/mogą/potrafią powiedzieć. Sądząc po intelektualnych wykwitach niektórych, to nawet jeśli chcą, nie potrafią.;-)
- u podstaw tych, którzy są informowani/bombardowani/indoktrynowani.
Tu trzeba dodać, że Internet (choć oczywiście nie tylko on) tworzy pewien wyłom w tej strukturze. NIe wiadomo tylko, na jak długo...
No i oczywista, w każdej z grup także występuje jeszcze stratyfikacja.
W każdym razie różne formy PR, marketingu politycznego, sztuczek jakimi karmią nas spece od coraz szybciej rozwijających się gałęzi manipulacji mniemaniami mas powodują, że cały ten zgiełk wydaje nam się swojski (i rzetelnie opisujący świat). Ba, to wszystko wydaje się nawet smaczne. Choć to przeca majonez anty-Babuni.
A muzycznie coś z zupełnie innej beczki...
Krzysztof Wołodźko
Utwórz swoją wizytówkę
Krzysztof Wołodźko, na ogół publicysta. Miłośnik Nowej Huty.
Wyją syreny, wyją co rano,
grożą pięściami rude kominy,
w cegłach czerwonych dzień nasz jest raną,
noc jest przelaną kroplą jodyny,
niechaj ta kropla dzień nasz upalny
czarnym - po brzegi - gniewem napełni -
staną warsztaty, staną przędzalnie,
śmierć się wysnuje z motków bawełny...
Troska iskrą w sercu się tli,
wiele w sercu ognia i krwi -
dymem czarnym musi się snuć
pieśń, nim iskrą padnie na Łódź.
Z ognia i ze krwi robi się złoto,
w kasach pękatych skaczą papiery,
warczą warsztaty prędką robotą,
tuczą się Łodzią tłuste Scheiblery,
im - tylko radość z naszej niedoli,
nam - na ulicach końskie kopyta -
chmura gradowa ciągnie powoli,
stanie w piorunach Rzeczpospolita.
Ciąży sercu wola i moc,
rozpal iskrę, ciśnij ją w noc,
powiew gniewny wciągnij do płuc -
jutro inna zbudzi się Łódź.
Iskra przyniesie wieść ze stolicy,
staną warsztaty manufaktury,
ptaki czerwone fruną do góry!
Silnym i śmiałym, któż nam zagrodzi
drogę, co dzisiaj taka już bliska?
Raduj się, serce, pieśnią dla Łodzi,
gniewną, wydartą z gardła konfiskat.
Władysław Broniewski, "Łódź"
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka