Krzysztof Wołodźko Krzysztof Wołodźko
97
BLOG

Seks, cukier i wieszanie

Krzysztof Wołodźko Krzysztof Wołodźko Polityka Obserwuj notkę 27

Z mówieniem/pisaniem o wieszaniu po-PRL-owskich decydentów jest dziś trochę tak, jak z seksem przez telefon, albo lizaniem cukru przez szybę. Niby mamy wtedy i seks i cukier, ale w gruncie rzeczy ani jednego, ani drugiego.
 
Od gadania o wieszaniu żaden znany nam z tzw. wielkiej historii post-PRL-owski włodarz chyba się gorzej nie poczuje.
 
Skąd u mnie, który swych czytelników nie rozpieszcza taką tematyką, to nagłe zainteresowanie kwestią?
 
Oglądałem wczoraj ostatni odcinek „Gier wojennych”, poświęconych pułkownikowi Kuklińskiemu. W pewnym momencie Czesław Kiszczak stwierdził, że oni, władza, mieli swoje wtyki w najwyższych kręgach decyzyjnych „Solidarności”. Właściwie dla każdego, kto ma wiedzę troszku większą, niż ta z uroczystych akademii ku czci, jest to oczywiste. Interesujące było coś innego: wyraz twarzy Kiszczaka, gdy to mówił: takie przeogromne zadowolenie, niemal pycha. I ta radość, że mówi to do kamer... I że to pójdzie na całą Polskę.
 
Uderzyła mnie myśl: jasna cholera, przecież ludzie jego pokroju, gdy nie widzi ich światło kamer, gdy są we własnym, doborowym towarzystwie, oni się z nas wszystkich mogą do woli natrząsać. Mogą się naśmiewać z tego wszystkiego, co się stało i dzieje, bo są praktycznie bezkarni. Mogą bić się ze śmiechu po kolanach i rechotać do woli (byle im żyłka nie pękła).
 
Robili z Polską co chcieli przez dziesięciolecia. Robili co chcieli przed Okrągłym Stole, w trakcie i chwilę później pewnie też. Mieli koncesjonowaną opozycję (pobłogosławioną nie tylko w Magdalence przez Kościół), megalomana Wałęsę, który coś tam wyciągał ze swoich teczek jako prezydent IIII RP, mieli własnych ludzi szkolonych przez Fundację Fullbrighta, mieli młody narybek, dla którego szyto mundurek europejskiej socjaldemokracji (przy okazji pozbywając się konkurencji). I mogli śmiać się w kułak. I doczekali takiej chwili, że Kiszczak (zresztą nie on jeden) może oficjalnie, przed kamerami TV powiedzieć z wielkim ukontentowaniem, że mieli wtyki w „Solidarności”. Co to znaczy, nikomu nie trzeba tłumaczyć: świnili, korumpowali, łamali ludzi, rozwalali rodziny... Ot, operacyjne gry i zabawy.
 
Już nie wspomnę o tym, że za to, co zrobili z gospodarką w samym tylko stanie wojennym każdy z nich powinien dziś siedzieć goły i wesoły pod celą. Stanu wojennego właściwie nie pamiętam, krótkie przebitki pamięci małego dziecka; moim Rodzicom, wtedy obojgu na utrzymaniu budżetówki, kojarzy się z kompletnym brakiem niemal wszystkiego, ale mojemu Teściowi, wówczas w zakładzie pracy na Śląsku, z nieustannymi przerwami w robocie, z jakimiś smutnymi panami włóczącymi się po halach, z dziwnym, wymuszonym ręcznym sterowaniem wszystkim nieróbstwem i tumiwisizmem. Bo to żadna kontrrewolucja nie rozpierniczyła wtedy Polski w drobny mak, ale atmosfera strachu i przygnębienia, olbrzymi, psycho-społeczny knock-out, urządzony właściwie po to, żeby ci panowie mogli sobie jeszcze trochę porządzić...
 
Z drugiej strony, tego samego Kiszczaka, albo gen. Jaruzelskiego widzimy czasem na sali rozpraw sądowych. Jakie oni mają wtedy miny: cierpiących staruszków, przygniecionych olbrzymim brzemieniem historii, odpowiedzialności i czego tam jeszcze w takich okolicznościach trzeba, by wyjaśnić swoje racje. Myślałby kto, że to jacyś, używając eufemizmu, w tyłek klepani Wallenrodowie na miarę PRL.
 
Wracając do seksu: jako ostatnie życzenie skazańca. Kostka cukru do cienkiej herbatki. A reszta niech będzie milczeniem...
 

Ktoś zapyta: ale za co? Za ten wstrętny uśmiech na twarzy Kiszczaka. Że co, że za mało? Pewnie tak, ale szlag mnie trafił.


KONIECZNIE, płakać albo śmiać się. Albo jedno i drugie.

 

 

Krzysztof Wołodźko Utwórz swoją wizytówkę Krzysztof Wołodźko, na ogół publicysta. Miłośnik Nowej Huty. Wyją syreny, wyją co rano, grożą pięściami rude kominy, w cegłach czerwonych dzień nasz jest raną, noc jest przelaną kroplą jodyny, niechaj ta kropla dzień nasz upalny czarnym - po brzegi - gniewem napełni - staną warsztaty, staną przędzalnie, śmierć się wysnuje z motków bawełny... Troska iskrą w sercu się tli, wiele w sercu ognia i krwi - dymem czarnym musi się snuć pieśń, nim iskrą padnie na Łódź. Z ognia i ze krwi robi się złoto, w kasach pękatych skaczą papiery, warczą warsztaty prędką robotą, tuczą się Łodzią tłuste Scheiblery, im - tylko radość z naszej niedoli, nam - na ulicach końskie kopyta - chmura gradowa ciągnie powoli, stanie w piorunach Rzeczpospolita. Ciąży sercu wola i moc, rozpal iskrę, ciśnij ją w noc, powiew gniewny wciągnij do płuc - jutro inna zbudzi się Łódź. Iskra przyniesie wieść ze stolicy, staną warsztaty manufaktury, ptaki czerwone fruną do góry! Silnym i śmiałym, któż nam zagrodzi drogę, co dzisiaj taka już bliska? Raduj się, serce, pieśnią dla Łodzi, gniewną, wydartą z gardła konfiskat. Władysław Broniewski, "Łódź"

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (27)

Inne tematy w dziale Polityka