Krzysztof Wołodźko Krzysztof Wołodźko
65
BLOG

O przepraszaniu i (nie)wdzięczności

Krzysztof Wołodźko Krzysztof Wołodźko Polityka Obserwuj notkę 20

Tekst ten napisałem po wizycie Donalda Tuska w Katyniu, jako komentarz na stronę OBYWATELA. Miał się na niej znaleźć w poniedziałek, 12 kwietnia. Z wiadomych przyczyn nie trafił tam jednak. Myślę, że w jakimś stopniu porusza kwestie ważne, dlatego publikuję go na swoim blogu.


Niedawne wydarzenia w Lesie Katyńskim śledziłem z zainteresowaniem. Komentarze już z nieco mniejszym, bo mogłem być pewien znanej nie od dziś sztampy.

 
Sztampy, która z jednej strony odnosi się do relacji polsko-rosyjskich, z drugiej do podziału na zwolenników i przeciwników premiera Tuska. Tu już nic ciekawego paść nie może, oprócz tych, którzy ewentualnie padną na apopleksję, dając się unieść swoim politycznym sympatiom i antypatiom.
 
Pierwszy z wspomnianych wymiarów sprawy wiąże się z faktem dość dziwacznym. Oto jedno państwo pokomunistyczne domaga się przeprosin od drugiego państwa pokomunistycznego. Bo to, że III RP jest państwem pokomunistycznym, a rzecz dotyczy nie tylko naszych pojałtańskich granic (swoją drogą ciekaw jestem, ilu Polaków chciałoby ich realnej zmiany? I jakim kosztem?), nie ulega chyba najmniejszej wątpliwości. Dziedziczymy po PRL częściowo prawa, częściowo instytucje, częściowo obyczaje, elity, te po-pezetpeerowskie i te po-opozycyjne, pokolenie nie tylko 30-latków „dziedziczy” po PRL także własnych rodziców. Dziedziczymy też domy i wioski z miastami, gierkówkę, Spodek, trasę W-Z. Nawet pamięć o saturatorach spora część Polaków dziedziczy jeszcze po tzw. "Ludowej Ojczyźnie". Nie zapominając o długach, tym chyba najbardziej praktycznym, bolesnym i wymownym znaku ciągłości między PRL a III RP. Przykłady można by mnożyć.
 
Tego typu logikę ktoś może jednak uznać za absurdalną, wskazując na to, że w gruncie rzeczy idzie o zbrodnię komunistów rosyjskich na niekomunistach, obywatelach II Rzeczpospolitej. Tej Rzeczpospolitej, której jednak faktycznie nie ma i jeśli coś z niej zostało, to raczej w zbiorowej pamięci, niż w rzeczywistości III RP. W takim przypadku można z kolei wskazać, że przeprosiny należą się właściwie tym, którzy – z przyczyn biograficznych – mają jeszcze prawo ich wymagać. To jednak prowadzi do następnego pytania: czy państwo polskie ma jakąś odpowiedzialność wobec takich osób? I jaką?
 
I tu znów pojawia się kwestia symboli narodowych, czy „mitu założycielskiego”, choć we wzajemnym przenikaniu II RP, PRL i III RP brzmi on dwuznacznie. Z pewnością pamięć o mordzie w Katyniu dla części Polaków nie (do końca) pogodzonych z PRL była „znakiem sprzeciwu”. Przestało to być zatem wydarzenie dotyczące tylko samych pomordowanych, ich rodzin i bliskich, ale coś, co dotyczyło właściwie istoty polskości i Rzeczpospolitej. I tak stało się właśnie mitem, czy symbolem narodowym. I moim zdaniem nie idzie tu jedynie o Rosję Sowiecką. Jest to symbol martyrologii polskiej, w tym przypadku wpisanej w stary konflikt między Polską a Rosją. A pośrednio jest to kwestia tej stosunkowo młodej w dziejach Europy „mody na przepraszanie” między narodami/państwami, opisanej nieźle przez Tomasza Gabisia, gdy różne nacje licytują się między sobą na wzajemne krzywdy i zbrodnie. Relacja kat-ofiara nabiera tu znaczenia dość dwuznacznej licytacji na krzywdy, która zyskuje walor niemal merkantylny. Bo też za co właściwie można przehandlować cierpienie rozstrzelanych? Za obietnicę nie zakręcenia kurków z gazem?
 
Z pewnością w tym kluczu także Polacy mieliby za co i kogo przepraszać. Kolejny raz sprawdza się stara prawda o „koszuli bliższej ciału”, wzmocniona dodatkowo popeerelowskimi nawykami wielu, że „myśmy czyści” i generalnie wszyscy wokół są nam coś winni, a my jedyni jako ten Cierpiący Narodów. Wystarczy pomyśleć o wszystkich nerwowych reakcjach na nasze przewiny w relacjach z Czechami, Rosjanami, Cyganami, Żydami, Ukraińcami…
 

Tu dochodzi jeszcze jedna kwestia, dość wstydliwa: kwestia wdzięczności. I znów mam wrażenie, że najbardziej chętni jesteśmy do rozdzierania koszuli na piersi i siąpienia nosem. A jak jest z wdzięcznością? Znamienne są polskie losy Olega Zakirowa. Zakirow, wedle mojej wiedzy, do dziś nie ma w Polsce stałej pracy. W tej Polsce, która na mocy jego własnych moralnych wyborów stała się dlań drugą ojczyzną. Tak, nie wystarczy żądać, by inni powiedzieli „przepraszam”, to wcale nie świadczy o jakiejkolwiek etyce czy „moralnej wyższości” narodu. Trzeba jeszcze umieć być wdzięcznym wobec przyjaciół, którzy mogli być zresztą zaprzysięgłymi wrogami. A na to nas, jak widać, nie stać, dlatego jeśli o mnie chodzi – pamięci o pomordowanych nie zamierzam kultywować w żadnym narodowym chórze moralistów.

Krzysztof Wołodźko Utwórz swoją wizytówkę Krzysztof Wołodźko, na ogół publicysta. Miłośnik Nowej Huty. Wyją syreny, wyją co rano, grożą pięściami rude kominy, w cegłach czerwonych dzień nasz jest raną, noc jest przelaną kroplą jodyny, niechaj ta kropla dzień nasz upalny czarnym - po brzegi - gniewem napełni - staną warsztaty, staną przędzalnie, śmierć się wysnuje z motków bawełny... Troska iskrą w sercu się tli, wiele w sercu ognia i krwi - dymem czarnym musi się snuć pieśń, nim iskrą padnie na Łódź. Z ognia i ze krwi robi się złoto, w kasach pękatych skaczą papiery, warczą warsztaty prędką robotą, tuczą się Łodzią tłuste Scheiblery, im - tylko radość z naszej niedoli, nam - na ulicach końskie kopyta - chmura gradowa ciągnie powoli, stanie w piorunach Rzeczpospolita. Ciąży sercu wola i moc, rozpal iskrę, ciśnij ją w noc, powiew gniewny wciągnij do płuc - jutro inna zbudzi się Łódź. Iskra przyniesie wieść ze stolicy, staną warsztaty manufaktury, ptaki czerwone fruną do góry! Silnym i śmiałym, któż nam zagrodzi drogę, co dzisiaj taka już bliska? Raduj się, serce, pieśnią dla Łodzi, gniewną, wydartą z gardła konfiskat. Władysław Broniewski, "Łódź"

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (20)

Inne tematy w dziale Polityka