Krzysztof Wołodźko Krzysztof Wołodźko
6266
BLOG

Ludzie jak śmieci. W piątą rocznicę zamordowania Jolanty Brzeskiej

Krzysztof Wołodźko Krzysztof Wołodźko Polityka Obserwuj notkę 16

Warszawa, początek marca 2011 roku. Spacerujący po Lesie Kabackim mężczyzna natrafia na spalone ludzkie szczątki. Badania genetyczne potwierdzają, że to zwłoki zaginionej kilka dni wcześniej Jolanty Brzeskiej, ponad sześćdziesięcioletniej działaczki Warszawskiego Stowarzyszenia Lokatorów. Szybko pojawia się opinia, którą policja długo przyjmowała jako wiążącą, że była to śmierć samobójcza. Ostatecznie w wyniku śledztwa oficjalnie uznano fakt okrutnego morderstwa.

Potrzebne będzie szersze tło. Warszawskie Stowarzyszenie Lokatorów to niezależna organizacja pozarządowa powołana w celu obrony praw najemców lokali mieszkalnych (prywatnych, komunalnych, zakładowych, spółdzielczych). Inicjatywa działa od 2007 roku. Jolanta Brzeska była jedną z jego współzałożycielek. Do WSL dołączyła wraz z mężem, który kilka lat później zmarł na nowotwór. Oboje uczestniczyli w demonstracjach, spotkaniach z lokalnymi władzami samorządowymi, pomagali w ustalaniu prawnego statusu spraw, z którymi do stowarzyszenia zwracali się zastraszani lokatorzy, nękani przez czyścicieli kamienic. Mieszkanie na Nabielaka, które zajmowali Brzescy mieściło się w kamienicy niemal doszczętnie zniszczonej przez Niemców w czasie wojny. Ojciec Jolanty Brzeskiej pomagał w odbudowie budynku, za to otrzymał tam mieszkanie komunalne.

Andrzej Smosarski, działacz społeczny, wspominał po jej śmierci na łamach „Nowego Obywatela”, że państwo Brzescy żyli przez ostatnie lata pod ogromną presją: próby włamań, odcięcia zawiasów, ciągłe poczucie zagrożenia. Konflikt z Markiem Mossakowskim, który przejął kamienicę zamieszkałą przez Brzeską wciąż narastał. Smosarski tak charakteryzuje działalność kamienicznika: „to człowiek, który wyciąga ręce po wiele budynków. Wszędzie tam, gdzie się pojawia, natychmiast następuje gwałtowny wzrost czynszów. Usiłuje opróżnić budynek z wieloletnich lokatorów, a następnie przekształca w miejsce najmu rynkowego lub wystawia mieszkania na sprzedaż. Pod jego »panowaniem« czynsz to już złotych nie setki, a tysiące”. Jolanta Brzeska nie dała się wykurzyć z mieszkania: nie zgodziła się na podwyżkę czynszu i sprawa jej zasadności trafiła do sądu.

Metody działania kamienicznika każą pytać o powiązania czyścicieli kamienic z przynajmniej niektórymi urzędnikami miejskimi. Otóż któregoś dnia Mossakowski wraz z kilkoma „przybocznymi” próbował włamać się do mieszkania na Nabielaka, wyjaśniając, że jest w nim zameldowany. Jedynie błyskawiczna interwencja działaczy lokatorskich zapobiegła bezprawnemu wtargnięciu. Zagadką pozostaje, jak kamienicznikowi udało się zdobyć meldunek i który z miejskich urzędników umożliwił mu zameldowanie w lokalu zamieszkiwanym przez małżeństwo Brzeskich. Meldunek cofnięto, ale wobec nikogo nie wyciągnięto konsekwencji prawnych. Aż przyszedł 1 marca 2011 r. Jolanta Brzeska spłonęła żywcem.

Piotr Ciszewski, politolog, publicysta lewicy, prezes WSL mówi w rozmowie z tygodnikiem „W Sieci”, że w śledztwie dotyczącym śmierci Jolanty Brzeskiej zmarnowano pierwsze tygodnie: „Policjanci prowadzący między innymi przeszukanie w mieszkaniu zamordowanej nie wiedzieli nic o tym, że pozostawała w konflikcie z kamienicznikiem. Nie orientowali się w kwestiach reprywatyzacji, więc nawet nie wiedzieli czego szukać. Nie przesłuchano od razu czyściciela kamienic i związanych z nim ludzi. Samochód z którego wówczas korzystano, zanim zainteresowała się nim policja, został sprzedany i nie można go było już zlokalizować. To również wystawia funkcjonariuszom jak najgorsze świadectwo”.

Bardzo negatywnie śledztwo ocenia również Maciej Łapski, prezes stowarzyszenia Warszawa Społeczna – oddolnego ruchu mieszkańców na rzecz usług publicznych, samorządności i godnej pracy: „Na nadgarstkach Jolanty Brzeskiej były widoczne ślady po plastikowych kajdankach. A w jej mieszkaniu leżało rozmrożone do obiadu mięso i telefon, z którym nigdy się nie rozstawała. Tak jakby nagle została zabrana z domu. Policyjny pies na miejscu zbrodni jasno wskazywał na urywający się ślad w miejscu, w którym mógł zaparkować samochód. Wszystko wyraźnie wskazywało na morderstwo. Tymczasem śledztwo było prowadzone w kierunku samobójstwa. Dopiero po dwóch latach prokuratura stwierdziła, że mogło to być zabójstwo… nieumyślne. Śledztwo zostało umorzone. To skandal”.

Na interesujący trop zwraca uwagę Smosarski w cytowanym wyżej wywiadzie dla „Nowego Obywatela”. Opisując sylwetkę Brzeskiej, stwierdza: „Była bardzo życzliwą osobą. I bardzo precyzyjnie rozumującą. Zastanawiamy się w Stowarzyszeniu, czy nie trafiła na ślad jakiejś afery związanej z reprywatyzacją, bo naprawdę miała prawniczego nosa. Posiadała umiejętność kojarzenia faktów czy sytuacji, wyłapywania szczegółów, rozumienia kontekstów”. I dodaje: „Czy aby nie jest tak, że miasto po pozbyciu się większości zasobu komunalnego nagle przejmie się prawami lokatorów i za publiczne pieniądze zacznie wynajmować mieszkania od prywatnych właścicieli? Wtedy pewny, bo publiczny płatnik zapłaci prywatnym właścicielom za najem cenę rynkową, a ci, rzecz jasna, wykorzystają to do podniesienia poziomu opłat czynszowych. Czy nie chodzi o stworzenie warunków do wielkiego transferu publicznych pieniędzy do prywatnych kieszeni pod pozorem ochrony lokatorów? Z punktu widzenia logiki zarządzania miastem obecna polityka mieszkaniowa władz stolicy nie ma żadnego sensu. Reprywatyzacja zwiększa liczbę osób, których nie stać na pozostanie w dotychczasowym mieszkaniu, natomiast przeznaczony dla nich zasób komunalny ciągle jest ograniczany”. Jeśli taka strategia miasta jest prawdopodobna, oznacza bardzo niebezpieczną możliwość nawiązania trwałych i nieformalnych więzi między stołecznymi urzędnikami wysokiego szczebla a ludźmi, którzy na masową skalę „odzyskują”/wykupują warszawskie kamienice.

Bezwzględne reguły wedle których działają czyściciele kamienic są identyczne jak Polska długa i szeroka. Werbalne próby zastraszania to jedynie preludium. Do tego dochodzi odcinanie wody, gazu, prądu, także demontaż schodów czy balustrad. Specjaliści od „oczyszczania lokali z ludzi” nie cofają się także przed wybijaniem okien i wyważaniem drzwi. W Poznaniu w 2013 r. przed sądem stanęli trzej czyściciele, których bandycka inwencja szła jeszcze dalej: do kamienic wpuszczali szczury, zapychali rury kanalizacyjne w celu zalewania mieszkań, zanieczyszczali budynki odchodami, nie cofali się przed zastraszaniem kobiet w ciąży. Wszystko po to, żeby złamać ludzi traktowanych jak śmieci. I rzeczywiście, wiele osób załamuje się. Piotr Cieszewski przypomina, że zdarzały się przypadki samobójstw czy śmierci osób, które pomimo choroby były eksmitowane do pomieszczeń tymczasowych przygotowanych na przykład w piwnicach.

Co istotne, czyściciele kamienic nie są zdesperowanymi właścicielami „odzyskanych” mieszkań. To zorganizowane grupy wykonujące brudną robotę na rzecz niewielkiego w gruncie rzeczy środowiska specjalizującego się w odkupywaniu budynków na szeroką skalę, albo spółek, którym nierzadko bardziej zależy na ziemi, niż na samych budynkach. Czyściciele są „żołnierzami” pewnego specyficznego, ale bardzo opłacalnego biznesu. W przywołanym wyżej i sądownie udokumentowanym poznańskim przypadku czyściciele od swoich zleceniodawców otrzymali trzy miesiące i dwadzieścia dni na „wykonanie zlecenia”. Za każde opróżnione mieszkanie nowy właściciel, czyli spółka Aura Invest (powiązana z Neobankiem) płaciła 15 tys. zł.

Kwestie reprywatyzacji kamienic budzą ogromne emocje. Działacze warszawskiego ruchu lokatorskiego oceniają na kilka tysięcy liczbę osób w stolicy, których dotyczy problem. Kłopoty w znacznej mierze wynikają ze specyfiki polityki mieszkaniowej władz miasta, czy mówiąc ściśle: jej braku. Moi rozmówcy wskazują na liczne kwestie. Otóż według Wieloletniego Programu Gospodarowania Mieszkaniowym Zasobem miasta stołecznego Warszawy do 2017 roku stolica będzie miała o ponad 4800 mniej lokali komunalnych. A jak podkreśla Maciej Łapski, miasto nie wymaga nawet od deweloperów inwestycji mieszkaniowych przeznaczonych na cele społeczne.

Równocześnie pustką świeci tysiące niezagospodarowanych pustostanów: „tak jakby władze Warszawy celowo ograniczały podaż mieszkań, aby ceny na rynku nieruchomości (a tym samym zyski deweloperów) były większe”. Stołecznych polityków nie interesuje budownictwo prospołeczne, co jest kompletną ślepotą choćby w kontekście doświadczeń sprzed II wojny światowej, gdy w stolicy prężnie rozwijało się budownictwo społeczne, nastawione na biedniejszych mieszkańców, angażujące po części tzw. „inteligencję żoliborską”.

Dziś jest zupełnie inaczej, dlatego Łapski stwierdza mocno: „Władze Warszawy, gdyby tylko chciały, mogłyby zrobić wiele dobrego działając na niwie samorządowej, mogłyby również skłonić władze centralne do zajęcia się sprawą mieszkalnictwa. Przecież Hanna Gronkiewicz-Waltz jest wiceprzewodniczącą rządzącej partii a Donald Tusk posłem z Warszawy. Władze stolicy nie reprezentują mieszkańców, tylko wykonują rozkazy deweloperów i kamieniczników”. Stąd opór wobec władz miasta ze strony ruchu lokatorskiego, który łączy zdeklarowanych lewicowców i starszych ludzi, niejednokrotnie tzw. „moherowe berety”.

Zdaniem Piotra Ciszewskiego brak woli politycznej aby rozwiązać problem reprywatyzacji przez odpowiednią ustawę: „Obiecuje się ją od lat, ale wygląda na to, że głównym siłom politycznym nie zależy na rozwiązaniu tej kwestii. Być może dlatego, że uderzyłoby to w lobby odzyskiwaczy kamienic, czyli ludzi zamożnych i wpływowych”. Problemem jest także to, że na poziomie władz lokalnych zaznacza się wyraźna indolencja, czy wręcz niechęć do działań inicjowanych przez współpracujących ze sobą lokatorów. Ciszewski wspomina: „Gdy jako WSL złożyliśmy wnioski do Budżetu Partycypacyjnego o stworzenie poradnictwa dla lokatorów w siedmiu dzielnicach dotkniętych reprywatyzacją, urzędnicy odrzucili je tłumacząc się, niezgodnie z prawdą, że nie leży to w kompetencjach dzielnicy. Na warszawskich Bielanach dodano nawet kuriozalne stwierdzenie, że takie poradnictwo mogłoby być sprzeczne z interesem dzielnicy!”.

Tajemnicą poliszynela jest również, że Jakub Rudnicki, były wicedyrektor Biura Gospodarki Nieruchomościami od niedawna sam robi karierę kamienicznika. I już „odzyskał” kamienicę – roszczenie do niej skupili jego rodzice. Lokatorom zapowiedziano, że będą musieli opuścić lokale w związku z remontem generalnym. Oczywiście od razu podniesiono czynsz. W rozmowie z mediami jedna z mieszkanek kamienicy stwierdzała: „Zawsze uczciwie płaciłam, wyremontowałam to mieszkanie, to cały mój dorobek. Nie mogę spać po nocach. Mam 75 lat, mąż 85 lat, mamy teraz stracić dach nad głową?”. Niestety, to retoryczne pytanie... Dodajmy że odzyskiwanie kamienic to znakomity interes, który przy zaangażowaniu niewielkich środków własnych pozwala przejmować budynki warte wiele milionów złotych. A w takim biznesie nikt nie dochodzi wysoko przez przypadek. Tymczasem niechęć części opinii publicznej skupia się właśnie na lokatorach, próbujących bronić się przed upadkiem na społeczne i ludzkie dno. Tak jakby ludzie, którzy w wyniku historycznych, ustrojowych i społeczno-gospodarczych zawirowań znaleźli się w bardzo trudnym położeniu byli jedynymi winnymi dzisiejszych, powikłanych spraw, z których korzyść najczęściej odnosi nowa kasta kamieniczników.

Absurdalny z punktu widzenia dobrostanu społecznego brak polityki mieszkaniowej w skali kraju i poszczególnych miast nakłada się na dość powszechne niezrozumienie, że na naszych oczach rozgrywa się poważny dramat społeczny grożący pauperyzacją, niebezpieczną dla całokształtu stosunków społeczno-gospodarczych. Poza tym, jak podkreśla Ciszewski: „prostacka neoliberalna propaganda nie odróżnia handlu roszczeniami reprywatyzacyjnymi od odzyskiwania »prawowitej własności«. Nie bierze pod uwagę, że w wyniku reprywatyzacji mieszkania tracą ludzie niezamożni, których rodzice lub dziadkowie po wojnie sami odbudowywali Warszawę z gruzów”.

Tragedia Jolanty Brzeskiej nie wiąże się tylko z kwestią warszawskiej reprywatyzacji. Wiele mówi o polskich przemianach, które wciąż zachodzą i nie straciły aż tak dużo z gwałtowności pierwszych lat transformacji. Bo dziś przemoc wobec słabszych i „fajerów” maskuje się lepiej niż w początkach lat 90. Ale cynizm bezwzględnych graczy, czyli wąskiej grupy beneficjentów transformacji wcale nie zmalał. Stawka idzie o naprawdę wielkie pieniądze, a zwykli ludzie są niczym w takiej grze.


Tekst został pierwotnie opublikowany w tygodniku "W Sieci" w 2014 roku

Krzysztof Wołodźko Utwórz swoją wizytówkę Krzysztof Wołodźko, na ogół publicysta. Miłośnik Nowej Huty. Wyją syreny, wyją co rano, grożą pięściami rude kominy, w cegłach czerwonych dzień nasz jest raną, noc jest przelaną kroplą jodyny, niechaj ta kropla dzień nasz upalny czarnym - po brzegi - gniewem napełni - staną warsztaty, staną przędzalnie, śmierć się wysnuje z motków bawełny... Troska iskrą w sercu się tli, wiele w sercu ognia i krwi - dymem czarnym musi się snuć pieśń, nim iskrą padnie na Łódź. Z ognia i ze krwi robi się złoto, w kasach pękatych skaczą papiery, warczą warsztaty prędką robotą, tuczą się Łodzią tłuste Scheiblery, im - tylko radość z naszej niedoli, nam - na ulicach końskie kopyta - chmura gradowa ciągnie powoli, stanie w piorunach Rzeczpospolita. Ciąży sercu wola i moc, rozpal iskrę, ciśnij ją w noc, powiew gniewny wciągnij do płuc - jutro inna zbudzi się Łódź. Iskra przyniesie wieść ze stolicy, staną warsztaty manufaktury, ptaki czerwone fruną do góry! Silnym i śmiałym, któż nam zagrodzi drogę, co dzisiaj taka już bliska? Raduj się, serce, pieśnią dla Łodzi, gniewną, wydartą z gardła konfiskat. Władysław Broniewski, "Łódź"

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka