z dedykacją wszystkim zabłąkanym czytelnikom, którzy mają alergię na tematy, które są ostatnio "a propos"
Przezroczyste zjawiska i mechanizmy życia codziennego czasem, zwykle ze względu na naruszenie stężenia ich samych w otoczeniu, stają się wyraziste jak wyrazista byłaby może meduza po wypiciu atramentu. Oby tylko zauważyć ,wyróżnić , powiązać i nadać znaczenie.
Osobiście mam czasem w tym dużą frajdę i z zajęciem śledzę podobne wysiłki u innych. Książki o zjawiskach, aspektach, wymiarach czy pojedynczych ideach są często ogromnie odświeżające i zaskakujące i przyznam, że to dla mnie ważne –czasem zabawne.
Intelektualna wycieczka śladami poglądów na temat światła, historia soli, ilustrowane opracowanie poezji wizualnej czy pisana ze swadą analiza idei ryzyka przeplatająca się z historią przyswojenia notacji liczb -tyleż jest pryzmatów, przez które można sobie popatrzeć na świat! Oczywiście dopiero styl, erudycja, stosowane praktyki intelektualne i „last but not least” nazwijmy to „dystans psychologiczny” stanowią o tym, czy wysiłki „Autora Syntezatora” są warte czasu poświeconego czytaniu – w końcu najcenniejszego zasobu życiowego, którego wagę często zbyt późno przychodzi nam doceniać. A gdy docenimy, to i tak trudno tę wiedzę spożytkować. (co jest marnowaniem czasu a co nie? Oto jest pytanie…)
I tak oto dzięki pomocy innych, a czasem własnych olśnień, owe „zjawiska i mechanizmy” tracą przezroczystość. W indywidualnym doświadczeniu też może się wypreparować z tła fenomen- pytanie, które wcześniej było bezkształtnym kontekstem, teraz staje się tematem nr jeden dla pokątnej rozrywki jakim jest codzienne filozofowanie na własny użytek.
Swoją drogę, teraz rzadko używa się tego słowa w odniesieniu do myślenia. Zdaje się, że współcześnie i powszechnie nabrało negatywnego i pogardliwego wymiaru.( Co innego znać i podpierać się myślą innych filozofów, to jest coś.) Filozofowanie na własną odpowiedzialność jest teraz, jak obserwuję, wstydliwe, żenujące i świadczy o nie przyjmowaniu do wiadomości faktu, że w rozlicznych dyskursach i książkach tyle już powiedziano, że próba postawienia i odpowiadania sobie prywatnie na podstawowe i bazowe pytania ociera się o śmieszność i niedorzeczność.
„Nie filozofuj!” Ile zwykle w tym stwierdzeniu jest unieważniającej dyskredytacji! Toż to teraz niemal synonim stwierdzenia: „Nie mów niedorzeczności i głupot”. (Teraz zdarza mi się słyszeć: Nie wchodź na niekonkluzywny meta-poziom… ładne nieprawdaż)
Swoją drogą to ciekawe dlaczego tak się stało. Może chodzi o tą „konkluzywność” a raczej obawę przed jej brakiem? O owo pragmatyczne „so what?” A może o lęk przed marnowaniem czasu? A może jeszcze inny lęk. Jest o czym myśleć.
Dobranoc