Zainspirowany dyskusją na blogu Rybitzkiego postanowiłem wyłożyć tutaj swoje spostrzeżenia dotyczące warszawki oraz tego czym różni się ona od Warszawy. Zwykle wszystkie przepychanki dotyczące terminu „warszawka” kończą się w zaułku z napisem „wieś przybyła do miasta”. Nie jest to prawdą niestety, że warszawka to tylko te „buraki”, które ściągnęły tutaj po wojnie i wypełniły pustkę po wymordowanych elitach. Takie tezy być może miały pokrycie w rzeczywistości w latach sześćdziesiątych, a nawet siedemdziesiątych, ale ludzie którzy tu przybyli ze wsi i małych miast oraz ich potomkowie nigdy warszawką nie byli. Rekrutacja w szeregi warszawki przebiegała bowiem zupełnie inaczej. Otóż warszawkę tworzą pokolenia, które miały okazję przez kilkadziesiąt lat obserwować z bliska poczynania komunistycznych elit. Różnych elit, od policyjnych i wojskowych poczynając na artystycznych kończąc. Ludzie ci widzieli w szkołach swoich kolegów z lepszego świata, którzy mogli wyjeżdżać w latach 70 na narty do Szwajcarii, a w stanie wojennym mieli już wideo, albo coś innego, co tam akurat stanowiło wyznacznik prestiżu. Ludzie ci mieli także okazje obserwować, jak bawią się ich koledzy z „elity”, jak wydają pieniądze i z jakimi dziewczynami się prowadzają. Wobec tego olśniewającego i kuszącego świata niewielu tylko potrafiło przyjąć postawę godną i prawdziwie buntowniczą. Większość – czy to rodowitych warszawiaków, czy to zainstalowanych dwa pokolenia wstecz w stolicy „buraków” zazdrościła „elitom” i starała się im dorównać we wszystkim. Nie dało się jednak niczym zaimponować dzieciom „gwiazd telewizji” czy „generalskim córkom”. Potrzebny był ktoś słabszy, na kim dałoby się bezpiecznie wyładować frustrację. Tym kimś byli i nadal są (elity zmieniły się raczej niewiele) ludzie z prowincji przybywający na warszawskie uczelnie. To im najbardziej we znaki daje się warszawka, która sama jest workiem pełnym frustracji i lęków. Jej zachowanie to festiwal chamstwa, którego próżno by szukać na wiejskich zabawach w Parzęczewie Dolnym.
Warszawką rządzi sztywna hierarchia, wiadomo kto jest szefem, kto opowiada dowcipy – najczęściej ten kto ma pieniądze – a kto się z nich śmieje - ci którzy chcieliby mieć pieniądze. Uczestniczą w tym wszystkim ludzie, którzy –gdy ich wyrwać z warszawki – są całkiem normalni i nawet zabawni. Postawieni na powrót w tym środowisku zmieniają się na naszych oczach w podskakujące kukły. To niesamowity widok i wszystkim polecam bywanie na warszawskich salonach, bo można się tam nieźle ubawić, jeśli ktoś ma mocne nerwy.
Najlepiej jednak zilustrować to wszystko przykładem. Zostałem kiedyś zaproszony na kameralną imprezę, w Warszawie właśnie. Poszedłem, okazało się że przy stole posadzono mnie pomiędzy synem bardzo ważnego komunistycznego generała a synem bardzo sławnego artysty. Okazało się także, że obaj znają się z osiedla i razem chodzą do szkoły. Kiedy wyszło na jaw, że jestem napływowy rozmowa potoczyła się nad moją głową. Było to tak naturalne, jak wschód słońca o poranku. Od tego wieczoru zacząłem uważać się za człowieka dojrzałego.
Dzisiejsza warszawka, ta z którą mamy do czynienia od 20 lat podkreśla także zwykle w sposób zawoalowany swoje fascynacje światem przestępczym. Oczywiście nie chodzi o zauroczenie bandziorami z Wołomina, ale jakimiś panami, którzy potrafią „wykorzystać to głupie państwo”. W warszawce, co może być dla wielu zaskoczeniem, nie mają znaczenia podziały polityczne. Wyjątkiem są bracia Kaczyńscy, nikt bowiem nie będzie się snobował, na znajomość z córką prezydenta. I to właściwie tyle.
Inne tematy w dziale Polityka