coryllus coryllus
334
BLOG

O moim domu (9)

coryllus coryllus Rozmaitości Obserwuj notkę 16

Człowiek, który zabiera się za budowę domu powinien zachowywać się tak, jakby tonął w gęstym i lepkim błocie. Nie może wykonywać zbyt gwałtownych ruchów, bo utonie za chwilę, musi zachować spokój i pozwolić toczyć się sprawom, wtedy może uda mu się wydostać z bagna, albo przyjedzie ktoś i mu pomoże, a jego z trudem zdobywane i gromadzone pieniądze nie zostaną od razu rozdrapane przez oszukańczych urzędników.

 
Trudno jednak jest zachować spokój i czekać, kiedy jesteśmy pełni energii i żądni czynu, a całe nasze doświadczenie i dotychczasowa wiedza życiowa sprowadza się do kilku wniosków, z których koronny brzmi – Działaj! Działanie jest lepsze niż bezczynność. Działając zawsze możesz zrobić dla siebie coś dobrego i pożytecznego.
 
Zacząłem więc działać, chociaż Józef przezwajacz silników powiedział mi wyraźnie, że mam czekać, aż on poczyni jakieś kroki w energetyce. Pomyślałem, że nie warto obarczać wszystkim Józefa, trzeba załatwić coś samemu, na przykład geodetę. Mapka geodezyjna naszej działki była potrzebna do sporządzenia dokumentacji przyłącza energetycznego. Dowiedziałem się, jak nazywała się geodetka, która wykonała taką mapkę dla naszych sąsiadów i umówiliśmy się z nią na spotkanie. Pani była tak zapracowana, że zaproponowała nam, byśmy przyjechali do niej w niedzielę przed południem na kawę i ciastka. Pojechaliśmy.
 
Przywitała nas obszerna kobieta w wieku raczej emerytalnym, która mogła by prowadzić bufet na dworcu w Otwocku, albo sprzedawać na stoisku mięsnym w sklepie „Społem”. Podała kawę, herbatę i ciastka, trajkotała bez przerwy, ale nie mogliśmy zrozumieć o co jej chodzi. W końcu powiedziała, że może wykonać dla nas mapkę, a dodatkowo zna jeszcze kogoś kto za niewielką opłatą zrobi dokumentację naszego przyłącza i nie będziemy musieli czekać, aż załatwi to Józef. Zgodziliśmy się, bo wydawało się nam, że pani geodetka to więcej niż Józef przezwajacz.
 
Za wykonanie mapki, która wyglądała tak, że sam z pamięci lepiej bym ją narysował, pani geodetka w typie bufetowej, zażądała dziewięciuset złotych. Nie wiem dlaczego się na to zgodziłem. Umówiliśmy się w Rejonie Energetycznym, gdzie miałem obejrzeć mapkę i wpłacić pieniądze. Ona zaś miała pójść do swojego znajomego, który miał zdecydować czy raczy wziąć nasze pieniądze za zrobienie dokumentacji przyłącza i też nie interesują go one wcale bo ma ważniejsze sprawy na głowie.
 
Była już wiosna i decyzja, by skorzystać z pomocy tej pani zapadła na skutek rozczarowania zimową bezczynnością Józefa przezwajacza. Wydawało nam się, że nie możemy dłużej czekać. – Ttrzeba działać – tak wówczas myślałem.
 
Po dokładnym przeliczeniu moich pieniędzy i schowaniu ich do ohydnej torebki ze sztucznej skóry, pani geodetka ruszyła korytarzem w kierunku niewidocznych dla mnie drzwi. Czekałem na nią dobrych kilkanaście minut, a kiedy pojawiła się znów na korytarzu, minę miała rozpromienioną i szczęśliwą. Machnęła do mnie ręką na znak, by ruszył za nią. Poszedłem więc, a ona wprowadziła mnie do gabinetu, gdzie na wielkim skórzanym fotelu siedział jakiś facet w brzydkim garniaku, wyglądający  jak prymus ostatniej klasy technikum mechanicznego w Garwolinie. Nawet nie poprosił, żebyśmy usiedli.
 
Geodetka wytrajkotała wymachując rękami o co mi chodzi, a ja milczałem, patrzyłem na tego faceta i miałem coraz większe wątpliwości. W końcu on skinął głową i była w tym jakaś taka królewska łaskawość oraz spokój człowieka, który dysponuje nadnaturalnymi mocami.
 
- Zgoda – powiedział – koszt wykonania dokumentacji to tysiąc osiemset złotych. Podaliśmy sobie ręce i wyszedłem z gabinetu. Geodetka wyleciała za mną i szła chwilę obok mówiąc bez przerwy. Nagle przystanęła, jakby sobie coś przypomniała i powiedziała – Muszę wrócić! Na razie, do wiedzenia. Pieniądze niech pan przywiezie do tego pana. Potem zrobiła obrót i zniknęła w tych samych drzwiach, z których wyszliśmy.
 
Wróciłem do domu i opowiedziałem wszystko Lucynie, ona miała bowiem pojechać do tego człowieka, odebrać dokumentację i zapłacić mu tę furę szmalu. Ja musiałem być wtedy w pracy. Moja żona miała tam pojechać samochodem. Bo mieliśmy już wtedy samochód, był to jednak tylko powód kolejnych udręk, choć wszystko oczywiście zaczęło się niewinnie, żeby nie powiedzieć szczęśliwie.
 
Kiedy moja żona zapisała się na kurs prawa jazdy była jesień. Egzamin zaś zdała w marcu. Kurs robiła w Warszawie, a egzamin zdawała w Zielonej Górze. Decyzje o tym, by właśnie tam przenieść dokumenty podjęliśmy po kilku nieudanych próbach zaliczenia tego egzaminu w stolicy. Lucyna nauczyła się jeździć samochodem i wychodziło jej to całkiem nieźle jednak to co spotykało ją na placu manewrowym i w czasie jazdy po mieście dawało się streścić jednym tylko słowem: chamstwo. Nie ma sensu opisywać tutaj przygód związanych z egzaminem na kierowcę, bo wszyscy je znamy i wiemy mniej więcej  jak to wygląda.
 
W Zielonej Górze, po wykupieniu sobie kilku godzin jazdy w miejscowej szkole, moja żona zdała egzamin na prawo jazdy za pierwszym podejściem, mimo że egzaminator był znanym w mieście oficerem drogówki i miał sławę człowieka, który wypuszcza kursantów z placu manewrowego dopiero za szóstym razem.
 
Kiedy mieliśmy już prawo jazdy nadeszła pora na zakup samochodu. Nie wiedzieliśmy, jak się do tego zabrać, żadne z nas nie miało dotychczas auta, nasi ojcowie nie żyli już od dawna i nie mogli nam pomóc w podjęciu decyzji, a nasze mamy….Mamy były, jak to zwykle mamy…
 
Wtedy właśnie w nasze życie wkroczył wujek Rajmund. Był to jakiś kuzyn zmarłego ojca mojej żony. Wujkiem więc można było go nazwać tylko na wyrost. Zaproponował on mojej teściowej, że sprzeda nam samochód, Poloneza. Stary jest ten Polonez, ale nie weźmie za niego drogo, raptem dwa tysiące. Zobowiązał się do opłacenia przeglądu i usunięcia usterek, które ten przegląd wykryje. Moja teściowa mocno zachwalała wujka Rajmunda, a my uznaliśmy jego pojawienie się, za dobry znak i szczęśliwą wróżbę na przyszłość. Oto nie mieliśmy samochodu i nawet nie wiedzieliśmy, jak się zabrać za jego zakup, a tu proszę – wszystko samo się rozwiązało. Za samochód zapłaciliśmy Rajmundowi już przed egzaminem mojej żony w marcu, a odebrać go mieliśmy dopiero w maju, kiedy to spędzaliśmy święta u teściowej za Zieloną Górą.
Rajmund zrobił na mnie dobre wrażenie, był to duży facet, który wyglądał jak cygański kowal, gdzieś z węgierskiej puszty. Jak się później okazało miał on także opinię człowieka, który leczy się, co prawda, na kręgosłup, ale butelkę wina czołem jeszcze potrafi otworzyć.
 
Kiedy odebraliśmy samochód, a Lucyna przejechała nim, bez żadnego przecież doświadczenia 508 kilometrów, w dodatku po zwykłych drogach, bo autostrady A2 jeszcze wtedy nie było, okazało się, że w aucie jest jednak sporo usterek. Nie zmartwiło nas to jednak mocno, w końcu Polonez miał swoje lata i w czasie przeglądu coś tym mechanikom mogło umknąć.
 
Kiedy Lucyna wyruszyła naszym łuszczącym się pojazdem do Rejonu Energetycznego siedziałem akurat w pracy i nie mogłem z niej wyjść ani na moment. Miałem jednak nadzieję, że wszystko będzie w porządku i odebranie dokumentacji odbędzie się bez zgrzytów. Kiedy odebrałem telefon od mojej delikatnej i wrażliwej żony, kiedy powiedziała mi, że stoi na skrzyżowaniu Łopuszańskiej z Alejami Jerozolimskimi, bo Polonez zgasł nagle i zaczęło mu się dymić spod maski, myślałem, że zemdleję.
 
Nie mogłem wyjść z pracy, choć do tego skrzyżowania miałbym stamtąd całkiem blisko i może mógłbym podjechać i jej pomóc, nikt jednak mnie nie zwolnił. Dzwoniłem więc tylko bez przerwy i próbowałem ją jakoś pocieszyć. Moja żona jest jednak istotą która napotykając jakiekolwiek przeciwności zachowuje się zawsze tak, jak zachował się hrabia Roland w wąwozie Roncevaux. Nie ustępuje nigdy.
 
Po kilkunastu minutach zadzwoniła do mnie, że jest już w drodze, że nie zginęła i jest cała, nalała wody do chłodnicy i jakoś udało jej się uruchomić samochód, choć nie było to łatwe. Potem zadzwoniła już z Rejonu Energetycznego i powiedziała mi, że odebrała dokumentację, że zapłaciła temu dziwnemu facetowi tysiąc osiemset złotych, a on był na tyle uprzejmy, że poprosił pracowników z miejscowych warsztatów, żeby zajrzeli co tam w tym naszym samochodzie nie działa. Oni zajrzeli, wymienili jakąś uszczelkę i już, Polonez ruszył z miejsca, jak nowy.
 
- Świetnie – pomyślałem. Mamy dokumenty, mamy mapkę, teraz tylko iść z tym do Józefa i powiedzieć mu, żeby już niczego nie załatwiał tylko podłączył nas do tego cholernego prądu. Tylko tyle.
CDN
coryllus
O mnie coryllus

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (16)

Inne tematy w dziale Rozmaitości