coryllus coryllus
593
BLOG

Księża. Joannie Senyszyn dedykowane.

coryllus coryllus Historia Obserwuj temat Obserwuj notkę 26

Posłanka Senyszny znów czegoś chciała od kościoła. Pomyślałem, że warto przy tej okazji przypomnieć kilku księży. Nie liczę na zrozumienie, po prosto uważam, że warto o takich sprawach i takich ludziach pamiętać.

Każdy kto podróżuje samochodem z Warszawy do Katowic trasą szybkiego ruchu zwaną gierkówką musi zwrócić uwagę na stojący po prawej stronie pałac. Rezydencja ta, według opracowań historyków sztuki zwiastowała przełom w sztuce budowania, była bowiem pierwszą na terenie Polski budowlą wzniesioną w formach nawiązujących do klasycyzmu. Miejscowość, w której znajduje się pałac to Wolbórz, sama zaś budowla to rezydencja biskupów kujawskich. Wielu turystów i przypadkowych gości zatrzymuje się tutaj zaskoczonych urodą i wielkością obiektu. Mało kto jednak zwraca uwagę na rozciągający się na tyłach rezydencji zdziczały park. Niewiele już zeń zostało i nieuporządkowana gęstwina nie robi dziś na nikim wrażenia. Nikt także nie pamięta kto był projektantem tego, wspaniałego dawniej ogrodu, obsadzonego ze znawstwem sprowadzanymi z zagranicy roślinami. A był nim jeden z najwybitniejszych polskich uczonych doby zwanej oświeceniem ksiądz Jan Krzysztof Kluk, proboszcz parafii w malutkim Ciechanowcu na pograniczu Mazowsza i Podlasia.
Nie był, jak na swoje czasy, ksiądz proboszcz z Ciechanowca osobą jakoś szczególnie nadzwyczajną. Jego kariera zaś układała się w sposób typowy w owych czasach dla synów zubożałej szlachty, którzy mieli przed sobą dwie drogi do sukcesu – wojskową lub duchowną. Zastanawiające nie jest wcale to, w jaki sposób ksiądz proboszcz opracował swoje dzieło pod tytułem „Roślin potrzebnych i pożytecznych opisanie”. Ciekawa w badawczej pracy księdza Kluka jest inna kwestia.  To mianowicie w jaki sposób proboszcz z jakiegoś tam Ciechanowca mógł zajmować się opisywaniem organizmów żyjących w odległych od tego miejsca obszarach. Takich, jak choćby motyle z rodzaju Heliconiinae żyjące w Ameryce Południowej. Odpowiedź nie jest trudna. Korzystał ksiądz proboszcz z księgozbioru księżnej Jabłonowskiej z Siemiatycz, jednej z najlepszych wówczas bibliotek w kraju.
W odróżnieniu od takiego księdza Jundziłła, który współpracował w Grodnie z wybitnym francuskim akademikiem Janem Emanuelem Gilibertem i uratował przez zniszczeniem jego wspaniałe dzieło „Flora Lithuanica” opisujące i przedstawiające na rycinach rośliny Wielkiego Księstwa Litewskiego, był ksiądz Kluk badaczem skromnym i można by rzec ludowym. Od niego jednak, a nie od grodzieńskich i wileńskich akademików zaczyna się w Polsce nauka o przyrodzie. To on bowiem pierwszy wyszedł na nadbużańskie i nadnarwiańskie łąki by przyglądać się kwiatom Campanula sarmaticaimotylom z rodzaju modraszkowatych.
 
Ksiądz Wacław Bliziński ma dziś w Liskowie pomnik. Wszyscy zaś mieszkańcy, czują się niejako zobligowani do tego, by swoją postawą dawać świadectwo temu, co dla Liskowa i dla tutejszych mieszkańców robił przez dwadzieścia pięć lat proboszcz miejscowej parafii. Ja sam bywałem w Liskowie kilkakrotnie i mogę potwierdzić, że jest to miejsce niezwykłe, a niezwykłość swoją zawdzięcza ono temu właśnie, że żył tu niegdyś ksiądz prałat Bliziński, a dziś żyją ludzie, którzy o nim pamiętają.
Początki administrowania parafią w Liskowie nie były jednak dla księdza obiecujące. Przybył tu, jako trzydziestolatek w roku 1900. Wieś miała opinię najgorszą z możliwych – pijacy, złodzieje i awanturnicy. Przywitano nowego proboszcza więcej niż chłodno. Mówiono, że jest młody, że nie poradzi sobie z nadmiarem obowiązków, że nie jest swój.
Wszystko to zmieniało się, ale bardzo powoli. We wspomnieniach księdza prałata znajduje się mnóstwo opisów sytuacji konfliktowych, kłótni z mieszkańcami, bójek wręcz, do których dochodziło, gdy ksiądz próbował forsować swoje idee i pomysły.
Cóż to były za pomysły? Otóż był ksiądz Bliziński zwolennikiem, by nie powiedzieć fanatykiem, idei spółdzielczości. W Kongresówce zarządzanej knutem kozaka i ukazem czynownika było to hobby oryginalne i odosobnione. Nie zrażało to wcale księdza. Właśnie w Liskowie, znanym od Kalisza po Turek z rozrabiaków i bandziorów rozpoczął ksiądz realizację swoich pomysłów.
Rozpoczął od rzeczy podstawowej i najważniejszej – od tajnych kursów nauczania. Jak sam napisał w swoich pamiętnikach jedynie 13 procent Liskowian posiadło trudną sztukę czytania, a z pisaniem było jeszcze gorzej. Na początek nauczanie odbywało się na plebani, a w 1905 roku w parafii Lisków istniała już sieć tajnych szkół kształcących dzieci i dorosłych. Potem przyszła kolej na sklep spółdzielczy, który powstał po zrzeszeniu się 30 osób w spółdzielnie na wzór angielskiego Stowarzyszenia Sprawiedliwych Pionierów. Sklep – prócz tego, że zaczął przynosić zyski – był także przykrywką dla działalności edukacyjnej księdza.
Później była spółka rolniczo handlowa „Gospodarz”, a później towarzystwo ubezpieczeń wzajemnych, w którym zrzeszyli się liskowscy rolnicy po to, by pomagać sobie w razie jakichś kataklizmów niszczących zbiory. I tak, na przykład, kiedy któremuś ze spółdzielców spłonęło siano na łące, pozostali wspomagali go swoim sianem. To działało, choć wedle rosyjskiego prawa, cała ta impreza była nielegalna.
Jeszcze przed I wojną wysyłał ksiądz proboszcz Liskowian na kursy dokształcające do Warszawy. Od 1910 roku działa w Liskowie mleczarnia, a rok później uruchamia ksiądz kasę zapomogowo pożyczkową.  
W dwudziestoleciu Lisków jest już zupełnie inną miejscowością. To wieś wzorcowa do której przywozi się gości zagranicznych, by pokazać im, jak można gospodarować w Polsce. Co roku do Liskowa ściągają także delegacje z wiosek w głębi raju, żeby podpatrzyć które z działających w Liskowie przedsiębiorstw można by przenieść na własny grunt.
Jedyne co księdzu Blizińskiemu nie wychodzi to polityka. Choć działał w kilku komisjach senackich, zraził się w końcu do polityki i powrócił do Liskowa, do swoich parafian.
Lisków przeżywał prosperity aż do września 1939 roku. Po wkroczeniu Niemców ksiądz prałat opuścił parafian ponieważ znalazł się na liście osób przeznaczonych do likwidacji w ramach nadzorowanej przez Heydricha operacji Tannenberg. Zmarł w Częstochowie w 1944.
 
23 września 1944 roku, przy tylnej ścianie magazynu położonego przy ulicy Solec Niemcy zamontowali prowizoryczną szubienicę. Była to szubienica przeznaczona dla jednego tylko człowieka, którego zresztą przyprowadzono wkrótce, przepychając go przez ciągnący ulicą szereg jeńców i cywili wypędzonych ze swoich domów. Mężczyzna był pobity. Zanim go powieszono stał chwilę i patrzył na przechodzący tłum. Kiedy zaczął się modlić i błogosławić przechodzących pełniący rolę kata podoficer kopnął stołek, na którym stał skazany. Ludzie płakali, ale nikt nie odwracał wzroku w drugą stronę.
Powieszonym był kapelan Józef Stanek, pseudonim Rudy. Ksiądz towarzyszył powstańcom przez cały czas trwania walk, doglądał rannych, odprawiał nabożeństwa, niósł pociechę. Nie robił jednym słowem niczego nadzwyczajnego, a jedynie to co należało do jego duszpasterskich obowiązków. W nocy poprzedzającej dzień śmierci proponowano Rudemu, by przeprawił się w raz z ewakuującymi się rannymi na drugi brzeg Wisły – do berlingowców. Odmówił. Odstąpił swoje miejsce w pontonie jakiemuś rannemu chłopakowi i pozostał na Czerniakowie. Niemcy postanowili go powiesić nie dlatego, że z nimi walczył, zrobili to dlatego, że był katolickim księdzem, który w czasie kiedy ludzie zamieniali się bestie robił po prostu to co do niego należało – modlił się i niósł pociechę.

 

 

coryllus
O mnie coryllus

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (26)

Inne tematy w dziale Kultura