Umieszczam tę notkę zainspirowany dzisiejszym wpisem Lestata o miastach zniszczonych po roku 1945 na zachodzie i północy Polski. Dotyczy on miasta częściowo spalonego przez Rosjan, a częściowo rozebranego z przeznaczeniem na odbudowę polskich ruin i rosyjskiego lotniska.
Zdarzenie to miało miejsce kilka lat temu. Wielki TIR wyładowany po brzegi paczkami papierosów bez akcyzy podjeżdżał do punktu granicznego w niemieckim mieście Forst nad Nysą Łużycką. Na przejściu czekali już na ten samochód niemieccy policjanci i polscy pogranicznicy. Tuż przed trójkolorową budką strażnika kierowca zorientował się co się święci i zaczął gwałtownie skręcać. Policjanci rzucili się do radiowozów.
Ogromna ciężarówka wykonała manewr z piskiem opon i skierowała się wprost na stary kolejowy most na Nysie, po którym od dawna nie jeździły pociągi. Nikt nie spodziewał się takiego obrotu sprawy. TIR pędził po torowisku pewnie i szybko, samochody policyjne musiały zwolnić, by nie pourywać kół i wahaczy na podkładach. To dało przemytnikom niewielką przewagę.
Na drugim brzegu rzeki czekali już jednak polscy policjanci powiadomieni przez załogę przejścia granicznego w Forst. Kierowca TIR-a nic o tym nie wiedział i pędził wprost na blokadę. Radiowozy ustawiły się jednak nie tuż przy zjeździe z kolejowego mostu, ale trochę dalej, w miejscu gdzie zaczynała się cienka nitka asfaltu, przewidując, że nikt o zdrowych zmysłach nie zaryzykowałby zjazdu ze stromego nasypu wprost pomiędzy drzewa. Pomylili się.
Kiedy kierowca ciężarówki zauważył niebieskie samochody błyskawicznie odbił w prawo i ignorując niebezpieczeństwo pomknął w las. Na jego szczęście drzewa w tym miejscu są dosyć rzadkie. Policjanci mieli już jednak pewność, że za chwilę dojdzie do wielkiego BUM i ogromna ciężarówka przewróci się miażdżąc i gniotąc pnie sosen. Zarówno policjanci z blokady, jak i ci, którzy ścigali TIR po moście skręcili w las. Przez cały czas widzieli ogromną, białą bryłę ciężarowego samochodu. Widzieli ją aż do chwili gdy...zniknęła. Radiowozy wyhamowały drąc kołami ściółkę. W lesie nie było nic.
Taką, być może trochę podkolorowaną historię usłyszałem od lubuskich pograniczników. Pewne jest jednak, że tir zniknął na obszarze usianym bunkrami, kanałami i olbrzymimi magazynami zbudowanymi to w czasie II wojny światowej.
Zasieki przed wojną to było spore miasto. Most na Nysie łączył je z miastem Forst, kursowały tu tramwaje i autobusy. Wokół rozwijał się przemysł wydobywczy, budowano wiele domów, prawie w każdej wsi była cegielnia. W czasie wojny w okolicznych lasach rozpoczęto serię tajemniczych inwestycji budowlanych. W lesie kładziono szyny, budowano wielkie dworce i rampy przeładunkowe. Magazyny, które tu powstały przypominają raczej magazyny w stoczni niż w fabryce – są przeskalowane, ogromne, przerastają je tylko najwyższe sosny. Przeznaczenia wielu budowli nie sposób dziś, po latach, odgadnąć. Las w Zasiekach posiadał całą potrzebną do funkcjonowania tu tysięcy ludzi infrastrukturę, łącznie z kanalizacją. Podobno produkowano tu broń. Jest to oczywiście możliwe, wypada jednak postawić pytanie – jaką? Do produkcji jakiej broni potrzebne są ciągnące się głęboko pod ziemią lochy, wysokie na 20 metrów magazyny, kilkanaście ramp i kilka dworców kolejowych?
Miejscowi wiedzą, że lepiej nie zapuszczać się tu samotnie. Oczywiście – jasne jest, że w podziemiach czyhają pułapki – materiały wybuchowe przygotowane na zbyt wścibskich poszukiwaczy sensacji. Są tu jednak inne niebezpieczeństwa – setki widocznych i niewidocznych studzienek, które kończą się nie wiadomo gdzie. Wiadomo tylko, że jeśli ktoś tam wpadnie ma małe szanse, by wydostać się na zewnątrz.
Okolica wokół tajemniczego lasu jest słabo zamieszkała. Po wojnie władze rosyjskie, a potem polskie podjęły decyzję, by miasto Zasieki rozebrać w całości i przeznaczyć między innymi na odbudowę Warszawy i budowę lotniska Wnukowo pod Moskwą. Z tętniącego życiem ośrodka przemysłowego zostało zaledwie kilka domów.
W 1982 roku las wokół leśnego miasta zapalił się z niewiadomych przyczyn. W akcji gaśniczej brało udział kilkanaście oddziałów straży pożarnej, z Polski i z Niemiec. Ogień pojawił się naraz w kilkunastu miejscach. Spłonęło kilkaset hektarów lasu. Dziś do Zasiek jedzie się poprzez gęsty brzozowo –sosonowy młodnik, drogą wyłożoną betonowymi płytami. Wygląda to tak, jakbyśmy zbliżali się wprost do serca wielkiej tajemnicy – na drodze przeważnie nie ma nikogo – zupełna pustka.
Tuż przy wjeździe do leśnego miasta płynie Nysa. Po drugie stronie, na wale rzecznym kilka niemieckich rodzin wybrało się na rowerową przejażdżkę, biegną za nimi rozbrykane psy. Wszystko widać dokładnie, bo Nysa jest wąska. Po polskiej stronie spokój – nic się nie dzieje, ani jednego człowieka.
Inne tematy w dziale Kultura