Różne bywają atrybuty męskości, dla jednych będzie to samochód, dla innych stanowczość charakteru, jeszcze inni zaś powiedzą, że prawdziwy mężczyzna musi mieć pieniądze. Dla mnie nieodzownym atrybutem męskości zawsze była piła mechaniczna zwana przez fachowców pilarką. Długo, oj długo nie mogłem pozwolić sobie na kupno tego fascynującego urządzenia. Patrzyłem z zazdrością na posiadaczy pilarek, jak w sobotnie przedpołudnia odpalali sprzęt i kawałkowali za jego pomocą kupione u pana leśniczego lub u jakiegoś pośrednika opałowe wałki długości metr dwadzieścia. To było po prostu wspaniałe.
Przyszedł kiedyś jednak dzień, kiedy to zorientowałem się, że mogę sobie kupić pilarkę, ot tak, bez żadnych kredytów, za gotówkę. Zaplanowałem to tak - wchodzę do salonu, uśmiecham się i pokazuję o który model mi chodzi. Pan lub pani zza lady także się uśmiecha i ściąga ze ściany wybrany przeze mnie sprzęt. Potem płacę i zadowolony idę do warsztatu obok, by zatrudniony tam mechanik powiedział mi co i jak mam robić z moim nowym nabytkiem, żeby nie zepsuć go od razu. Wiadomo bowiem wielu z nas, choć nie wszystkim, że urządzenia mechaniczne należą do najdelikatniejszych i najpiękniejszych wytworów cywilizacji. Oczywiste jest więc, że choć wykonują one twardą robotę w brudzie i smrodzie spalin, należy obchodzić się z nimi delikatnie i taktownie.
Kiedy tylko postanowiłem kupić pilarkę od razu pojawił się problem – którą firmę wybrać. Stać mnie było na dobry sprzęt i nie musiałem iść do supermarketu po jakieś badziewie, któremu łańcuch przerwie się po dwóch godzinach pracy. Mogłem kupić coś naprawdę solidnego. Jak wiadomo na rynku są tylko dwie liczące się firmy produkujące pilarki motorowe. Jedna z tych firm pochodzi ze Szwecji, a druga z Niemiec. Długo się zastanawiałem, oglądałem katalogi i porównywałem parametry pilarek. Zdecydowałem się jednak na zakup kierując się tym czym kierują się wszyscy miłośnicy urządzeń mechanicznych – estetyką urządzenia. To tak naprawdę jest zawsze najważniejsze, choć nikt głośno się do takiego kryterium nie przyzna. Wygląd i elegancja sprzętu – tym kieruję się większość kupujących.
Pilarka niemiecka wydała mi się ciut za mocno pochylona do przodu. Linie, które wykreślał jej kształt w przestrzeni były jakby kopnięte i to mnie trochę peszyło. Pilarka szwedzka wydawała się bardziej statyczna, ale przez to także bardziej elegancka, miała poza tym lepszy kolor. Bardzo lubię pomarańczowy. Wiedziałem, że jest trochę delikatniejsza, ale pracować nią musiałem tylko kilka tygodni w roku, przy przygotowaniu opału na zimę. Nie miało to więc większego znaczenia. Nie musiałem także kupować sprzętu o dużej mocy, urządzenie jednokonne w zupełności mnie satysfakcjonowało. Podjąłem decyzję i bach! Zrobiłem tak, jak zaplanowałem – kupiłem sobie elegancką, pomarańczową pilarkę. Była po prostu wspaniała. Trochę się musiałem pomęczyć zanim nauczyłem się pracować tym urządzeniem, ale warto było. Maszyna była lekka, poręczna i nadawała się w sam raz do zadań, dla których ją przeznaczyłem.
Wiadomo, że każda taka pilarka posiada łańcuch tnący, który tępi się dosyć szybko i trzeba go ostrzyć. Niektórzy robią to samemu, a inni wożą łańcuchy do serwisu i płacą za naostrzenie. Nie wierzę w to ręczne ostrzenie więc zawsze woziłem swoją pilarkę tam gdzie ją kupiłem, do mechanika, który wydawał mi się sympatycznym facetem, takim co to potrafi każdemu, nawet mi wytłumaczyć, jak trzeba obchodzić się z piękną i delikatną maszyną.
- Ile za ostrzenie łańcucha? – zapytałem
- Jedyne dziesięć złotych – on na to.
Zdziwiłem się, bo wiedziałem, że u konkurencji to samo kosztuje siedem złotych. Zależało mi jednak na czasie i zapłaciłem. Potem łańcuch stępił mi się znowu. Pojechałem jeszcze raz do serwisu, ale nie zastałem mojego mechanika tylko starszego pana, który prowadził ten serwis, był po prostu właścicielem lokalu i szefem przedstawicielstwa szwedzkiej firmy produkującej sprzęt do lasu i ogrodu.
- Ile ostrzenie łańcucha? - zapytałem, choć nie powinienem, bo wiedziałem przecież, że dziesięć złotych
- Siedem, jak wszędzie – odpowiedział starszy pan.
O, żesz! Coś się we mnie zagotowało, ale sam nie wiem dlaczego nie wsypałem mechanika i nie poskarżyłem się na niego szefowi. No bo jak? A jakoby ten szef go nie wyrzucił, a ja musiałbym tam jeszcze przychodzić i korzystać z tego serwisu? Jakby to wyglądało? – To tylko trzy złote – pomyślałem i siedziałem cicho czekając aż starszy pan naostrzy mój łańcuch. Wypadek ten dał mi jednak do myślenia i postanowiłem, jak najrzadziej korzystać z usług serwisu i sklepu, w którym kupiłem pilarkę.
Kolejny raz ostrzyłem łańcuch u Niemca. – Jasne, że naostrzymy konkurencję – powiedział miły pan, który wszystko – sprzedaż i serwis prowadził w jednym małym lokalu – ale coś słaby masz pan ten łańcuch – dodał – jak pan chcesz, to sprzedam panu kiedyś dobry, mocny i bardzo agresywny łańcuch. Jak ten się zużyje to wpadnij pan do mnie.
Byłem zły na tego głupiego mechanika, który ostrzył łańcuchy za dziesięć złotych i po kilku tygodniach zajrzałem znów do niemieckiego przedstawicielstwa. Łańcuch, który tam kupiłem nie wyglądał jakoś szczególnie, ot łańcuch do pilarki. Kiedy jednak zacząłem nim ciąć drewno okazało się, że podskakuje, jak młody źrebak, szarpie i rozkrawa wałki, tak jak małe drapieżne zwierzę przegryza kości ofiar. – Nieźle – pomyślałem. Pracowałem tym łańcuchem kilka godzin i nagle stało się coś dziwnego – łańcuch przestał się obracać na prowadnicy. Sprawdziłem olej, próbowałem pokręcić nim ręcznie, nic z tego.
Ze skruchą poszedłem do mojego szwedzkiego serwisu. – A kto panu tu niemiecki łańcuch nałożył – skoczył na mnie mechanik-naciągacz. Coś tam odburknąłem, bo przecież nie mogłem się przyznać, że chodziłem ostrzyć narzędzie do konkurencji. – Musisz pan kupić nową prowadnicę i nowy łańcuch. No i nigdy nie zakładać do naszych pił tych niemieckich łańcuchów, one są za grube i psują narzędzie. Potem zaś dodał z charakterystyczną dla Mazowsza poufałością – będziesz pamiętał – tak, jakbyśmy byli do jasnej cholery na „ty” od wielu lat. No, ale oni już tacy są tutaj i zmienić się tego nie da.
Nowy łańcuch i nowa prowadnica służyły mi dobrze, ale znów przyszedł moment, kiedy trzeba było podostrzyć narzędzie. Zawziąłem się i znowu pojechałem do Niemców. – O! – ucieszył się pan serwisant – łańcuch ostrzymy? Kiwnąłem głową. – O! – zawołał znowu – nowa prowadnica! Wie pan co, ona jest trochę za delikatna dla pana. Mam tu świetną prowadnicę, mocna, solidna rzecz. Nie wygnie się nawet przy najgrubszym pniaku. I ten łańcuch co pan u mnie kupił świetnie będzie do tego pasował. To co decyduje się pan?
Zdecydowałem się.
Po roku, kiedy pracowałem znów przy drzewie szwedzką piłą z niemiecką prowadnicą i łańcuchem zrobiłem coś co dyskwalifikowało mnie właściwie jako użytkownika urządzeń mechanicznych. Coś strasznego i niewyobrażalnego dla normalnego człowieka. Zapomniałem dolać oleju do paliwa. Pilarka przestała pracować, a ja – nie wiedząc jeszcze co się dzieje – pognałem do Szwedów, żeby mi to coś, o czym nie wiedziałem naprawili.
- No nie – zdenerwował się mój mechanik – zatarł pan silnik. Moduł do wymiany. Cztery stówki będzie to pana kosztowało. Tak powiedział, a minę miał przy tym, jak pan od wuefu, który strofował mnie kiedy nie mogłem przeskoczyć przez kozła.
- A nie! – pomyślałem – może i zatarłem ten silnik, ale ci nie zapłacę! Tak mnie zdenerwował tym gadaniem, że zabrałem maszynę i poszedłem do Niemców. – Silnik się zatarł – zmartwił się pan w niemieckim serwisie – kłopot. Ale wie pan co? Spróbujmy tak – nalejemy tego oleju bezpośrednio do silnika i pan pociągnie za sznurek kilka razy – może wtedy zapali i się rozbuja.
Nie wiedziałem, czy dobrze robię, ale było mi już wszystko jedno. Wlaliśmy olej do środka silnika, a potem szarpnąłem za sznur, którym uruchamiało się maszynę. Początkowo szło opornie, ale w końcu pilarka zawyła, zakaszlała i zaczęła warczeć sympatycznie, jak zwykle przy równej i miarowej pracy. – Oszczędził pan ładny kawałek grosza – powiedział pan z niemieckiego serwisu. Powiem panu coś – rzekł mi jeszcze na odchodne – jak się panu znudzi ta Szwedka, niech pan tu zajrzy do mnie. Jest tu całkiem niezła maszyna i wcale nie droga. W sam raz dla pana.
Powiedziałem, że się zastanowię.
Kolejna naprawa to był zupełny drobiazg. W trakcie pracy, która wywołuje duże wibracje wypadły dwie śruby przytrzymujące obudowę pilarki. Takie śruby to drobiazg. Poszedłem do Szwedów i poprosiłem o nowe.
- Nie mamy – rzekł mechanik, który zdążył awansować na sprzedawcę i głównego machera w cały sklepie - trza zamawiać. Po tych słowach odwrócił się do kolejnego klienta, tak jakby mnie w ogóle nie było w tym sklepie i zapytał go z uśmiechem – czym mogę służyć panie Zbyszku?
Mało jest rzeczy na tym świecie, które potrafią mnie doprowadzić do furii. Jedną z nich są drwiny z cierpienia bliźnich, a drugą hierarchizowanie klientów w sklepach i punktach usługowych. Nienawidzę tego i gotów byłbym za te praktyki prać po mordzie czymkolwiek, co tam akurat jest pod ręką. Nie czekałem więc na to co będzie dalej. Nie obejrzałem się kiedy mechanik-naciągacz wołał za mną, żebym się zatrzymał. Przeszedłem się w wiosennym bladym słońcu do niemieckiego serwisu i kazałem sobie pokazać ten sprzęt, który mi tak zachwalał pan sprzedawca.
- No niezły – pomyślałem – i niedrogi. Do pana sprzedawcy zaś rzekłem – biorę. On zaś uśmiechnął się i powiedział – ja wiem, że ten dureń liczy sobie dziesięć złotych za ostrzenie. Gównozjad jeden. Nie jesteś pan pierwszym klientem, który z taką piłą do mnie przyszedł. Jak będzie tak robił dalej to go puścimy z torbami.
Inne tematy w dziale Rozmaitości