coryllus coryllus
320
BLOG

Peter Weir i komedia romantyczna

coryllus coryllus Kultura Obserwuj notkę 28

Co sezon kołysani jesteśmy do snu jakimiś ckliwymi historiami o miłości, która przetrwa wszystko, nawet wizytę urzędników ze skarbówki. Ciągle te same aktorki i aktorzy przekonują nas, że to co w życiu jest najważniejsze dotyczy hormonów i ołtarza, lub tylko hormonów, jeśli mamy do czynienia z produkcją nieortodoksyjną. Niewielu z nas pamięta jednak, jak się cały ten obłęd rozpoczął.

 
Co było najpierw w długim ciągu romantycznych komedii, które stały się dla nas tym czym były westerny z Johnem Wayne’m dla naszych ojców. Będzie to zapewne sporym zaskoczeniem dla niektórych, ale nie był to film „Cztery wesela i pogrzeb”. Początek komedii romantycznej to obraz Petera Weira zatytułowany „Zielona karta”. W tych dziewiczych czasach obsadzono tam w roli głównej Gerarda Depardieu. Dziś, kiedy gatunek okrzepł i rządzą nim standardy, żeby nie powiedzieć kanony, nikt nie odważyłby się zaproponować głównej roli w takiej komedii facetowi, który ma nos, jak jatagan a oczy niczym mały polarny niedźwiadek.
 
Wtedy jednak, w 1990 roku czyli równe 20 lat wstecz było to jeszcze możliwe. Partnerką Depardieu była Andie MacDowell. Obejrzenie tej komedii było dla piszącego te słowa ostatecznym rozwiązaniem problemu „czy filmy można traktować poważnie”. Ma to także istotne znaczenie dla naszych rozważań, a nie tylko dla samego autora. Otóż reżyser tego filmu, znany z takich produkcji, jak „Piknik pod wiszącą skałą”, „Świadek”, „Gallipoli” czy „Stowarzyszenie umarłych poetów” uznawany był za mistrza i wzór. Sława ta łamała się powoli. Przy „Pikniku” wszyscy zrobili wielkie „O” i nie mogli wyjść z podziwu nad kunsztem artysty, choć po latach ogląda się ten film z mieszanymi uczuciami. „Świadek” był filmem uwielbianym i kochanym, a wielkie piersi Kelly McGillis, która gra tam Amiszkę pozostały w pamięci niektórych na zawsze. „Gallipoli” był filmem nieco naiwnym i średnio zrozumiałym dla Europejczyka ze wschodu, bowiem tragedie wojenne Australijczyków nie trzymają standardów, do których przywykliśmy w Polsce za sprawą Adolfa H i jego kumpli. „Stowarzyszenie umarłych poetów” to był film tragicznie zły, który uwielbiały wszystkie nastolatki jak kraj długi i szeroki.
 
Weir splunął tym filmem na całą szekspirowską tradycję, nazwał Puka głównym bohaterem „Snu nocy letniej” i popełnił jeszcze kilka rażących głupstw, które usprawiedliwić można jedynie bardzo wysokim honorarium za reżyserię. „Zielona karta” to było już dno, które – jak się okazało – stało się początkiem nowego rozdziału w historii kina. Historia jest boleśnie prosta: Francuz chce zostać Amerykaninem i podejmuję próbę zawarcia fikcyjnego małżeństwa opartego na obopólnych korzyściach materialnych. Niestety zakochuje się szczęśliwie w pani z którą zawarł kontrakt małżeński. Nie wiedzą jednak o tym nic urzędnicy, których zadaniem jest sprawdzić czy małżonkowie nie kłamią i nie próbują oszukać biura imigracyjnego. Depardieu musi zdać egzamin ze swojego pożycia z McDowell, musi opowiadać co jedzą na śniadanie i jak ona się ubiera, czy śpi w pidżamie czy w koszuli oraz jakie hobby miał jej młodszy brat. Musi też wiedzieć, jakich kosmetyków używa najchętniej jego żona. I tu zaczyna się kłopot, bo ona używa kremu o nazwie „Monticello” i on nie może tej nazwy za nic w świecie zapamiętać. No żesz jasna cholera! Francuz nie może zapamiętać nazwy „Monticello”?!!! To kto ma ją zapamiętać?
 
Poza wszystkim po co Francuz miałby się starać o zieloną kartę? Włoch w latach 90-tych to co innego, albo Hiszpan, ale Francuz? Weir, był przez wielu ludzi uznawany za artystę pełną gębą, mechanizm ten działał głównie dlatego, że on się brał za bardzo niestandardowy repertuar. Był to jednak zawsze reżyser klasy B, który jakimś cudem zaplątał się do pierwszego rzędu i przez dłuższy czas tam pozostawał. To przez niego musimy dziś oglądać takie gnioty, jak „Polowanie na druhny”, „Moje wielkie greckie wesele”, „Uciekająca panna młoda”, że o „Dzienniku Bidet Jones” nie wspomnę. Weir doszedł po prostu do  dna, przebił się na drugą stronę.
coryllus
O mnie coryllus

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (28)

Inne tematy w dziale Kultura