coryllus coryllus
1455
BLOG

O pieśniach patriotycznych

coryllus coryllus Kultura Obserwuj notkę 8

Pod notką o zatopieniu konfederackiego okrętu „Alabama” jeden z kolegów wrzucił kilka linków do starych amerykańskich piosenek z czasów wojny secesyjnej. Od kilku dni słucham sobie tych piosenek. Kiedy tylko mam chwilę włączam sobie „The yellow rose in the Texas” albo „When Johnny comes marching home”.

 
Nie słucham rzecz jasna tego samego wykonania, odnajduję wciąż nowe. Piosenki te, proste, stare i opowiadające o dawno minionej wojnie, stały się inspiracją dla bardzo wielu muzyków, od instrumentalistów – wybitnych – poczynając, na jakichś punkowcach kończąc. Gdzieś pomiędzy są wielkie i wspaniałe wykonania chóralne i takie sobie brzdąkanie na gitarze. W tych wszystkich interpretacjach najbardziej interesuje  mnie to, że tak zwana młodzież, czyli zespoły zajmujące się muzyką nie dającą się opisać słowami takimi, jak: wieś, chamówa, kaszanka, lipa, tandeta, ramota i podobnymi sięgają po te dawne, proste i piękne pieśni.
 
Ludzie ci śpiewają o Johnny’m co wraca z wojny i nie obawiają się, że ich publiczność czegoś nie zrozumie, że ich wygwiżdże i zmusi do zejścia ze sceny domagając się czego „na poziomie”, jakichś fragmentów Kubusia Puchatka wyśpiewanych pod gitarę basową, albo ja wiem czego….? Oni wiedzą, że nic takiego się nie stanie i ich interpretacja starej rebelianckiej piosenki będzie dobrze odebrana.
 
Podobnie jest ze starymi pieśniami na Ukrainie i w Rosji. Tylko w Polsce jest inaczej. Dlaczego? Otóż dlatego moi drodzy, że polscy artyści postawili sobie dawno cel taki, aby znajdować się zawsze w szpicy wszelkich artystycznych awangard. To jest miernikiem wartości i dodającym powagi zjawisku sznytem. To, a nie umiejętność gry na basie czy perkusji.
 
Kiedy to sobie uświadomiłem rozpocząłem poszukiwanie jakichś współczesnych interpretacji takich piosenek jak „O mój rozmarynie” – to lubię najbardziej, szczególnie fragment o medaliku, Matce Boskiej i Moskwie – „Hej, hej ułani” i innych z naszego repertuaru. Udało mi się trafić jedynie na „Rozmaryn” w wykonaniu pana Macieja Miecznikowskiego. Pozwolę sobie w związku z tym na małą dygresję. Otóż nawet taka, ekscytująca się wojskowymi marszami, głuchota, jak ja może, po wysłuchaniu tej piosenki w wykonaniu wokalisty zespołu „Leszcze” stwierdzić, że pan Maciej Miecznikowski to artysta wybitny. Tak dokładnie – wybitny. Człowiek ma głos, wrażliwość, dykcję i prezencję, które to cechy pozwalają mu zadawać szyku na estradzie i nie ma żadnych wątpliwości co do tego, że facet zna się na tym co robi. Powiem więcej – ja potrafię sobie doskonale wyobrazić dlaczego pan Maciej założył grupę muzyczną pod tak beznadziejnie idiotyczną nazwą, potrafię sobie wyobrazić co skłoniło go do pisania tych durnowatych tekstów, które potem wykonywał wraz z kolegami na scenie. A po usłyszeniu tego „Rozmaryna” ja sobie to potrafię wyobrazić trzy razy bardziej niż przed.
 
Posłuchałem sobie i zacząłem szukać dalej. Niestety nie było w tubce ani jednej interpretacji polskich pieśni dającej się podciągnąć pod określenie – młodzieżowa, albo nowoczesna. Były wykonania chóralne, były jakieś śpiewy dzieci, ale tego nie. Właściwie to nie powinienem się dziwić, bo jak taki Kukiz ma coś do powiedzenia na temat Polski i jej historii to se pisze własną piosenkę i ją śpiewa. Nie będzie sobie głowy zawracał jakimś „Rozmarynem” czy innymi „Ułanami”. Jak „Lao che” chce pośpiewać o Powstaniu Warszawskim to zrobi to po swojemu i koniec. Nie dość, że będzie patriotycznie, to jeszcze awangardowo. Tylko, że ja dalej nie potrafię zrozumieć dlaczego? Dlaczego te smutne i piękne piosenki, które przecież śpiewa się w każdym kraju, bo każdy kraj ma swoje, mogą wszędzie doczekać się tego, że kolejne pokolenia sięgają po nie, jakby były świeże i napisane właśnie dla nich, wszędzie – tylko nie w Polsce.
coryllus
O mnie coryllus

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (8)

Inne tematy w dziale Kultura