Ponieważ mój dzisiejszy tekst pod tytułem "Jak Rupert Murdoch zarobił na dziennikach Hitlera", choć ciekawy, nie znalazł uznania panów aministratorów i nie pojawił się na stronie głównej. Postanowiłem umieścić dziś jeszcze coś bardziej klimatycznego, bardziej współczesnego i bliższego naszym, polskim realiom.
Upadek kinematografii w takim kraju, jak Polska można poznać po tym w jaki sposób realizowane są w filmach sceny erotyczne oraz jakie aktorki są do tych scen angażowane. Według tego kryterium polskie kino jest już na dnie i nigdy się z niego nie podniesie, bo za seks-bombę lata u nas Magda Schejbal, która w trakcie stosunku syczy, jakby jej robili zastrzyk albo charczy niczym gruźlik na wykończeniu.
Określeniem sex-bomba opisujemy kobietę, która działa na mężczyzn w sposób wyjątkowy. Panią, która mimo iż ubrana od stóp do głów, powoduje erekcję u każdego napotkanego faceta. Po wojnie w kinie polskim była tylko jedna seks-bomba z prawdziwego zdarzenia. Była to Grażyna Szapołowska. Żeby obejrzeć panią Grażynę w scenach rozbieranych uczniowie męskich szkół z internatem gotowi byli do wszelkich poświęceń. Mogli nawet kupić alkohol dla stróża pilnującego świetlicy z telewizorem, byle tylko pozwolił im posiedzieć na kinie nocnym i pogapić się na cycki Szapołowskiej.
Sceny z Szapołowską gwarantowały, że seks w filmie nie będzie nudny, że będzie odegrany w właściwą ekspresją, charakterystyczną dla stosunków płciowych dwojga zaangażowanych emocjonalnie ludzi, gwarantowały także dużo wrażeń estetycznych, bo Szapołowska jest piękną kobietą i nic tego faktu nie zmieni. Najlepsze sceny erotyczne były w takich filmach, jak „Medium”, „Magnat” oraz „Inne spojrzenie”, ale tam Szapołowska była lesbijką więc ten film się nie liczył.
Osobiście najbardziej lubiłem scenę erotyczną z filmu „Medium”. Ten film to taki thriller z 1984 roku, akcja dzieje się w Gdańsku przed wybuchem wojny, umierający astrolog – piekielnie silne medium – postanawia siłą umysłu zmusić ludzi będących sobowtórami jego rodziców do fizycznego zbliżenia i tym samym do ponownego powołania go do życia. Jego umysł miał zatriumfować nad śmiercią. Skomplikowane trochę, ale to nie jest istotne dla naszych rozważań. Ważne jest to, że Szapołowska kopulowała tam z Jerzym Zelnikiem tak wiarygodnie, namiętnie i głośno, że człowiek mógł się przy tym spocić z wrażenia. Dziś odegranie tej sceny przy tych aktorach którzy obecnie są uznawani za gwiazdy nie byłoby możliwe. Małaszyński prędzej by się zastrzelił ze służbowego Lugera Hansa Klossa niż zrobił coś podobnego jak wtedy Zelnik.
Najlepsze było jednak w tej arcynaturalistycznej scenie co innego. Otóż Szapołowska i Zelnik dają z siebie wszystko, a w pomieszczeniu obok siedzi zrozpaczony Jerzy Stuhr, który skrycie kocha Szapołowską i wszystko słyszy. Stuhr gra w tym filmie garbusa i nie dla niego takie przysmaki, jak pani Grażyna. Widzimy sekunda po sekundzie, jak jęki Szapołowskiej odbierają Stuhrowi rozum. Dokładnie to widzimy, bo Stuhr to dobry aktor i doskonale wie co i jak ma grać. Najpierw Stuhr długo bawi się siekierą, potem morduje nią kurę, która się plątała po kuchni, bo on siedzi akurat w kuchni, kiedy widzi krew już nie może się zatrzymać. Wchodzi do pokoju podczas orgazmu obojga i rozwala najpierw głowę Zelnikowi a potem tnie przez pierś Szapołowską. Bardzo to wszystko jest naturalistycznie przedstawione. Piękny, choć skromnymi środkami kręcony film i bardzo dobra scena.
Seks w filmie „Magnat” jest nieco wystudiowany i, jak twierdzą znawcy kultury XIX i XX wieku, niemożliwy w realiach tamtego czasu. O cóż chodzi? Oto mianowicie, że grany przez Jana Nowickiego książę von Teuss ma trzech synów i bardzo młodą żonę. Najmłodszy z tych synów zakochuje się w tej żonie, którą gra oczywiście Grażyna Szapołowska. Po kryjomu spotyka się ona z młodym von Teuss’em i dochodzi pomiędzy nimi do zbliżenia na długim stole na którym w równych, wojskowych szeregach ułożone są świąteczne ciasta. Głównie makowce. „Cała jestem w maku” – mówi na koniec Szapołowska. Scena fajna, ale czy przed wojną w Niemczech ktoś piekł makowce? Czy znają tam w ogóle to ciasto?
Mimo nieprawdopodobnych wysiłków wkładanych w uczynienie się atrakcyjną i seksowną – mówię o czasach minionej młodości – nie można uznać za seks-bombę polskiego kina Katarzyny Figury. Wiem, wiem, miała największe piersi i pokazywała je chętnie każdemu kto chciał i kto nie chciał. Ale przecież nie o to chodzi. Figura nie zagrała, bo nie potrafiła zagrać ani jednej przekonującej sceny erotycznej. Ona mogła tylko piszczeć i rzucać głową na boki, bo to się jej kojarzyło z sexapealem. To nie tak ludzie, nie tak. Nie przeczę, że Katarzyna Figura mogła się komuś podobać i to nawet bardzo, ale stąd od seks-bomby jest jeszcze bardzo daleko.
Dziś, jak zaznaczyliśmy na początku o żadnych seks-bombach niema mowy. Szapołowska była kimś nie poprzez stylizację czy makijaż, ale poprzez osobowość i talent. A dziś co? O Magdzie Schejbal nie ma co mówić. Czy są jakieś inne aktorki, które mogłyby pięknie zagrać seks w filmie? Nie widzę. Nie ma takich i to jest dramat. Kobiety, które mają jakiś tam wygląd i potrafią się poruszać są dziś na estradzie, ale nie da się ich stamtąd ściągnąć do filmu bo one nie umieją grać.
Cherbuś nie zagra niczego na stole zastawionym makowcami, bo jest tak zmanierowana, że obawiałaby się pobrudzić sobie tyłek. Ale zostawmy panienki z estrady, wróćmy do aktorek. Czy Iza Miko mogłaby się równać z Szapołowską? No pewnie, że nie. To, że pokazuje się – bo grą tego nie nazwę – w scenach seksu w jakichś amerykańskich produkcjach klasy C nie znaczy, że mogłaby zagrać dobrą scenę erotyczną. Może Mucha mogłaby zrobić coś takiego? To chyba musieli by zrobić stół z podwójnych dębowych desek, żeby Mucha go swą lekkością nie przerobiła na opał do kominka.
To może Cichopek jest seks- bombą? Wolne żarty! No to kto zostaje? Teodorska oczywiście. Ona też się nie nadaje, co widać było dokładnie w serialu „Plebania”. Nie wiem skąd to się bierze, ale po prostu nie ma ładnych i interesujących kobiet na ekranach. One są na ulicach, w parkach, na uczelniach i w szkołach, ale nie ma ich w filmie. Dlaczego? Nie mówcie mi tu teraz, że zapomniałem o Cieleckiej i jej roli w „Samotności w sieci” To było dno. Gdzie jej tam startować do Szapołowskiej. Nie mam pojęcia kto wymyślił, że Cielecka to seks- bomba. Ona jest takim samym symbolem seksu, jak kiedyś była nim Renata Dancewicz. Ciekaw jestem, jakie są teraz kryteria przyjmowania studentek do szkół teatralnych i filmowych. Lepiej chyba o tym nie myśleć.
Czy wobec tego możliwe jest w ogóle nakręcenie w Polsce filmu o miłości i seksie? Prawdziwego filmu, a nie takich gniotów, jak „Samotność w sieci” W obecnej sytuacji zapewne nie. Brakuje aktorów, brakuje pomysłów. Nie martwmy się jednak, mamy przecież Andrzeja Wajdę. Mistrza nad mistrze, który zaskakiwał nas już tyle razy, że możemy spodziewać się po nim kolejnej niespodzianki. Zwłaszcza po ostatnich wspólnych z panem Bartoszewski deklaracjach.
Zapraszam oczywiście także na moją stroną www.coryllus.pl, gdzie znajdują się teksty inne niż te, które umieszczam w salonie.
Inne tematy w dziale Kultura