coryllus coryllus
224
BLOG

O jakości, promocji i syfie

coryllus coryllus Polityka Obserwuj notkę 30

Wczoraj A-tem napisał na moim blogu coś takiego, co mną wstrząsnęło. Napisał mianowicie, że minister spraw zagranicznych Federacji Rosyjskiej Siergiej Ławrow wysłał swoje dzieci do szkół w Nowym Jorku. Niby nic proszę państwa, ale przecież to jest kluczowa rzecz do zrozumienia kwestii zatytułowanej „Na jakim świecie żyjemy”.

 
Oto minister, najważniejszy minister, państwa aspirującego do roli supermocarstwa wysyła swoje dzieci do szkół w kraju konkurującym z jego ojczyzną o prymat na świecie. I się nie wstydzi, a jak przypuszczam, jest nawet dumny ze swojej przebiegłości i pozycji i mocy, które to przymioty pozwalają mu na tego rodzaju przedsięwzięcia. Patrzy pewnie także z lekkim lekceważeniem na tych, którzy muszą swoje dzieci kształcić w Moskwie, Petersburgu czy Rostowie nad Donem. No, bo jak! Nie stać ich na szkołę w Ameryce?! Dla dzieci rodzonych?! Dla rebionków?! No nie stać – tu minister Ławrow zaciera ręce – nie stać i muszą je posyłać do tego, przepraszam za kolokwializm, syfu.
 
Dobrze bowiem sobie zdaje pan minister sprawę z tego, że szkolnictwo podstawowe, średnie i wyższe w jego kraju nie osiągnęło takiego stopnia doskonałości, jak analogiczne szkolnictwo w kraju konkurencyjnym. Choć oczywiście znajdą się tacy, którzy twierdzić będą, że jest dokładnie na odwrót. Nie wiem, jak jest naprawdę, staram się tylko jakoś zracjonalizować postępek pana ministra, który – sami przyznacie – dziwny jest trochę.
Tak między nami mówiąc nie wierzę w tą złą jakość rosyjskich szkół, a przynajmniej nie wszystkich, nie wierzę, że nie ma w całej Federacji ani jednej szkoły, która spełniłaby wymagania pana ministra. Ona na pewno jest. No więc dlaczego jego dzieci tam nie chodzą?
Nie dam pełnej odpowiedzi na to pytanie, bo dać jej nie mogę. Wszelkie przedsięwzięcia związane z elitarną i wyszukaną edukacją ominęły mnie bowiem i ja po prostu nie rozumiem dlaczego dzieci posyła się do takich szkół i jeszcze za to płaci.
 
Wiem z doświadczenia dziennikarskiego, że wiele z tych placówek nie różni się niczym od szkół zwyczajnych, a część z nich jest od tych zwyczajnych szkół dużo gorsza. Po co więc ludzie posyłają tam dzieci? W realiach polskich doby dzisiejszej robią to po to, by bardziej zintegrować się środowiskowo. Dzieci pewnych środowisk zawodowcy lub pewnych grup towarzyskich chadzają do tych samych szkół i przesiąkają tą charakterystyczną atmosferą. Potem dorastają i wysyłają swoje dzieci do tychże samych placówek. I tak to się kręci. Poziom edukacji i jej jakość nie ma tu nic do rzeczy. Jest to sprawa drugorzędna, bo w „prawdziwym życiu” i tak wszystko załatwia tato.
 
Co innego jednak jeśli chodzi o dzieci Ławrowa. No przecież on wysyłając te swoje, przepraszam za wyrażenie, pociechy do Ameryki robi koło pióra własnej ojczyźnie. On krzyczy na świat cały – nie masz, ach nie masz w Federacji Rosyjskiej odpowiednich placówek oświatowych! A Putin nic. Nie przywołuje go do porządku, nie woła na dywan i nie mówi – Siergieju, weź ty bachory swoje na powrót do Moskwy przywieź, bo wstyd na świecie i PR negatywny robisz. Nic z tych rzeczy. Putin milczy.
 
Dla mnie osobiście, postępek ministra Ławrowa jest jeszcze jednym potwierdzeniem tego, że kraj, którego historia tak mnie swego czasu fascynowała, a który tak mocno i niekorzystnie zmienił się ostatnio, że kraj ten ciągle produkuje jakość. To ważna informacja, dla tych którzy twierdzić by chcieli, że jest na odwrót, że Ameryka to plebejskie państwo bez kultury, a Europa i Rosja to tradycja głęboka na przysłowiowe 9 cembrowin, z której nic tylko czerpać wszystko co najlepsze. Z daleka oczywiście omijając to amerykańskie prostactwo. Jeśli jest jeszcze ktoś kto myśli takimi kategoriami, niech z łaski swojej napisze list do Siergieja Ławrowa i przedstawi mu swoje racje. Pan minister, który jest istotą posiadającą najmądrzejsze na świecie oczy od czasu, gdy zmarł pies mojego sąsiada, na pewno przeczyta to z uwagą i jakoś się to tego listu ustosunkuje.
 
Prócz Ameryki jest na świecie jeszcze jedna instytucja, która zajmuje się produkowaniem jakości. Jest nią kościół katolicki. Dobrze wiedzieli o tym partyjni dygnitarze w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych, posyłając swoje niewierzące dzieci do takich placówek. Dobrze wiedzieli o tym serwilistyczni uczeni i artyści każąc swoim córkom zakładać szkolne mundurki obowiązujące w Szymanowie czy u Nazaretanek. Wiedzą o tym wszyscy także dzisiaj, najgłębiej zaś wiedza owa zapadła w serca tych, którzy najgłośniej na kościół i kościelną edukację ujadają.
 
Skąd owa wiedza? A no stąd, że każdy z nich od ministra Ławrowa począwszy na ostatnim partyjnym kacyku kończąc wie dobrze, że na świecie trwa odwieczna walka dobra ze złem. Wie również, że nawet jeśli ktoś jest grzesznikiem strasznym i wszystkie swoje siły angażuje po stronie złego to ma zawsze tę malutką furtkę, przez którą może się wymknąć w ostatniej chwili – może za wszystko odżałować i będzie mu wybaczone. I wiedzą oni wszyscy dobrze, że tylko idiota popiera rzeczy złe, słabe, głupie, nędzne jakościowo. I wiedza tak każe im budować armię, policje i służby, a wszystko po to, by zamaskować własne głupstwo i móc ze spokoje posyłać dzieci do katolickich szkół w Ameryce. Bo nikt nie chce być uważany za durnia, szczególnie zaś wtedy jeśli, podpisał jakiś cyrograf i musi to ukrywać.
 
Nie wiem czy wyraziłem się dość precyzyjnie, ale ja przecież nie kończyłem żadnych elitarnych szkół, a jedynie leśne technikum, więc mogę chyba sobie tak poopowiadać. Nie?
 
 
 
coryllus
O mnie coryllus

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (30)

Inne tematy w dziale Polityka