coryllus coryllus
184
BLOG

O szkodliwości towarzyskich uwikłań

coryllus coryllus Polityka Obserwuj notkę 32

Uważam się za człowieka wolnego. Wolność ta jest jednak drogo okupiona. Nie potrafię bowiem funkcjonować w sieci towarzyskich zależności. Próbowałem kilka razy, ale zawsze kończyło się to jakąś grubą awanturą lub nudą, która zmuszała mnie do poszukania sobie „innych okoliczności przyrody”. W znudzenie popadam bowiem łatwo i nie mogę się z tego wyleczyć, choć mam już sporo lat. Kiedy byłem młodszy wydawało mi się, że ludzie, którzy funkcjonują wśród układów towarzyskich mają coś, czego ja nie będę miał nigdy – łatwość załatwiania rozmaitych, skomplikowanych często spraw, a także stymulowania postępów własnej kariery. Ja kariery żadnej nie zrobiłem i było mi z tego powodu przykro przez jakiś czas, ale już przeszło.

 
Obserwując bowiem ludzi uwikłanych towarzysko dostrzegam, że ich możliwości, wola, chęci, poczucie humoru i towarzyska atrakcyjność są z roku na rok coraz bardziej mizerne i blade. Najgorzej zaś ma się u tych ludzi zamiłowanie do ryzyka i wesołych przygód. Tego nie ma w ogóle lub przybiera to postać gry w paintball z kolegami z sąsiedniego działu w redakcji. A to jest przecież nędza. No bo jakie emocje może wyzwalać taki paintball? W sieci towarzyskich powiązań mało jest spraw, które można by traktować serio, a właściwie jest tylko jednak taka sprawa – właśnie owa sieć i wola jej utrzymania. Nic więcej.
 
Im ludzie utrzymujący towarzyskie układy stają się starsi tym bardziej przestaje się liczyć w ich życiu cokolwiek poza tymi układami. I przychodzi moment, którego oni nie zauważają, moment straszny, kiedy to pojawia się młoda ekipa sprzątająca, a sieć, tak istotna i ważna okazuje się tylko cienką pajęczyną wiszącą u sufitu. Pajęczyną, którą ściąga się odkurzaczem. I wszystko przestaje być ważne. I okazuje się wtedy, że liczy się tylko to co jest poza siecią.
 
Pomyślałem o tym wszystkim wczoraj przeglądając blogi na salonie. Pomyślałem o tym co kiedyś napisał Traube, o jego notce pożegnalnej, którą zamieścił w proteście przeciwko lansowaniu w salonie pana Matejczyka. Pomyślałem o blogerach takich, jak Jan Śniadecki, Obserwator z daleka i kilku innych i wymyśliłem, że ich obecność na najwyższych piętrach salonu nie może być spowodowana niczym więcej, jak tylko lękiem właścicieli przed zaszufladkowaniem salonu, jako medium prawicowego. Chodzi mi o zaszufladkowanie towarzyskie i o towarzyski ostracyzm, którego być może właściciele i administracja doświadczają. Mam wrażenie, że innego wytłumaczenia tej kuriozalnej sytuacji nie ma. Oto bowiem blog Piotra Matejczyka, produkt słaby i całkowicie fikcyjny, bo nie ma chyba, tutaj nikogo, kto wierzyłby w szczerość deklaracji autora i jego rzeczywiste zaangażowanie po stronie lewicy, zajmuje miejsce na pudle. Protestowało przeciwko tej praktyce kilku blogerów, między innymi, jak także. Bez skutku. Dlaczego? Dlatego, że są rzeczy istotniejsze niż nasz protest. Trzeba bowiem zachować proporcje, w imię świętego spokoju i trwałości sieci. Trzeba? A gówno prawda!
 
Byliśmy wczoraj z Toyahem w hotelu Europejskim na zorganizowanej przez sztab Jarosława Kaczyńskiego debacie blogerów. Stanęliśmy przy kamerze telewizji „Polsat” i gadaliśmy. I nagle ten kamerzysta zapytał nas co tu teraz będzie za debata. – Debata blogerów – mówi Toyah. - Moherowe berety wystąpią – dodałem i powiedziałem, że te berety to my. Ja, Toyah i tamten facet w ciemnym garniaku i żółtym krawacie. Kamerzysta zapytał, czy będzie to takie podsumowanie kampanii wszystkich partii. Odrzekliśmy, że nie, żadne podsumowanie i na pewno nie wszystkich partii. Na co on zaczął zwijać kamerę. Nie zmartwiliśmy się tym wcale, choć można było sobie pomyśleć różne rzeczy, zwłaszcza, że na widowni siedziało kilka zaledwie osób. Zaczęliśmy gadać i w czasie tej naszej debaty przybywało publiczności, pod koniec siedziała przed nami prawie setka ludzi, którzy zadawali pytania, bili brawo i przedłużali spotkanie, denerwując organizatorów, którzy przygotowywali już następne wystąpienie. Po wszystkim zeszliśmy z tego całego podium i zaczęli podchodzić do nas ludzie, tak zwyczajnie, żeby pogadać. Pomyślałem właśnie wtedy, że szlag niech trafi tego palanta kamerzystę z „Polsatu” i tę jego wypindrzoną dziumdzię z mikrofonem. Nie dla nich tam przyszliśmy. Było bardzo fajnie ze względu na publiczność właśnie, na ludzi, którzy nie mieli właściwie żadnego powodu, żeby poświęcać swój czas na słuchanie naszej debaty, a jednak przyszli, siedzieli i rozmawiali z nami.
 
I pomyślałem też o tym, jak nędznie wypadłaby nasza debata, gdybyśmy zaczęli nagle silić się na zrozumienie i argumentów drugiej strony, gdybyśmy zaczęli rozmawiać o Palikocie, o Donaldzie Tusku i Komorowskim i zastanawiać się czy oni może nie mają też trochę racji. A wszystko w imię obiektywizmu i równomiernego rozłożenia akcentów. Po to, by nikt nie pomyślał sobie, że nie stać nas na szersze spojrzenie. To byłoby haniebne. Wcale nie obiektywne i nie sympatyczne. Więcej to było tchórzliwe i byłoby także ukłonem w kierunku tego kamerzysty z „Polsatu”, który pożałował nam czasu, bo chciał nakręcić facetów gadających o wszystkich kandydatach. I wtedy właśnie przyszły mi do głowy te towarzyskie powiązania oraz ich nicość. No bo wyobraźcie sobie kochani, że Jerzy Waszyngton miast forsować rzekę Delaware zaczyna zastanawiać się nad swoimi towarzyskimi uwikłaniami i pozycją? No co by to było?
coryllus
O mnie coryllus

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (32)

Inne tematy w dziale Polityka