Turystyka jest zjawiskiem dziwnym i trudno wytłumaczalnym. Nie ma bowiem żadnego racjonalnego uzasadnienia przedsiębranie dalekich wypraw po to, by spać kątem gdzieś u obcych ludzi i jeść tam byle co, przegotowane przez niewiadomo kogo. Naturalnym zachowaniem człowieka osiadłego, a za takich się uważamy, jest siedzenie w jednym miejscu i stałe porządkowanie oraz ulepszanie tego naszego miejsca.
Turystyka jest czymś nieprawdopodobnym i dziwnym. Jest to jednak w dzisiejszych czasach zjawisko tak powszechne, że chcąc nie chcąc poświęcamy mu swe myśli. No i uczestniczymy w tej całej turystyce, właściwie nie wiadomo po co. To znaczy wiadomo – po to, by dać zarobić biurom podróży. No, ale to nie jest wytłumaczenie godne człowieka myślącego. Spróbujmy inaczej. Świat nowoczesny i oświecony utrzymuje, że turystyka w znaczeniu najbliższym naszym sercom wrażliwym i umysłom pięknym, rozpoczęła się od wielkich odkryć archeologicznych we Włoszech, Grecji i Egipcie, które to odkrycia dokonały się na przełomie XVIII i XIX stulecia.
Wtedy to północna Europa, tak która miała pieniądze, rzecz jasna, ruszyła na południe by oglądać zabytki. Starożytne zabytki, bo tylko takie inspirowały mocno, prawdziwie i pozwalały wierzyć, że człowiek stulecia XIX, myślący i przewidywalny jest dziedzicem tych, którzy wznieśli Coloseum i Partenon. Italia i Grecja były celem turystycznych wypraw bogatych Anglików, Francuzów i Niemców i początkowo nic się nie liczyło prócz tych kamieni i rzeźb, które tam znajdowano. I trwało to aż do chwili kiedy Goethe stanął przed katedrą św. Szczepana w Wiedniu i zaniemówił na jej widok. A potem napisał, że gotyk także jest piękny. No i się zaczęło. Turystyka Niemców zaczęła róznić się dość wyraźnie od tej brytyjsko-francuskiej. Niemcy, nie wszyscy rzecz jasna, miast jechać na południe ruszyli wzdłuż Renu, Dunaju i Sprewy by odkrywać zapomniane miasteczka, klasztory i kościółki zagubione wśród lasów. Niemcy ruszyli się z miejsc po to, by odkryć swój kraj dla siebie. I udało im się to tak skutecznie, że niech ich cholera.
Nasz polska turystyka, którą przez dwa stulecia uprawiali jedynie zamożni obywatele, była pochodną turystyki angielsko-francuskiej lub niemieckiej. To który rodzaj turystyki uprawiał Polak z zaboru rosyjskiego, pruskiego czy austriackiego rozstrzygało się oczywiście poprzez rodzaj sympatii do określonego kraju i jego przeszłości, ale także poprzez zasobność portfela. I tak niebogaty szlachcic z Podlasia, Zygmunt Gloger wyruszył „Dolinami rzek” upadłego królestwa, zaś jego bogatsi bracia w szlachectwie wyruszyli do Rzymu, by tam sprawdzić czy starożytność rzeczywiście wygląda tak, jak rysował ją Piranesi.
Oczywiście podróżowały po Europie całe rzesze ludzi, którzy mieli w nosie zabytki, bo interesowało ich wyłącznie Monte Carlo. I to także była turystyka, tyle że dostępna już bardzo nielicznym i bardzo bogatym.
Co dziś zostało nam z tych szlachetnych oświeceniowych podróży? Pani Sosenka powiedziałaby pewnie, że bardzo wiele. Ja mam jednak wątpliwości. Przemierzyłem bardzo wiele regionów Polski, widziałem wszystkie prawie zamki i większość pałaców, słuchałem przewodników i czytałem rozmaite bedekery. Wrażenia mam po tym mieszane z przewagą przykrych. Wiem, że Polska jest krajem spustoszonym, leżącym odłogiem i zapomnianym, ale jakże można tak przynudzać? Tak smęcić i mędzić o sprawach, które ze swej turystycznej natury wywoływać winny zainteresowanie i pobudzać emocje. Wiem, że przewodnicy są słabo opłacani, wiem że to co mielibyśmy odkryć dla siebie w tym XIX wiecznym niemieckim stylu zostało za Bugiem, wiem to wszystko i dlatego zastanawiam się czy ta turystyka jest w ogóle potrzebna. Czy nie jesteśmy czasem wpuszczani w kanał, z którego nie ma wyjścia. Nasza materialna przeszłość została skutecznie i mocno podniszczona, w dodatku większa jej część nie należy już do nas. Po co więc? Jeszcze jedno pokolenie i sama myśl, że można wyruszyć w Polskę i szukać tam jakichś wspomnień z odległych czasów wywoływać będzie szyderstwo i śmiech. Jeśli oczywiście przeszłość ta promowana będzie tak, jak to się dzieje dziś, w sposób beznadziejnie nieatrakcyjny. Turystyka będzie się już zawsze kojarzyć z seks-turystyką i wypadami do Tajlandii.
Właściwie już dziś się tak kojarzy. Nie mówię tu o rodzinnych wyjazdach na Kretę czy Sycylię, które także nie mają wiele wspólnego z turystyką rozumianą jako poznawanie przeszłości kraju połączone z wypoczynkiem. Dziś został nam tylko wypoczynek, który powoli – wobec masowości ruchu turystycznego – zamienia się w udrękę. Czym bowiem innym są wakacje na pełnej petów plaży w Dziwnowie opłacone ciężką gotówką, jeśli nie wyrzeczeniem i przykrością. Zabawy nie ma tam żadnej. We wspominanym tu już kiedyś przeze mnie „Alfabecie wspomnień” Antoniego Słonimskiego opisane jest letnie spotkanie autora z Szymonem Aftanazym. Słonimski pyta historyka, dlaczego nie wyjechał on na wakacje, gdzieś nad morze. Na to Aftanazy mówi – chodź pan, coś panu pokażę – po czym prowadzi Słonimskiego do swojego mieszkania, które jest wielkie, chłodne i przyjemne, a pobyt w nim daje człowiekowi tyle przyjemności, że nie zastąpi mu tego żadne morze nawet bardzo ciepłe.
I to jest właśnie punkt, gdzie kończy się turystyka poznawcza i trochę wypoczynkowa, która rozpoczęła się dawno temu od wyprawy Winckelmanna do Włoch. Pozostały z niej tylko książki zapisane drobnym drukiem na biblijnym papierze, które możemy przeglądać we własnym mieszkaniu, o ile je mamy oczywiście.
Napisałem na początku, że turystyka zaczęła się od zainteresowania antykiem? To jest oczywiście typowa, żeby nie powiedzieć szyderczo – klasyczna – półprawda. Turystyka zaczęła się dużo wcześniej i nie miała wcale aspektu poznawczego, turystyka rozpoczęła się od pielgrzymek do grobu Chrystusa w Ziemi Świętej, które to pielgrzymki zdominowały na całe stulecia kształt i wielkość Europy. Pielgrzymowano przecież nie tylko do Jerozolimy, pielgrzymowano do wielu świętych miejsc i była to turystyka, która nie miała charakteru poznawczego. Ci ludzie nie szli tam dla zabawy, ale w wielce poważnych celach. Szli po to, by odkupić winy, by znaleźć prawdę i uzdrowić siebie lub kogoś ze swoich bliskich. Była to turystyka stokroć ważniejsza od tej oświeceniowej, ale przez tę ostatnią skutecznie wyszydzona. Dziś kiedy widzimy jak kończy się turystyka poznawcza – przynudzaniem przewodników, którzy muszą w trzy minuty opowiedzieć o wielkości hiszpańskich Burbonów – możemy nieco inaczej spojrzeć na turystykę pielgrzymkową i jej niewątpliwe odrodzenie w ostatnich latach.
Ludzie potrzebują takiego rodzaju aktywności, bo to rozbudza ich wyobraźnię i emocje dużo skuteczniej niż opowieści z bedekera o puszczalskiej księżniczce i skorumpowanym księciu co wynajmował rycerzy na wojnę przeciwko rodzonemu bratu. Ruch pielgrzymkowy jest ruchem naturalnym, wędrówką w poszukiwaniu prawdy uniwersalnej, a nie europejskiej czy wręcz niemieckiej. W dodatku mamy tę satysfakcję, że w Polsce miał on i ma nadal bardzo szczególny, wyzwolicielski charakter. Czasem trzeba o tym przypomnieć.
Zapraszam wszystkich serdecznie na moją stronę
www.coryllus.pl. gdzie publikowane są teksty inne niż w salonie.
Inne tematy w dziale Kultura