coryllus coryllus
430
BLOG

Pan Samochodzik i Lista Wildsteina (9)

coryllus coryllus Rozmaitości Obserwuj notkę 2

O tym, kim w rzeczywistości jest Mario postanowił Tomasz Samochodzik nie mówić nikomu, przede wszystkim zaś zaprzyjaźnionej z nim rodzinie łowczego, pięknej Marysi, a już na pewno nie wodzowi Winnetou. Nikt nie mógł się o tym dowiedzieć. Miał, bowiem, Samochodzik  wobec tego człowieka swoje własne plany i wiedział, że on – wielki, wpływowy i potężny Mario – wcale nie będzie tym planom przeciwny. Przede wszystkim więc należało się spotkać z nim w cztery oczy i porozmawiać o dawnych, dobrych czasach. 

Okazja nadarzyła się już wkrótce. Zanim bowiem rozpoczął się sezon polowań, które bardzo pasjonowały Włocha, miał on zwyczaj wyruszać samotnie w góry, z aparatem fotograficznym przewieszonym przez ramię. Nie robił wielu zdjęć, ale te które robił były zwykle znakomite. Fotografował głównie ptaki drapieżne i – jeśli mu się to udało – stadka muflonów przemykających się po zboczach gór. Droga na Wielką Górę Muflonów wiodła zaś tuż koło zamkowej bramy, nad którą wisiał monumentalny herb rodziny von H, po który przybyli tutaj Batura, Karen Petersen i były już dyrektor Marczak.
 
Koło tej bramy właśnie postanowił zaczekać pan Samochodzik na swojego starego znajomego, włoskiego myśliwego imieniem Mario.
 
Był ciepły, sierpniowy poranek, po suchej i bezwietrznej nocy. Doliny wokół zamku zasnuwała mgła, nikła w niej także ścieżynka prowadząca pod górę, początkowo wprost do bramy zamkowej, by potem gwałtownie opaść w dół, a o kilkadziesiąt metrów dalej znowu gwałtownie wspiąć się po zboczu. Na tej właśnie zasnutej mgłą drodze ukazał się oczom Tomasza Samochodzika niewysoki mężczyzna, w czapce cyklistówce i imitującej wojskową kurtce. Szedł wolno rozglądając się dookoła. Kiedy zobaczył stojącego pod bramą Tomasza nie zdziwił się wcale.
- Cieszę się, że pana widzę – powiedział tak, jakby ich spotkanie było umówione
- Zapraszam pana na herbatę – rzekł na to Tomasz Samochodzik i obaj mężczyźni zniknęli w czeluści zamkowej bramy.
 
Siedząc w skromnym pokoiku, który ministerstwo przydzieliło Tomaszowi Samochodzikowi, Włoch rozglądał się bacznie dookoła. Patrzył na biblioteczkę, na obgryzione kubki do herbaty, na nędzne łóżko i sfatygowany stół. Patrzył na to bez satysfakcji, a wielu dostrzegłoby w jego oczach troskę.
- Jak pan może to znosić? – zapytał w końcu
Samochodzik nie zrozumiał pytania i zrobił tak dziwną minę, że Włoch uśmiechnął się mimowolnie.
- No, to wszystko – dodał wyjaśniająco – tę nędzę. Pan wybaczy, ale mam już swoje lata i nie lubię niczego owijać w bawełnę. Jest pan wybitnym człowiekiem, inteligentnym, zdolnym, mógł pan zrobić wielką karierę, a skończył pan w tym dziwnym miejscu. Dlaczego?
 
Samochodzik wzruszył ramionami i postawił na stole dwa wyszczerbione, wielkie jak hełmy knechtów krzyżackich, kubki.
- Nie odczuwam tego jakoś szczególnie boleśnie – rzekł – przyzwyczaiłem się – wie pan przecież, że przez większość życia byłem biedny i nie wiem nawet co to znaczy prawdziwe bogactwo. Nie to co pan.
 
W tym miejscu Tomasz samochodzik przerwał i zamyślił się. Chwilę potem zaś zmienił temat – nie myślałem, że pan jest Włochem – rzekł – sądziłem, że Brytyjczykiem.
Mario także się uśmiechnął.
- Wydaje wam się, tu na wschodzie, że wszyscy, którzy myślą samodzielnie, potrafią działać i mnożą pieniądze to Anglicy, albo Amerykanie, w najgorszym razie Niemcy. Nie, proszę pana, my Włosi wcale nie jesteśmy od nich gorsi, a powiedziałbym nawet, że pod wieloma względami lepsi. Wie pan dlaczego?
 
Samochodzik pokręcił głową siorbiąc przy tym herbatę.
 
- My bardzo długo byliśmy biedni – powiedział Włoch – i powiem panu, że była to bieda niezasłużona. Niech pan sobie wyobrazi kraj, gdzie wystarczy wetknąć w ziemię łopatę, by znaleźć prawdziwe skarby, kraj który przyciąga miliony turystów z całego świata, a mimo to jest ów kraj pełen biedaków. Ja także, choć wyda się to panu dziwne, byłem biedakiem. Żeby zarobić musiałem jako bardzo młody człowiek wyjechać do Francji. Tam przekonałem się, że bieda i pochodzenie to garb. Przestałem więc bardzo szybko być biednym Włochem i stałem się kimś zupełnie innym.
 
- Ale teraz znowu jest pan tym, kim był dawniej?
- Teraz tak. Jestem już stary i stać mnie na taki luksus, mogą znowu być biednym Włochem.
 
Mario wypił łyk herbaty, zamyślił się i zapytał:
- Pan czegoś ode mnie oczekuje, prawda?
- Widział pan ten herb nad bramą?
- Ten wielki? Widziałem. Piękna robota, trochę podniszczony, ale można by za niego uzyskać dobrą cenę. Ciągle jeszcze są ludzie, których pasjonują stare znaki herbowe, broń i pamiątki. Wszystko to, co nas tak kiedyś zbliżyło Panie Tomaszu.
 
Samochodzik udał, że nie dostrzega ironii.
- Ten herb już wkrótce zostanie stąd zabrany. Mój były zwierzchnik, mój największy wróg i kobieta, w której dawno temu byłem zakochany, chcą go stąd wywieźć i podarować w prezencie młodemu von H, który piastuje jakieś wysokie funkcje w strukturach UE.
 
- O! – wyrwało się Włochowi
- Tak właśnie. O! – ciągnął Samochodzik – chcą oczywiście zabrać ów herb nielegalnie, z pominięciem mojej skromnej osoby. Ja zaś, póki co, odpowiadam za zamek i wszystko co się w nim znajduje.
 
Mario nie wydawał się szczególnie zmartwiony tym co powiedział mu Tomasz Samochodzik.
- Kobieta, którą pan kiedyś kochał? – zapytał – kto to taki?
- Karen Petersen – ponuro rzekł Tomasz
- Ta Dunka?
- Tak właśnie. Cała trójka siedzi w miasteczku i deliberuje jak się mnie pozbyć, żeby zagarnąć herb. Przysłali tu nawet jakichś podejrzanych typów, ale pan Łowczy ich przepędził.
- Łowczy, powiada pan – Włoch pociągnął spory łyk herbaty – jest jeszcze sprawa Łowczego i obozu ekologów pod Wielką Górą Muflonów. Co pan o tym wszystkim sądzi?
- To jest dla mnie bardzo bolesne, można rzec, że czuję się osobiście zawiedziony – powiedział pan Samochodzik. Ekologami dowodzi mój dawny przyjaciel. Uważałem go za idealistę, miłośnika przyrody, a on wczoraj powiedział mi, że odejdą z obozu jeśli łowczy im zapłaci.
- Słyszałem o tym, tyle że mój gospodarz nie ma pieniędzy, ja zaś postanowiłem mu pomóc, ale także nie zamierzam płacić tej gromadzie błaznów i hochsztaplerów. W dodatku nie lubię gejów – tu Mario skrzywił się – a ten pański, dawny przyjaciel to gej, prawda?
 
Samochodzik smutno pokiwał głową.
- Kiedyś mógł mieć najpiękniejsze dziewczyny, a teraz sypia w jednym namiocie z jakimś rozczochrańcem. Nie wiem, co o tym wszystkim myśleć.
- Niepotrzebnie się pan zadręcza. O tym co zrobić z ekologami pomyślę ja. Pomyślę także o pańskim herbie, niech się pan nie martwi. Z Baturą i tym pańskim dyrektorem nie będzie żadnego kłopotu. Moi ludzie z nimi porozmawiają. Trudniejsza sprawa z panią Karen. Ona na pewno kogoś zna, wielu ważnych ludzi, rozumie pan?
 
Samochodzik rozumiał to aż nadto dobrze.
 
- Niech się pan jednak nie martwi –Włoch uśmiechnął się ciepło – ja także znam bardzo wielu ludzi. Bardzo wielu – dodał chcąc aby słowa te zapadły głęboko w pamięć pana Samochodzika.
 
- Niech mi pan powie – w oczach Tomasza Samochodzika zapaliły się nagle dziwne iskry –jeśli to oczywiście nie tajemnica. Jak to było wtedy pod zamkiem Orle Gniazdo? Jak pan ominął kordon policji?
 
Włoch roześmiał się
- Dzieciak z pana – rzekł klepiąc się po udzie – kordon policji? Wie pan francuscy policjanci są tacy sami, jak wszyscy Francuzi, nie widzą dalej niż koniec własnego nosa. Po prostu wyszedłem i już. Nikt mnie nie zaczepił. A propos! – Mario uniósł do góry wskazujący palec – wie pan co się przytrafiło staremu, dobremu Gaspardowi?
- Nie mam pojęcia, nie widziałem go przecież od tamtych, zamierzchłych czasów.
- Nie żyje biedaczek. Jego humber stoczył się w przepaść, gdzieś w Pirenejach.
- To straszne – Samochodzik nie potrafił ukryć wzruszenia
- Tak, straszne. Ponoć Gaspard Pigeon wszedł komuś w drogę. Zapewniam pana, że nie mnie. Ja miałem go zawsze za poczciwego człowieka, a także za człowieka niegroźnego. Ludzie jednak są różni, jak pan widzi i znalazł się widocznie ktoś kto poczciwego Gasparda potraktował poważnie. Szkoda.
 
Włoch dopił herbatę, wstał i uścisnął dłoń Tomasza Samochodzika.
- Myślę, że porozumienie, które dziś zawarliśmy jest trwałe – rzekł uśmiechając się pod nosem
- I ja tak sądzę – powiedział cicho Tomasz – któremu mimo wszystko dziwnym wydawał się fakt, że oto jego najważniejszym sojusznikiem stał się Mario alias Fantomas alias Mózg alias John Black.
- To prawie, jak pakt z diabłem powiedział do siebie cicho, kiedy Mario ze swym drogim aparatem piął się pod górę, ku miejscu gdzie spodziewał się sfotografować gniazdująca w tych okolicach rudą kanię.
coryllus
O mnie coryllus

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (2)

Inne tematy w dziale Rozmaitości