coryllus coryllus
304
BLOG

O mistrzach małodobrych

coryllus coryllus Historia Obserwuj temat Obserwuj notkę 4

 

O tym, że kat potrzebny jest Republice Francuskiej przypomniano sobie na początku XX wieku po kilkuletnim okresie obowiązywania memorandum na karę główną. Przez trzy lata od 1906 do 1909 roku prezydent Republiki konsekwentnie stosował prawo łaski. W roku 1909 jednak zapadły wyroki w sprawie bandytów aresztowanych w miejscowości Bethune. Zbrodniarze niczego nie przeczuwali i oczekiwali na konwój, który miał odwieźć ich do Ameryki Południowej, do kolonii w Gujanie, co było zwyczajową we Francji karą za najcięższe przestępstwa.
 
Jednak pierwszego stycznia roku 1910 w miasteczku pojawił niewysoki mężczyzna, ubrany z elegancją i prostotą, który dzierżył w ręku mały kuferek. Towarzyszyło mu dwóch pomocników. Mężczyzna ten nazywał się Anatol Deibler. Mieszkańcy zapyziałego Bethune witali go uśmiechami, wiedzieli po co przyjechał i nie było w nich sprzeciwu przeciwko temu co miał zrobić. On sam wyrażał się o swojej pracy oględnie i z dyskrecją, ale nie unikał mówienia o niej. Absolutnie nie można by go nazwać typem ponuraka. Obiecał mieszkańcom, że całą sprawę załatwi w trzy i pół minuty. Słowa dotrzymał. Zanim pan Deibler zabrał się do dzieła należało ustawić gilotynę. Zrobili to jego pomocnicy. Skazańcy do końca nie wiedzieli co ich czeka. Obudzono ich nad ranem i kazano się umyć. Następnie wyprowadzono na dziedziniec więzienia. Próbowali udawać bohaterów, ale kiepsko im szło. Rozstaliby się z życiem po cichu, ale drugi z nich, kiedy zobaczył w koszu pod gilotyną głowę poprzednika zaczął wrzeszczeć w niebogłosy. Nic mu to nie pomogło. Chwilę potem jego głowa także znalazła się w koszu. Egzekucja odbywała się w obecności licznie zgromadzonych mieszkańców miasta, którzy wznosili okrzyki radości przy każdej spadającej głowie. Po wszystkim, pan Deibler umył się i odświeżył, a jego pomocnicy rozmontowali narzędzie kaźni. W tym samym roku Anatol Deibler był jeszcze kilka razy wzywany do wykonywania swoich obowiązków.
 
W najsłynniejszej przedwojennej balladzie zatytułowanej „Bal na Gnojnej” opisana jest w słowach niezwykle malowniczych i rozbudzających wyobraźnię rozróba, jaka dokonała się podczas cosobotniej popijawy w lokalu u żydowskiego szynkarza Grubego Joska na ulicy Gnojnej w Warszawie. Były to porachunki o kobietę, a ich głównym bohaterem był niejaki Antoś. Pieśń zaczyna się tak, że dziś już nic się tak nie zaczyna, więc warto ten początek zacytować w całości:
Nieprzespanej nocy znojnej
Jeszcze mam na ustach smak
U Grubego Joska na ulicy Gnojnej
Zebrał się ferajny kwiat…
 
Koniec ballady był jak się publiczność zapewne domyśla mniej obiecujący:
…a kat Maciejewski, tam pod szubienicą
na Antosia czeka już.
 
Stefan Maciejewski był przed wojną postacią znaną. Krążyły o nim legendy, które on sam rozpowszechniał, był bowiem człowiekiem żądnym sławy i uwielbienia. To trochę dziwi zważywszy na zawód, jaki sobie wybrał. Podobno pochodził z Wielkopolski i naprawdę nazywał się zupełnie inaczej – Alfred Kalt. Jego portret naszkicował kilkoma pociągnięciami niezawodnego dziennikarskiego pióra reporter wychodzącego w Wilnie „Słowa”: Młody człowiek, lat trzydziestu pięciu. Wzrost średni, włosy ciemne, na twarzy przyjemny uśmiech. Świetnie skrojony, jasny garnitur, elegancki kapelusz, w ręku skórzana walizka”. Podobno pan Maciejewski robił wrażenie wytwornego turysty.
O tym co znajdowało się w jego walizce pierwszy przekonał się niejaki Marcin Panek z Rzeszowa skazany sądem doraźnym na śmierć na swoje liczne zbrodnie. Według litery prawa Panek musiał być powieszony w ciągu 24 godzin. Nie było jednak chętnych by wyprawić go na tamten świat. Dowódca miejscowego garnizonu odmówił rozstrzelania skazańca. W błyskawicznym tempie Ministerstwo Sprawiedliwości wyznaczyło do tej roboty Stefana Maciejewskiego. Ten przybył do Rzeszowa w towarzystwie pomocnika. Nie miał jednak tak luksusowych warunków pracy, jak jego francuski kolega, pan Deibler, nie witali go uśmiechnięci mieszkańcy Rzeszowa, nikt nie zagadywał Maciejewskiego pytając o szczegóły i specyfikę jego pracy. Nie było też gilotyny, a jedynie prymitywna, prosta szubienica, przed którą stanęła przygnębiona rodzina skazanego i jego szlochająca kochanka. Stefan Maciejewski otworzył swoją skórzaną walizeczkę, wyjął z niej zawiązany już w pętlę i dobrze namydlony sznur i raz dwa powiesił Marcina Panka, szybciutko, żeby nie przedłużać.
Potem zainkasował sto złotych (wyższy oficer wojska polskiego zarabiał wtedy 700 na miesiąc, nauczyciel 150 zł, kat dostawał za miesiąc gotowości 400 złotych plus 100 od łebka), poprosił o ochronę, która miała eskortować go na dworzec i odjechał.
Kariera Stefana Maciejewskiego załamała się w 1932 roku. Miał on bowiem zwyczaj popisywać się swoim stanowiskiem i możliwościami, czynił to najchętniej po spożyciu dużych ilości alkoholu. Awantury, których był sprawcą i bohaterem kończyły się w sądzie. Miejsce Maciejewskiego zajął niejaki Braun, który także robił „ujmujące wrażenie”.
 
Po wojnie w Polsce nazwisko osoby (osób) wykonującej kary śmierci nie było publikowane w gazetach, znali je nieliczni (ja go nie znam). Słyszałem kiedyś tylko na poły anegdotyczną historię. Człowiek spokrewniony z moim znajomym wykonywał dość dziwny fach. W domu było wszystkiego pod dostatkiem, a on tylko co jakiś czas musiał wyjechać. Nikt nie wiedział dokąd, nawet najbliższa rodzina. Wracał po dniu lub dwóch, siadał w fotelu i czekał. Potem ktoś do niego dzwonił i on znowu wyjeżdżał. W rodzinie krążyła plotka, że człowiek ten jest katem. Nie wiadomo, jak było naprawdę, nie były to jednak czasy przedstawicieli handlowych i komiwojażerów przemierzających kraj wzdłuż i w szerz. To były lata siermiężnej komuny, człowiek który miał taką pracę budził emocje i niezdrowe skojarzenia. Kim był naprawdę? Nie wiadomo.
Wiadomo natomiast, że żyje ostatni kat Republiki Francuskiej urodzony 28 lutego 1921 roku
Marcel Chevalier, który przez wiele lat asystował tylko przy egzekucjach wykonywanych przez spokrewnionego z nim André Obrechta. Chevalier asystował przy 40 egzekucjach. Po czym po rezygnacji Obrecht’a sam zabrał się za tę niewdzięczną robotę. Nadzorował dwie egzekucje: Jerome Carreina 24 stycznia 1977 i Hamida Djandoubiego 10 września tegoż roku w Marsylii. Była to ostatnia egzekucja w historii Francji.
Czy coś jeszcze wiadomo o tym niewdzięcznym zawodzie? Ależ tak – bardzo wiele. Wiadomo na przykład, że pamiętniki zmarłego w 1939 roku Anatola Deiblera sprzedano za 100 tysięcy euro.

Zainteresowanych moją książką "Pitaval prowincjonalny" zapraszam na stronę www.coryllus.pl

coryllus
O mnie coryllus

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (4)

Inne tematy w dziale Kultura