Mamy oto oświadczenie pana Marka Migalskiego, oświadczenie z mojego punktu widzenia zawstydzające i do reszty pogrążające pana europosła. Cóż to bowiem za figura, która będąc na zasadzie dżentelmeńskiej umowy dopuszczona do gry, a następnie z niej usunięta za faul, tłumaczy się tym, że chciała dobrze i chodziło jej o to, by przeciągnąć do polityki młodych wyborców? Co to jest?!
Pod tekstem mamy już serię komentarzy, wśród których wyróżniają się wypowiedzi owych młodych właśnie, komentatorów salonowych z dwudziestoma wpisami na koncie i bez żadnej notki, którzy opowiadają, jak to postawa Migalskiego im imponuje, a postawa Kaczyńskiego zniechęca ich do polityki. Pojawiają się komentarze mówiące o tym, że trzeba zrobić miejsce młodym. Bo młodzi powiększą elektorat PiS i dzięki temu partia nie dość, że wygra wybory to jeszcze stanie się bardziej nowoczesna. No i oczywiście europejska. Człowiekowi, który wymyślił ten schemat i eksploatuje go w przestrzeni publicznej radzę zmienić zawód. To jest narracyjna nędza, z którą rozprawia się bez specjalnego zmęczenia każdy. Nawet ja.
Po pierwsze młodzi, których pokazują partie polityczne, młodzi będący tą całą przyszłością, tym narybkiem, to towarzycho wyselekcjonowane i dobrane. Wystarczy popatrzeć na chłopaków z „Krytyki politycznej”. Inni młodzi – ci z dużych miast – to oczywiście figura stylistyczna mająca dowartościować zgraję durniów, która nigdy nie wyjdzie poza dywagacje na temat – czy Kaczyński to lewica czy prawica. Ugrzęźnie w tym, a jak się znudzi pójdzie na dyskotekę nawali się i zaśnie. Młodzież inna, ta która wychodzi co roku ze szkół ze świadectwem maturalnym i idzie na studia nie ma zielonego pojęcia o polityce i to nie Kaczyński ją do polityki zniechęca, ale media które o Kaczyńskim bez przerwy mówią. Młodzież zdegenerowana, a tej jest całkiem sporo, ma wszystko w dupie i słucha piosenek o tym, że ktoś się napił i śpi obrzygany w rowie. Zainaugurowanie jakiegoś pokoleniowego, politycznego buntu w tych warunkach jest trudne, a jeśli możliwe to przy mocnym wsparciu specjalistów od PR i znanych reżyserów oraz aktorów, a także – a może przede wszystkim ich dzieci. Na czele takiego buntu młodych można oczywiście postawić jakiegoś Migalskiego i kazać mu coś tam mówić. Ludzie pewnie to nawet kupią, ale na jeden sezon, w końcu Migalski to nie doktor House.
Bunt młodzieży, o którym mówi dziś wielu to rzecz reżyserowana właściwie od samego swojego początku w latach 60. Być może pierwsi bitnicy snujący się po drogach Ameryki mieli w sobie jakąś iskrę, ale potem nie było tam już nic poza narkotykami, cyckami na wierzchu i Mansonem. Bunt został opanowany. Potem mieliśmy co dekadę kolejne bunty i tak to leciało, aż do chwili kiedy show bussines się usamodzielnił i może żyć sam z siebie nie podpierając się żadnymi buntami, pokoleniami i temu podobnymi duperelami. Wystarczy goła baba, która się trochę powygina w dyskotece i interes się kręci.
Bunt jednak nadal tkwi w walizce z napisem „narzędzia”, którą różni mądrzy panowie podają sobie z rąk do rąk w nadziei, że to im pozwoli utrzymać się u władzy. Mamy więc bunt polityczny, który próbuje się zrealizować korzystając z tego starego, ogranego już schematu – buntu młodzieży. To się nie uda. Dlaczego nie uda się medialnie już wytłumaczyłem, teraz powiem dlaczego nie uda się realnie. Mimo, że realnie i tak nikt nie chciałby go przeprowadzać.
Bunt polityczny w tradycyjnym polskim, romantycznym, rozumieniu był wynikiem niezgody na istnienie opresyjnego rosyjskiego państwa. Bunt taki wyrastał wprost ze znakomitego w XIX wieku, a przynajmniej w pierwszej jego połowie systemu edukacji młodzieży, jaką zapewnili Królestwu i Kresom panowie Czartoryski i Czapski. Państwo nawet najgłupsze, nawet najbardziej zbrodnicze musiało zgodzić się na istnienie takiego systemu, bo gdyby go zanegowało, zanegowało by również swoje własne istnienie. Nawet po Powstaniu Listopadowym system ten nie został zmieniony, a jedynie próbowano go psuć za pomocą coraz bardziej idiotycznych zarządzeń i coraz bardziej durnych inspektorów oświaty. Próby te nie powiodły się z jednej ważnej przyczyny – istniał dwór, który był nie tylko mieszkaniem, przedsiębiorstwem i uporządkowaną przestrzenią do życia, ale także placówką oświatową. Bunty musiały więc wybuchać, bo idealistycznie wychowana i wykształcona młodzież nie pozwalała się niszczyć głupiemu systemowi stworzonemu dla żołdaków i degeneratów. Z tego wszystkiego zrobiła się potem Polska.
Przepraszam wszystkich za kolokwialny język, ale czytając w salonie te wszystkie mądrości na temat młodych, socjalizmu, kapitalizmu, Kaczyńskiego i Palikota doszedłem do wniosku, że jedynie używanie takie języka gwarantuje zrozumienie tekstu. Tych, którzy czują się urażeni, przepraszam.
Dziś kiedy o żadnym systemie wychowania, że już o klasycznym wykształceniu i znajomości autorów starożytnych nie wspomnę, mowy nawet nie ma, nie może być także mowy o buncie. To znaczy nie może być mowy o buncie wśród młodych. A jeśli już się taki bunt wykluje mamy stuprocentową gwarancję, że jest sterowany. Czy wobec tego nie ma już żadnych widoków na bunt prawdziwy, bunt który rzuci systemowi w twarz te wszystkie śmierdzące idee, którymi nas karmią, tą łaskę, która pozwala nam żyć płacąc bez przerwy jakieś haracze – „dla wspólnego dobra”, to kłamstwo? Czy taki bunt jest możliwy. Oczywiście, że tak, tyle że nie wśród młodych.
Żeby to zrozumieć, ową naturę prawdziwego buntu trzeba zrozumieć Amerykę. Nie ma innego wyjścia. Do zrozumienia Ameryki najbardziej przydają się opowiadania amerykańskich pisarzy, nawet takich których nie cenił pana Hemingway. Ot, choćby taki Sinclair Lewis. Pisarz ten jest autorem jednego z najpiękniejszych opowiadań jakie kiedykolwiek zostały napisane. „Młody Axelbrod” nazywa się to opowiadanie i jest historią norweskiego emigranta, któremu los daje w młodości szansę na karierę uniwersytecką. Knut jest jednak biedny i musi zrezygnować z wyższej uczelni, żeni się, ma dzieci i całe długie życie haruje jak wół w tartaku albo na swoich polach bawełny.
Kiedy w końcu jego dzieci dorastają przepisuje na nie farmę, a sam poświęca się czytaniu książek. Jego życie jest uporządkowane i poważne, ale kiedy zamienił pracę na lekturę i miast siedzieć z innymi staruszkami na ławce przed pocztą i obserwować przejeżdżające auta, stał się obiektem drwin. Zdenerwowało go to ponieważ był człowiekiem serio traktującym siebie i innych, postanowił więc w wieku ponad 70 lat rozpocząć studia na uniwersytecie Yale. Zapisał się i został przyjęty. Uniwersytet nie spełnił jednak jego oczekiwań, nie spełnił ich ponieważ ludzie, których tam poznał, młodzi aspirujący do lepszego życia nauczyciele ze środkowego zachodu i synowie wielkiej burżuazji nie traktowali poważnie swoich studiów, nie chcieli się kształcić i nie przeżywali swojego pobytu w świątyni wiedzy tak intensywnie i pięknie jak Knut Axelbrod.
Kiedy nasz rozczarowany bohater chciał już wracać na swoją farmę poznał młodego człowieka z bardzo bogatego domu, który miał wśród kolegów opinię poety, dziwaka i faceta zadzierającego nosa. Knut i dziwny młodzieniec – najbardziej niedobrana para na świecie, włóczyli się po mieście przez całą noc pijąc i czytając wiersze. Potem poszli do żydowskiego kramiku coś zjeść. Świtało i młody człowiek zaproponował staremu człowiekowi ponowne spotkanie wieczorem. Knut jednak wiedział, że druga taka noc nie może się powtórzyć. Wiedział także, że nie zmarnował swojego czasu w Yale i wrócił na swoją farmę, do swojego świata, po to by tam spokojnie umrzeć.
To do takich ludzi jak Knut Axelbrod adresuje swoje przesłanie Jarosław Kaczyński, ale pan panie pośle Migalski nie zrozumie tego nigdy. Tak samo jak nie zrozumieją tego ci wszyscy czterdziestoletni chłopcy i starzejące się podlotki, którym zdaje się, że młodość jest wieczna. To nie jest dobry kraj dla was, kochani.
Zainteresowanych moją książką "Pitaval prowincjonalny" zapraszam na stronę www.coryllus.pl
Inne tematy w dziale Polityka