coryllus coryllus
1599
BLOG

Dwie Litwy albo polnische Wirtschaft

coryllus coryllus Historia Obserwuj temat Obserwuj notkę 15

 

Wszyscy pamiętamy opowieść o kraju rodzinnym pióra Czesława Miłosza zatytułowaną „Rodzinna Europa”. Książka ta jest chyba nawet lekturą obowiązkową dla studentów filologii polskiej, przynajmniej w Warszawie. Jest to typowa gawęda o czasach i ludziach. I nie byłoby w niej nic nadzwyczajnego, gdyby nie perspektywa, z której ją pisano i osoba autora. Mamy oto Miłosza, noblistę, poetę sławnego i podziwianego. On zaś przekazuje nam prawdę na temat miasta i czasów swego dzieciństwa. Miłosz jest dzieckiem pochodzącym z rodziny szlacheckiej, niezbyt zamożnej, ale posiadającej głęboko wstecz sięgające tradycje i dobrą pamięć. Urodził się na Auksztocie w guberni kowieńskiej i otoczenie jego dzieciństwa to były dwa nakładające się na siebie światy – polski i litewski. Był jeszcze oczywiście świat rosyjski, ale ten tworzył coś w rodzaju ogromnej bański mydlanej, w której wszystko było zamknięte.
 
Wobec pochodzenia i koneksji rodzinnych autora dziwne wydaje się, że w latach szkolnych i studenckich związał się on z lewicą i otwarcie przyznawał się później do fascynacji stalinizmem. Jest to dziwaczne tym bardziej, że wokół było mnóstwo rzeczy inspirujących nieporównanie bardziej niż stalinizm i Związek Radziecki. Jako młody człowiek Miłosz współredagował pismo „Żagary”, periodyk ten ukazywał się za pieniądze redaktora Mackiewicza, naczelnego „Słowa”, a ten z kolei dostawał owe pieniądze od rodzin litewskich posesjonatów i ludzi więcej niż zamożnych, takich na przykład jak Józef Potocki z Antonin położonych na Wołyniu. Kiedy Mackiewicz zorientował się, co poeta Miłosz wypisuje w tych swoich „Żagarach”, ot choćby o Korpusie Ochrony Pogranicza zrezygnował ze współpracy z tym obiecującym człowiekiem i Miłosz oraz jego koledzy musieli poszukać sobie innego chlebodawcy. „Żagary” zaś zmieniły nazwę na „Piony”.
 
Z wielką pasją opisuje Czesław Miłosz ludzi, którzy utrzymywali całą tę lewicową zafascynowaną stalinizmem czeredę czyli litewskich i ukraińskich panów zwanych „Żubrami”. Pisze na przykład, powtarzając to za swoim krewnym Oskarem Miłoszem, politykiem Niepodległej Litwy, że są to ludzie straszni, ograniczeni i nie rozumiejący tego co się na świecie dzieje. Wnoszę z tego opisu, że byli to wszystko panowie o nieprzeciętnej inteligencji, pracowitości o dobrym rozeznaniu tego co rozgrywało się na ich oczach, tyle że nie dali się oszukać osobom takim jak Oskar Miłosz. Ten zaś swoją niechęć do panów polskich motywował tym, że uporczywie trzymają się oni ziemi, jego zaś rodzina sprzedała ziemię Rosjanom i przez to on Oskar mógł wyjechać za granicę i tam brylować w wielkim świecie i wykształcić się na zachodnich uniwersytetach. Jak chybiona i zła była to inwestycja, jaką klęską rodzinną musiało być inwestowanie w Oskara Miłosza może przekonać się każdy kto weźmie do ręki dowolną książkę tego pana. Określenie „pretensjonalna grafomania” jest tu najłagodniejszym spośród cisnących się na usta.
 
Oskar Miłosz miał wielki wpływ na Czesława. Pomiędzy nimi nawiązała się swego rodzaju przyjaźń. Temat zaś ziemi trzymanej w polskich rękach powracał w tych rozmowach często i mówiąc o tym obaj panowie – starszy i młodszy – krzywili się z niesmakiem. Obaj mieli bowiem inne fascynację, Czesław jak powiedzieliśmy – stalinizm, a Oskar niepodległą Litwę. Ziemia w polskich rękach obydwu im przeszkadzała. Obaj także, jeden ze względu na drogę polityczną, a drugi na młody wiek, nie chcieli pamiętać dlaczego Polacy na kresach tak uporczywie trzymali się swojej ziemi i nie chcieli sprzedawać jej Rosjanom, Żydom ani nikomu. Dodam tylko, że z tej niechęci do sprzedaży ziemi Żydom Czesław Miłosz uczynił wtręt o tradycyjnym polskim antysemityzmie.
 
Po powstaniu styczniowym na Litwie rozszalał się terror Murawiewa, wyszedł także ukaz, który zabraniał Polakom kupowania ziemi. Tak po prostu. Obywatel cesarstwa, polskiego pochodzenia i narodowości nie mógł, nawet mając pieniądze, nie korzystając z kredytu, kupić kawałka ziemi we własnym kraju. Mógł tę ziemię jednak sprzedać. Oznaczało to jednak, że coraz więcej ziemi przechodzić będzie w obce ręce i Polacy miast być u siebie będą wkrótce wisieć w powietrzu pobierając dochody z pracy najemnej lub wyemigrują gdzieś daleko, bo nie będą mogli żyć tam gdzie się urodzili. Fakt ów umknął z pamięci obydwu Miłoszów, a pozostał tam jedynie inny fakt, ten mianowicie, że ci wstrętni Polacy nie chcieli sprzedawać ziemi, a jak ktoś to czynił narażał się na ostracyzm. Przypomnę, że jeśli Polak chciał jednak ziemię kupić, na przykład przez podstawionego Żyda, narażał się na coś znacznie bardziej niż ostracyzm przykrego – na wywózkę lub konfiskatę mienia. Uporczywie trwanie przy ziemi, ratowanie jej za wszelką cenę, nieraz całkowitą wyprzedażą majątku ruchomego, ratowanie jej za pomocą wyrzekania się przez córki posagów, było priorytetem, warunkiem przetrwania. I to się właśnie bardzo nie podobało Czesławowi i Oskarowi Miłoszom. Nie mogło się im to podobać, bo jeden wierzył już w ojczyznę proletariatu, a drugi budował „państwo gospodarnych chłopów” oparte o Niemcy i od Niemiec zależne.
 
Owym „państwem gospodarnych chłopów”, czystymi litewskimi zagrodami i porządkiem panującym nad Niewiażą, zachwyca się w „Rodzinnej Europie” Czesław Miłosz wielokrotnie. Zastanówmy się teraz jak to jest możliwe, że w kraju, który został przyłączony do Rosji na mocy rozbiorów, gdzie jedyna prawdziwa własność była własnością ziemiańską i polską jednocześnie, gdzie panował taki sam zamordyzm jak w całym cesarstwie, gdzie chłop był dodatkowo gnębiony za swój katolicyzm i niezrozumiały dla nikogo język, z którym się urodził, jak w takim kraju mogły, po wyodrębnieniu go z okolicy, z którą był integralnie złączony przez setki lat, mogły pojawić się świetnie utrzymanego gospodarstwa chłopskie.
 
Odpowiedzi na to pytanie udziela nam ksiądz Walerian Meysztowicz w swojej książce „Gawędy o czasach i ludziach”. Jest to wspaniałe wprost dzieło, którego o ile mi wiadomo nie omawia się na żadnym uniwersytecie, nawet na UKSW. Bo po co. Ksiądz Meysztowicz był synem jednego z najbogatszych właścicieli ziemskich na Litwie Kowieńskiej pana Aleksandra Meysztowicza, lidera ruchu ziemian szukających w początkach XX wieku jakiegoś porozumienia z Rosjanami. Było to możliwe dzięki temu, że na tronie zasiadł liberalniejszy nieco od swego ojca Aleksandra car Mikołaj II. Było to możliwe także dlatego, że na Litwie Kowieńskiej, w skonfiskowanym Czapskim majątku Kałnoberża mieszkał Piotr Arkadiewicz Stołypin. Był on „prewoditeliem” miejscowej szlachty i reprezentował ją w Petersburgu. Dla Polaków nie miało to oczywiście żadnego znaczenia, bo mieli oni prócz tego swoich przedstawicieli w Radzie Państwa. Był jednak Stołypin człowiekiem, który wiele mógł zrobić i tak się złożyło, że na Litwie Kowieńskiej pomógł w zrobieniu dobra, które przetrwało jego, Meysztowiczów i nawet pierwszą bolszewicką okupację. Oto zagrożeni wykupem ziemi Polacy postanowili założyć w Kownie Towarzystwo Rolnicze. Instytucja ta ułatwiać miała otrzymanie kredytu potrzebnego na rozwój gospodarstw rolnych oraz – jak to wtedy bywało – zajmowała się krzewieniem ducha patriotycznego. Stołypin poparł Towarzystwo bo było ono dlań pewnym eksperymentem w skali mikro. Nie wiem czy miał już wtedy w głowie reformy, które zaczął wdrażać kiedy został szefem rządu, ale były one identyczne jak te, które Towarzystwo Rolnicze pod wodzą Meysztowicza przeprowadziło na Litwie Kowieńskiej.
 
Pierwszym projektem zrealizowanym przez polskich panów za zgodą „prewoditielia” Stołypina była komasacja gruntów chłopskich. Jak pamiętamy, po wymuszonej przez Powstanie Styczniowe reformie rolnej chłopi dostali od cara ziemię. W Auksztocie było tego nawet sporo bo po włóce na gospodarza. Ziemia ta przyznana była jednak w dość dziwnej formie, w tak zwanych sznurach, czyli kawałkach oddzielonych od siebie kawałkami ziemi innych gospodarzy oraz ziemią dworską. Przy gospodarce trójpolowej powodował ów fakt rzecz wprost druzgocącą – co czwarty rok cała ziemia należąca do gospodarza ugorowała i stawała się gromadzkim pastwiskiem. O tym, by wzbogacić się w takim systemie i zacząć myśleć o inwestycjach nie było mowy. Potrzebna była reforma, ale by ją przeprowadzić musiał istnieć czynnik, który chciałby i mógł doprowadzić do komasacji gruntów czyli wymiany tych sznurów pomiędzy poszczególnymi gospodarzami i co najważniejsze pomiędzy gospodarzami a dworem. Musiała być na to także zgoda władz. Stołypin taką zgodę załatwił.
 
Pozostało jeszcze dogadać się pomiędzy dworem a chłopami. Na Litwie Kowieńskiej sprawy miały się tak, że we dworach i pałacach mieszkali Polacy, a w chałupach Litwini, którzy właśnie zaczynali myśleć o utworzeniu własnego państwa. Ów podział narodowościowy nie rokował dobrze, ale panowie polscy doszli do słusznego wniosku, że lepiej mieć za sąsiadów bogatych chłopów niż nędzarzy, którym agitatorzy mącą w głowach. Nie bez trudności dokonano owej komasacji. Tuż przed I wojną światową, wobec istnienia ogromnego rosyjskiego rynku przyniosło to horrendalny wprost wzrost zamożności litewskich chłopów. Po roku 1918 uwierzyli oni jednak, że ów sukces zawdzięczają jedynie sobie i swojej pracy. Niepodległa Litwa za pierwszego i najważniejszego wroga obrała sobie Polskę i polski język syn zaś Aleksandra Meysztowicza autora i głównego zwolennika reformy komasacyjnej został przez żandarmów litewskich aresztowany i osadzony w więzieniu w czasie kiedy próbował objąć w posiadanie swój majątek Pojoście. Niepodległa Litwa podpuszczana przez Niemcy zamknęła granicę przez Polakami, przez polskimi towarami, przed polską mową i wolała sprzyjać raczej bolszewikom niż naszym, bo wściekłość, która wrosła w ich serca wielka była i niepojęta. „ Państwo gospodarnych chłopów” nie chciało słyszeć o Unii albowiem żyło nadzieją, że utrzyma się dzięki rynkowi niemieckiemu. Jak to się wszystko skończyło wszyscy wiemy. I błagam nie mówmy już nigdy polnische witrschaft, bo nie wiemy o czym mówimy. Ach, jeszcze jedno – pan prezydent Smetona nauczył się zarządzania dużymi jednostkami administracyjnymi będąc urzędnikiem Towarzystwa Rolniczego założonego przez Aleksandra Meysztowicza.
 
O tym wszystkim zapomniał Czesław Miłosz, a Oskar nie chciał nawet myśleć.
 

Na koniec anegdotka. Ponoć najbardziej znaną regionalną potrawą huculską jest mamałyga. Robi się ją z mąki kukurydzianej, a tradycja produkowania mamałygi sięga daleko, daleko wstecz. Skąd nad Czeremoszem mąka kukurydziana i kukurydza w ogóle – spyta ktoś? No to już powiem. Jerzy Giedrojć im załatwił. Przed wojną był urzędnikiem w ministerstwie i zakupił ogromny transport kaszy kukurydzianej w USA, a następnie przekazał to huculskim, wiecznie niedożywionym wioskom. Polnische Wirtschaft.

 

 

Zainteresowanych moją książką "Pitaval prowincjonalny" zapraszam na stronę www.coryllus.pl

coryllus
O mnie coryllus

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (15)

Inne tematy w dziale Kultura