Prawie rok temu ekscytowaliśmy się tutaj wszyscy książką Artura Domosławskiego pod tytułem „Kapuściński non-fiction”. Ten pretensjonalny tytuł sugerować miał, że w środku znajdują się jakieś rewelacje na temat ulubionego pisarza polskich elit. Miłośnicy prozy Kapuścińskiego podniecali się jakością tej książki oraz nakładem w jakim miała się rozejść – ponoć ponad 400 tysięcy egzemplarzy, ja zaś ekscytowałem się jej słabością i ujawnionym w niej mimowolnie, jak przypuszczam, lekceważącym stosunkiem tych rzekomo przychylnych elit dla Kapuścińskiego jako człowieka. Napisałem o tym kilka tekstów w salonie, a jeden z nich został nawet zaszczycony wizytą profesora Sadurskiego, który przyszedł powiedzieć mi, że taki powiatowy pismak jak ja winien mieć nieco więcej szacunku dla wielkiego człowieka i jego dokonań. Kłóciliśmy się tutaj także o jedno z najbardziej irytujących kłamstw dotyczących warsztatu autorskiego czyi o rzeźbienie w słowie. Według mnie rzeźbienie w słowie nie istnieje, a według wielbicieli Kapuścińskiego istnieje i on właśnie w tym słowie, ten Kapuściński, rzeźbił.
Cała ta kołomyja wokół książki Domosławskiego i życiorysu pisarza trwała może dwa tygodnie po czym ucichła równie nagle jak wybuchła. Być może w tym roku, w styczniu, kiedy mijać będzie trzy lata od śmierci Ryszarda Kapuścińskiego, znowu zrobi się jakiś szum, ale ja wolę poszumieć już teraz. Oto nieoceniony Pradziadek był wczoraj w Empiku, gdzie książkę Domosławskiego sprzedają już po 30 złotych, a nie po 54,90 jak to jest wydrukowane na obwolucie, i leży ona w stosach, jak drewno w lesie. Zainteresowania wielkiego, tak jak to przewidywałem w zeszłym roku, nie ma. Dlaczego?
Powtórzę to jeszcze raz – Kapuściński był pisarzem słabym, słabym reporterem, a jego popularność polegała na tym, że świetnie wpisywał się w rysunek okoliczności kreślony pewną ręką matki partii. Był także człowiekiem nieszczęśliwym i chyba trochę lekceważonym przez tych wszystkich swoich, tak zwanych, przyjaciół. Książkę Domosławskiego warto przeczytać jedynie z tego względu; żeby zobaczyć jak autor napina się, by pokazać osadzenie Kapuścińskiego w środowisku Gazety Wyborczej, jego świetne kontakty z Michnikiem i innymi, przyjaźnie które trwają po grób i takie tam bzdety, a na koniec dowiedzieć się, że chory na zwyrodnienie biodra pisarz był wożony przez żonę do klinik na Bielanach samochodem marki „Tico”. Wobec ogromu przyjaźni, która otaczała go ze wszech stron, przyjaźni ludzi wpływowych i zamożnych, opowiastka ta wiele mówi o realnych stosuneczkach panujących w tym środowisku. Wiele o tym mówią także komentarze pod moim zeszłorocznym tekstem „Dramat Ryszarda Kapuścińskiego”. Pozwolę sobie zacytować jeden z nich. Jest to komentarz Mikiego – blogera przywiązanego do tak zwanych wartości lewicowych.
- Lubię mniej lub więcej kilkuset autorów - każdemu muszę zafundować po bryce, czy może dostanę zniżkę za aktywność i np rowery wystarczą? -
Nie miałem sił odpowiedzieć na ten komentarz w zeszłym roku, ale pozostał on w mej pamięci. Jeśli jego autor mógłby wymienić spośród swoich kilkuset ulubionych pisarzy pierwszych stu dwudziestu pięciu i podać tytuły trzech napisanych przez każdego z nich książek, byłbym wdzięczny.
Nie przypuszczam by książka Domosławskiego i książki samego Kapuścińskiego interesowały kogokolwiek po upływie dwóch lat. Być może pójdą na przemiał lub będą dołączane w formie gratisów do proszku ‘Persil”, nie wiem. Wiem jedno, żeby zamówić w tym samym Empiku książkę księdza Waleriana Meysztowicza pod tytułem „Gawędy o czasach i ludziach”, książkę prawdziwą, ważną i potrzebną, trzeba czekać trzy dni. Nie ma jej na półkach nie dlatego, że ludzie ją wykupili, bo publikacja ta nie miała ani medialnej promocji, ani nie toczyły się wokół niej żadne dyskusje. Tego rodzaju książki są dziś według dystrybutorów i macherów od runku Polakom niepotrzebne. Potrzebny jest Domosławski, który leży bo leżeć musi, choćby muchy osrały tę nieszczęsną biografię, jak niegdyś, w innych okolicznościach osrały portret najjaśniejszego pana, niczego to nie zmieni, będzie ona leżeć w tych stosach nadal, aż ktoś się nad nią zlituje i przerobi ja na pulpę, a następnie na kartony, z których powstaną pudełka do telewizorów.
Może powinno mi być smutno z tego powodu, ale nie jest. Ja zawsze sobie znajdę coś do czytania, coś, co nie będzie Kapuścińskim, ani Domosławskim, i jeszcze wam o tym opowiem. A reszta? Nie wierzę, by ktokolwiek traktował poważnie tę biografię, tak jak nie wierzę już w to by ktokolwiek traktował poważnie GW. Reszta więc niech sobie czyta co chce, na przykład Konwickiego.
Zainteresowanych moją książką "Pitaval prowincjonalny" zapraszam na stronę www.coryllus.pl
Inne tematy w dziale Kultura