Wśród rozmaitych ikonograficznych schematów wypracowanych w sztuce chrześcijańskiej jest także i taki, który ukazuje „dobrą śmierć”. Śmierć dobra to taka, która przychodzi do człowieka przygotowanego, pojednanego z Bogiem i ludźmi, świadomego swojego odejścia i świadomego wszystkich ważnych rytuałów, które śmierci towarzyszą. Dobra śmierć – człowiek w łożu, samotny, z krucyfiksem, czasem towarzyszą mu anioły. Dobrej śmierci nie ma już w naszych czasach, bo wszystkim wydaje się, że żyć będą wiecznie, a ci którzy nas do śmierci przygotowywali i przeprowadzali na drugą stronę mają dziś większe kłopoty niż nasze nędzne odejścia z rękami powiązanymi rurką od kroplówki.
Miast dobrej śmierci mamy dziś nędzne życie, którego trzymamy się kurczowo i nie chcemy puścić, bo wypuszczono już z klatek wszystkie wątpliwości i nawet najbardziej pobożni trzęsą się ze strachu, co będzie potem i liczą swoje grzechy i grzeszki. Jedyna dobra śmierć dzisiaj to taka, która wpierw odbiera świadomość. Niewielu jednak dany jest ten luksus. Jedyna pociecha w tym, że nie można go kupić i Pan Bóg rozdziela to dobro jak to mówią – „po uważaniu”.
Kiedyś, kiedy byłem jeszcze mały, rytuały pogrzebowe były jak film puszczany w zwolnionym tempie przez jakąś tajemniczą i niewidzialną rękę. Po prostu zaczynały się same z siebie w czasie agonii i kończyły wraz z wbiciem drewnianego krzyża w wezgłowie ziemnej mogiły. Potem ludzie rozchodzili się do domów i nie myśleli już o zmarłym, aż do chwili kiedy trzeba było zapalić na grobie świecę z okazji rocznicy lub pierwszego listopada. Pokryty zaś schnącymi wieńcami grób stał tam sobie i padał nań deszcz, a czasem śnieg, póki rodzina nie uskładała pieniędzy na porządny pomnik.
A propos pomników – zauważyliście jak one się od siebie różnią na wschodzie i na zachodzie Polski? U nas – na wschodzie, nikt by w życiu nie zostawił zmarłego w takiej dziwnej drewnianej ramie wielkości dziecięcego łóżka, gdzie w środku jest ziemia i można tam sadzić rośliny z rodziny gruboszowatych. Takie są najlepsze, bo długo pozostają zielone, nie więdną nawet w upalne lato, kiedy rodzina nie ma czasu przyjechać na grób z drugiego końca kraju, bo są akurat wakacje. U nas tego nie ma. Pomnik musi być przyzwoity. Najlepiej kamienny, a jak kogoś nie stać to z lastryko. Chociaż teraz już nikt pomników z lastryko nie robi. Kiedyś było to nawet modne, ale chyba raczej przez swą taniość niż z powodu walorów estetycznych.
Ze śmiercią jest zaś tak, że człowiek nie może wobec niej pozostać samotny. Dawniej wszyscy to wiedzieli, bo wszyscy byli świadomi odejścia. Dziś jest inaczej. Ludzie, nie wiadomo właściwie dlaczego, wierzą lekarzom. Nie wierzą za to w choroby, w te poważne i najbardziej podstępne i nie mają przeciwko nim żadnych amuletów. Śmierci jak wiadomo przechytrzyć się nie da, jedyne co można zrobić to nie zostawiać umierającego w samotności, po to właśnie były wszystkie dawne zwyczaje, po to by odchodzący miał świadomość powagi chwili i świadomość wspólnoty jednocześnie. Dziś jest z tym wszystkim kłopot. Zamiast wzywać staruszki z różańcami robimy badania. Jedne, potem drugie, potem trzecie. Przy czwartych lekarz kręci głową i mówi – niemożliwe. Rodzina także kręci głową i mówi – niemożliwe. A nam się wydawało…O Boże…
Nie wzywaj imienia Pana Boga swego nadaremno i nie gadaj głupstw w godzinie śmierci. Już lepiej milcz.
Kiedy umarł mój dziadek siedziałem ze zwłokami cały dzień. Był listopad i nie paliliśmy w piecach ze względu na dziadka właśnie. Nawet sobie nie wyobrażacie jak szybko mija czas w towarzystwie zmarłych. To było naturalne i nikt się nie dziwił, że jedenastolatek i nieboszczyk przebywają długie godziny w jednym pomieszczeniu. Dziś nie pozostawiłbym tak swojego dziecka. Wiem jednak, że w grę wchodzą nie tylko względy obyczajowe, ale także osobiste.
Myślę jednak, że dziś nie jest z tym wszystkim najgorzej. Oto mogę napisać taki tekst, przypomnieć wszystko co było dawniej i nadać temu od nowa jakiś sens, a ludzie którzy tu przychodzą wszystko to zrozumieją. Najgorzej mieli ci, którzy dziś umierają. Oni, odprowadzając swoich rodziców i dziadków byli całkiem pogubieni. Wypowiadali jakieś dziwne kwestie całkiem bez związku z sytuacją, bo ryt pogrzebowy właściwy dla miejsca, w którym się urodzili wydawał im się już przebrzmiały. Byli bardzo zagubieni i bardzo tamtymi odejściami zdziwieni. Dziś sami odchodzą i my jesteśmy również zaskoczeni, a także zawstydzeni naszą niestosowną postawą i naszym okrucieństwem, a może tylko brakiem delikatności. Póki jednak można, trzeba przypominać po co było to wszystko, ten smutek, te modlitwy, formuły, różańce zawinięte na pomarszczonych pięściach i śpiew. Trzeba przypominać.
Inne tematy w dziale Kultura