coryllus coryllus
1171
BLOG

O optyce i zmierzchu Hollywood

coryllus coryllus Kultura Obserwuj notkę 20

W książce Mariny Vlady pod tytułem „Wysocki czyli przerwany lot” autorka opisuje swój pobyt wraz z mężem w Paryżu. Włodzimierz Wysocki gwiazda rosyjskiej sceny, bard trzech pokoleń, mistrz i wzór młodzieży przeżył tam dwa rozczarowania. Pierwszym był widok osiedli robotniczych na przedmieściach, które wyglądały jak dzielnice luksusu w Moskwie, a drugim spotkanie z Charles’em Bronsonem gdzieś przed jednym z domów towarowych. Wysocki był zafascynowany Bronsonem jego grą, jego ekspresją i jego sławą. Uważał, że jeśli podejdzie do aktora i się przedstawi, to Bronson, nie dość, że da mu autograf to jeszcze z nim pogawędzi o sztuce aktorskiej. Nic takiego się oczywiście nie stało, na nachalne zaczepki Wysockiego Bronson nie odpowiedział w ogóle, a kiedy Wysocki stał się zbyt natarczywy po prostu poprosił go by się odeń odczepił. Bardzo to zabolało rosyjskiego artystę, który sam nigdy by się w ten sposób nie zachował. Każdy bowiem wielbiciel miał do Włodzimierza Wysockiego dostęp i każdy mógł liczyć na jego życzliwość. Było to jednak w Rosji nie w Paryżu i na tym polegał problem. Polegał on także na całkowicie różnej optyce obydwu panów jeśli brać pod uwagę ich spojrzenie na wykonywany zawód. 

Oto Bronson, biedny emigrant, skazany na wykonywanie jakichś podrzędnych zawodów decyduje się na ukończenie rozmaitych aktorskich kursów, które nie trwają dłużej niż dwa lata. Potem jedzie do Hollywood i mało chwalebnymi ale koniecznymi sposobami wdrapuje się na sam szczyt sławy. Jest gwiazdą, ale ma cały czas świadomość, że jego gwiazdorstwo to nie tylko wynik talentu, pracy i działalności krytyków, ale także dzieło przypadku i szczęśliwych okoliczności oraz sprawności machiny promocyjnej, która uczyniła zeń twardego faceta fabryki snów. Kim bowiem jest Bronson? To nieduży mężczyzna o pomarszczonej twarzy, który w filmach nie robi właściwie nic poza gapieniem się w przestrzeń. Co jakiś czas zamarkuje cios w szczękę lub jakiś inny zwód, wymagający lekkiej sprawności fizycznej i to właściwie wszystko.
 
Człowiek ten musiał, nie był przecież durniem, mieć świadomość własnej małości i nie mógł do końca życia dociec jak to się dzieje, że on taki nic nie znaczący i wcale nie utalentowany gość jest sławny i zarabia te miliony dolarów. A jeszcze w dodatku wszyscy wierzą w to, że jest on wybitny aktorem. Wszyscy. Wierzy w to nawet Włodzimierz Wysocki aktor naprawdę wybitny, ze znakomitym warsztatem, z klasą, z wyczuciem, aktor utalentowany wszechstronnie, aktor z głosem i energią wulkanu. Aktor, którego porównać można jedynie z aktorami francuskimi wcześniejszego pokolenia, z Gabinem na przykład lub z piosenkarzem Gilbertem Bacaud. Aktor starej szkoły, który próbuje zrozumieć nowe czasy i umiera od tego, bo do owego zrozumienia potrzebna jest taka ilość wódki, że żaden organizm tego nie przetrzyma. Dlaczego tak się dzieje?
 
Otóż dlatego, że wiek dwudziesty był wbrew widomym oznakom triumfu sierpa i młota wiekiem Ameryki. Podobało się to komu czy nie – nieważne - ale tak było. Wszystko co powstało w Ameryce, choćby było gówniane i słabe zyskiwało z miejsca znaczenie i nic nie pomagały lamenty francuskich krytyków, którzy dochować się nie umieli ani drugiego Gabina ani drugiego Becaud, lansując jakąś mityczną kulturę europejską, w postaci filmideł nędznych, nudnych opiewających problemy, o których Marek Hłasko napisał iż „każdy szesnastoletni onanista ma je dawno za sobą”. Ameryka triumfowała bo była rajem na ziemi i każdy człowiek miał tam swoją szansę. Francja takiej szansy nie dawała nikomu, bo tam triumf zależał od tego czy delikwent spodoba się wspomnianym krytykom czy też nie. Było skrajnie nieuczciwe wobec ludzi chcących robić karierę i zalatywało hipokryzją o jakieś nie śniło się producentom filmów porno zmuszających adeptów aktorstwa z Hollywood do grania w swoich produkcjach. Kino francuskie lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych bardzo przypomina kino czeskie. Ciągle można było zobaczyć tam tych samych aktorów, trwało to i trwało aż do znudzenia. No i w końcu zestarzał się Michell Piccoli i wtedy okazało się, że nie ma już kogo pokazywać. Koniec, finito.
 
Ameryka zaś żyła ciągle. Żyła swoimi nędznymi nie umywającymi się do naszych mitami, swoimi słabymi historiami i swoją nieprawdziwą narracją ukrywającą wewnętrzną słabość systemu – dobrze to widać w filmie „Bonnie i Clyde – jeśli ktoś nie wie o czym tu mówimy.  Żyła dzięki potędze państwa i dzięki promocji, żyła także dzięki temu, że towarzysze radzieccy nie mieli pojęcia co to jest kultura i jak ją promować, dzięki temu że nie wypuszczali oni za granicę Włodzimierza Wysockiego i nie organizowali jego koncertów w Paryżu pod dyskretną opieką KGB. Gdyby wpadli na ten szczęsny pomysł los mógłby potoczyć się różnie i być może Ronald Reagan musiałby się namęczyć o wiele bardzie zanim system by upadł. Stało się jednak inaczej – to słaby aktorzyna Bronson przepędził znakomitego Wysockiego a nie na odwrót i los państwa robotników, chłopów i pracującej inteligencji został przypieczętowany. Nie chodzi o to, że się nie cieszę z tego faktu. Chodzi o to, że teraz optyka się zmienia. Ameryka nie ma już wiele do powiedzenia a kręcenie kolejnych wersji filmu „Unforgiven” z coraz to inną obsadą tylko fakt ów potwierdza. Rosja rozpoczyna swoją opowieść, ale jest to opowieść naznaczona klęską już u samych źródeł. Jedyną bowiem dostępną poetyką Rosji, która jest czytana na zachodzie jest poetyka rewolucyjna. A tej Putin z Miedwiediewem pewnie nie zechcą lansować. Pozostaje więc „miłość w cieniu Kremla’ i inne podobne duperele. To dobrze rokuje na przyszłość dla nas.
 
Polska nie miała bowiem dotąd swojej przygody z pop kulturą. A jeśli miała to całkiem chybioną i inspirowaną albo przez tajne policje albo przez durniów co im ambicja w kręgosłup wrosła. Nie ma kraju, w którym leżałyby odłogiem lepsze historie niż te, które my mamy, nie ma kraju w którym krzyżowałoby się tyle dawnych i nowych granic, nie ma kraju w którym byłoby tyle eksplozji i implozji, tyle konfliktów niezrozumiałych a gwałtownych, które trzeba omówić o pokazać, nie ma w końcu kraju, w którym podstawowe więzi międzyludzkie narażone byłby na tak silne ciśnienia. Nie ma. I nie mówicie mi, że Egipt jest ważniejszy, bo wkrótce okaże się, że wszystko co tam widzimy jest funta kłaków nie warte, Zmiana zaś była zaplanowana i leżała w dobrze pojętym interesie wielkich tego świata. Przestańmy patrzeć za horyzont i przyglądać się innym. Spójrzmy na siebie. Trochę w bok, trochę za siebie, a trochę do góry. Potem zaś spiszmy wrażenia.
coryllus
O mnie coryllus

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (20)

Inne tematy w dziale Kultura