dana alfabet dana alfabet
162
BLOG

Hej, szable w dłoń!

dana alfabet dana alfabet Polityka Obserwuj notkę 13
"Cel nasz zawsze jeden: Uzbrojenie całego wojska jedną bronią zwykłą i to jest główne zadanie." (Józef Piłsudski}

Józef Piłsudski w sztuce wojennej był dyletantem – tak określił wojskowe kompetencje marszałka Józefa Piłsudskiego prof. Lech Wyszczelski* (w: “Polskie Sprawy”, #51). W tym jednym zdaniu zawiera się cała smutna prawda o człowieku, którego oficjalna propaganda okrzyknęła jednym z największych strategów XX wieku. Wieczny konspirator, wychowany na Trylogii Sienkiewicza i dziełach Napoleona, nie widział lub widzieć nie chciał, że świat poszedł do przodu także w dziedzinie sztuki walki. Zafascynowany cesarzem Francuzów, zalecał kandydatom na żołnierzy studiowanie jego dzieł. Jeden z wykładowców Wyższej Szkoły Wojennej swoich studentów tak nauczał: Spośród wszystkich broni, kawaleria jest najbardziej wszechstronna (…) Nie ma mowy o jej wyeliminowaniu z nowoczesnych pól bitewnych. J. Piłsudski dużą rolę przypisywał walorom ducha, takim jak honor, moralność i wola walki. Uważał, że zwycięstwo w trzech czwartych zależy od siły i podstawy moralnej wojska i społeczeństwa, a w jednej czwartej od przygotowania pod względem technicznym [z przemówienia na posiedzeniu Rady Obrony Państwa w lipcu 1920 r.] – Boso, ale w ostrogach!

image
Wojciech Kossak „Apoteoza Wojska Polskiego”. Środkowa częśc tryptyku „Wizja Wojska Polskiego” (1935)

Marszalek sam wiele pisał na tematy związane z wojną i wojskowością.  Nie znosił określenia „doktryna wojenna” i był zwolennikiem improwizacji na polu walki. Wciągnął nawet w swoje rozważania Boga (w którego istnienie nie wierzył) mówiąc: Losy wojny są w ręku Boga, a ludzie są po to, aby wojnie dopomóc (w Myśli, mowy i rozkazy). Oto kilka jego “genialnych” myśli na temat wojny: Nowoczesna nauka o wojnie zaczyna się właściwie od improwizacji republikańskich i napoleońskich armii (…) Improwizacja dała Francji absolutne zwycięstwo nad wrogiem jeszcze przedtem, nim geniusz Napoleona zajaśniał w całej pełni. (…) Nie wolno planować dla siebie i nieprzyjaciela dalej, jak koncentracja. (…) Nie wolno przepracowywać szczegółów wojny, tylko pierwsze dni. (…)  Nie matematyczne obliczanie sił własnych i przeciwnika właściwe jest wodzowi, ale ryzyko.

No cóż, kto nie ryzykuje, ten w więzieniu nie siedzi, a J. Piłsudski spędził w miejscach odosobnienia aż osiem lat życia. Przytoczyłam tu tylko niewielkie fragmenty  z licznych odczytów, spotkań i  twórczości literackiej z czasów dobrowolnego przebywania na “wygnaniu” w Sulejówku, w latach 1923-1926. Wówczas to powstały wiekopomne dzieła, głównie na temat własnej genialnej osoby, ale także rozprawy o tematyce wojskowej oparte na dziełach Napoleona.  W Sulejówku Marszałek miał dużo czasu na myślenie i – jak pisała jego żona Aleksandra –miał zawsze zwyczaj myślenia chodząc po pokoju. Cały “Rok 1920” podyktował mi przemierzając krokami sypialny i salonik z nim sąsiadujący. W saloniku, który był większy i po którym stale chodził, były wydeptane ślady na zakrętach (A. Piłsudska, Wspomnienia).

Dzisiaj zapewne  zdiagnozowano by u niego ADHD (Attention Deficit Hyperactivity Disorder), czyli  Zespół Nadpobudliwości Psychoruchowej, którego jednym z objawów jest bezcelowe chodzenie. Przypadłość tę opisano jednak dopiero w latach sześćdziesiątych ubiegłego wieku. J. Piłsudski nie miał szczęścia do trafnych diagnoz medycznych, w związku z czym za przyczynę jego zgonu  oficjalnie podano zupełnie inne schorzenie. Wszystko dla dobra legendy… Podczas trzech lat  „wygnania”  Marszałek wszystko dokładnie przemyślał i postanowił zrobić w wojsku porządek. Po zamachu na legalną władzę w Polsce, w maju 1926 r., formalnie przejął pełne nad nim kierownictwo jako Generalny Inspektor Sił Zbrojnych. Urzędowanie swoje zaczął od czystek w generalicji. Część najwyższych dowódców, opowiadających się po stronie rządowej została aresztowana, część wysłano na przymusową emeryturę, a niektórzy, jak gen. Stanisław Szeptycki i gen.Stanisław Haller, sami poprosili o zwolnienie ze służby czynnej.  Największy “wróg” Marszałka, czyli gen. Władysław  Sikorski, został w 1928 r. przeniesiony w stan nieczynny, w którym pozostawał aż do wybuchu II wojny. W sumie w latach 1926-1934 pozbyto się z wojska 107 generałów.  Byli to głównie oficerowie z byłych armii zaborczych, czyli ludzie dobrze wykształceni. Zostali zastąpieni przez niedouczonych legionistów, mających tylko ukończone kilkumiesięczne kursy. Marszałek bowiem, na swój wzór i podobieństwo, nad wiedzę zdobytą w szkołach wojskowych przedkładał samokształcenie. W tym świetlanym okresie polski system awansowania oficerów stał się ewenementem na skalę światową, bowiem drabiny awansów wojskowych używano do schodzenia w dół zamiast pięcia się po jej szczeblach w górę.  Tym z oficerów, którzy się jeszcze w wojsku ostali, poobniżano stopnie, np. z generała dywizji na generała brygady. Nie przepuszczono nawet biskupowi polowemu Gawlinie, który właśnie w ten sposób “awansował“ w dół.

Nowe porządki objęły również nazewnictwo w armii, i tak np. przemianowano Sztab Generalny na Sztab Główny, aby nic z przeszłości nie pozostało. I tutaj Marszałek nie popisał się wyobraźnią, bowiem przy jego wprost obsesyjnej niechęci do wszelkiej rutyny, planów i schematów, a zamiłowaniu do brania wszystkiego na żywioł, powinien był go nazwać Oddziałem Wielkiej Improwizacji. Jedyną komórką byłego Sztabu Generalnego, która się uchowała bez większych reorganizacji, był Oddział II-Wywiadowczy. Nic w tym dziwnego, bowiem J. Piłsudski całe życie spiskował, a kiedy nie stało zaborców, wziął się ochoczo za swoich.
Oberwało się też szkolnictwu wojskowemu.  Zamknięto wiele szkół, w tym Akademię Wyższych Studiów Wojskowych. Generał A. Prągłowski w swojej książce Od Wiednia do Londynu napisał otwarcie, że J. Piłsudski nakazał obniżenie poziomu studiów w zakresie taktyki ogólnej, czym oddał naszej armii niedźwiedzią przysługę. Nikt przecież nie mógł być mądrzejszy od Wodza!

W bardzo oryginalny sposób zachęcał Marszałek młodych ludzi do wstępowania w progi Szkoły Podchorążych.  Oto przemówienie przy odsłonięciu tablicy pamiątkowej na cześć poległych wychowanków owej szkoły: Ludzkość jest tak urządzona, że pod budowlę Wolności kładzie życie ludzkie i bierze krew ludzką, która jest najlepszym tej budowli spoidłem…  Źle byłoby, gdyby Polska wznosząc budowlę swego nieśmiertelnego bytu zawahała się poświęcić życia ludzkiego i gdybyśmy poskąpili jej swojej krwi. Ja, jako Wódz Naczelny, szafowałem sam hojnie tym cennym materiałem twórczym, jakim jest krew, własnymi rękami niejako pchałem, aby składały tę ofiarę setki tysięcy istnień ludzkich… Bo życie ludzkie w wir walki porwane i walczące do sił ostatka jest świadectwem wartości każdego narodu i jego wojska, bo to wojsko, które mniej ofiar niż nieprzyjaciel poza sobą pozostawia, okazuje się często słabe w dalszym boju…   Szkoła podchorążych wysłała w tej wojnie tysiąc młodych oficerów, dla których wielu pole walki stało się polem chwały…   Szkoła podchorążych i nadal ma to przeznaczenie, toteż ci, którzy pierwsi z niej wyszli i z krwi swej złożyli ojczyźnie ofiarę śmiercią chwalebną, zasłużyli, aby być drogowskazem dla wszystkich, co w przyszłości ze szkoły tej wyjdą.  Horror… Po tej patetycznej  mowie pewnie wielu kandydatów  na nieboszczyków powzięło chęć wiania gdzie pieprz rośnie… Myślę, że nazwa tej uczelni powinna byc przemianowana  na Wyższą Szkołę Samobójców. Inne zdanie miał  na ten temat amerykański generał z II Wojny Światowej, G. Patton, mówiąc:  Żaden drań nie wygrał wojny umierając za ojczyznę. Wygrał, jeśli sprawił, że inni dranie umierali za swoją.

J. Piłsudski nie doceniał lotnictwa, może dlatego że sam obsesyjnie bał się samolotów i nigdy do żadnego nie wsiadł. Podróżował tylko pociągiem lub samochodem. Na posiedzeniu inspektorów armii swoją opinię na temat sił powietrznych wyraził następująco:O lotnictwie mamy przesadne pojęcie, za wiele na nie liczymy i nie zdajemy sobie sprawy, czym ono jest realnie u nas i w jakim stopniu nań można liczyć na wypadek wojny.Lotnictwo ma służyć wyłącznie dla obserwacji i tylko w tym kierunku być użyte (rozkaz J.P. z sierpnia 1929 r.). Wobec powyższych dyrektyw Naczelnego Psuja Wojska Polskiego, wstrzymano nakłady na  rozwój tej bezużytecznej formacji wojskowej, co skutkowało tym, że, jak napisał w swoich wspomnieniach gen. W. Sikorski,w końcu 1925 r. Polska miała więcej samolotów bojowych niż w 1939. Kiedy cały świat zaczął odchodzić od “owsianego napędu”, Marszałek Piłsudski przystąpił do budowania największego maneżu w Europie.  Wódz Naczelny uwielbiał defilady, które odbierał przy każdej okazji, kiedy objeżdżał jednostki wojskowe, by wygłosić patriotyczne przemówienie. Gry wojenne, ćwiczenia i manewry przybierały formy spektakli teatralnych, w których on grał główną rolę. Powstawały piękne pieśni żołnierskie, które śpiewała cała Polska.

Jak wyglądała rzeczywistość, możemy się dowiedzieć od rotmistrza Roberta Woronowicza, który w rzadkiej chwili, wolnej od zajmowania sie swoim wierzchowcem, chwycił za pióro. Oto fragmenty z jego opisów: W kawalerii II RP koń był traktowany jak żołnierz zawodowy.  Każdy szwoleżer, ułan, strzelec konny, kanonier przy DAK-u (Dywizjon Artylerii Konnej) znaczną część dnia w swojej służbie wojskowej spędzał przy koniu. W czasie manewrów, a potem na wojnie, najpierw zajmowano się końmi. Dopiero po pełnym zadbaniu o nie żołnierze mogli zająć się sobą (…) Koń stojący w stajni w stanowisku sam o siebie nie zadba. Wszystkie jego potrzeby musi zaspokoić człowiek. (…) Każdy szwoleżer, ułan, strzelec konny czy kanonier sam zajmował się swoim wierzchowcem. (…) Każdy kawalerzysta osobiście sypał owies swojemu wierzchowcowi i stał przy nim pilnując, aby żadne ziarno się nie zmarnowało. Wynikało to z ograniczonych funduszy na paszę, której porcje były skrupulatnie wyliczane i wydzielane. Obowiązywała zasada że lepiej, gdy koń zje o jedno ziarno owsa za mało, niż miałby jedno ziarno zostawić (…) Aby zapewnić koniom dłuższy odpoczynek, co roku w miesiącach letnich wyprowadzano je na pastwiska użyczane przez zaprzyjaźnionych z oddziałami właścicieli ziemskich. Konie przebywały na nich parę tygodni. (…) Dawanie łąki na wypas dla wojskowych koni był to rodzaj podatku, jaki obowiązywał naszych ziemian. (…) Z powyższych przykładów widać, że szwoleżer, ułan, strzelec konny czy kanonier DAK-u znaczną część dnia w swojej służbie wojskowej spędzał przy koniu. Karmienie, czyszczenie i przygotowanie do zajęć, trening jeżdziecki, rozczyszczenie po całym dniu, ostatnie pojenie.  Między tymi czynnościami związanymi z koniem kawalerzysta musiał jeszcze szkolić się w przedmiotach wojskowych pieszych. W czasie manewrów, a potem na wojnie, najpierw zajmowano się końmi. (…) Była to naprawdę cięka służba.
Prof. L. Wyszczelski szacuje, że ponad 60 procent nakładów finansowych na wojsko, które i tak były  skromne, szło na utrzymanie kawalerii. Używanie koni w wojsku jest barbarzyństwem, a w sytuacji, gdy można je zastąpić końmi mechanicznymi, jest barbarzyństwem podwójnym. Zapewne dużo mógłby  opowiedzieć o kawalerii mój ojciec, który przed II wojną światową był oficerem artylerii konnej w stopniu porucznika, ale niestety, w czasach, kiedy mógł to zrobić, nie byłam tym tematem zainteresowana.

Drugą ważną formacją w polskim wojsku była piechota, nazywana "królową broni". W szkoleniu szeregowców kładziono nacisk na musztrę bojową, strzelania i marsze. Te ostatnie dawały się piechurom mocno we znaki, bowiem przemierzali codziennie dziesiątki kilometrów w pełnym rynsztunku bojowym, zdzierając sobie przy tym stopy do krwi. Niestety, nie mogli biedni liczyć na podwózkę jakimś wozem bojowym, bo tych,  tak jak i czołgów, było jak na lekarstwo. W ten sposób składali swoją cząstkę „daniny krwi”, o którą ciągle apelował Naczelny Wódz. No, ale geniusz Marszałka motoryzacji wojska nie przewidywał.  Żołnierze piechoty prawie nie byli szkoleni do obrony przed czołgami i samolotami, wobec czego nie znali właściwości bojowych tego sprzętu. Nawet najbliźsi współpracownicy J. Piłsudskiego zauważali braki w jego wiedzy wojskowej. Gen. Lucjan Żeligowski tak pisał w 1927 r.: Co do mnie – to albo ja już zaczynam wariować, albo według mnie Marszałek na wojsku się nie zna, oprócz dowodzenia gotowymi jednostkami na niczym się nie rozumie.

Kończąc wywody na temat wojska J. Piłsudskiego, chciałabym zwrócić uwagę na fakt, że zapomniał on o najbardziej skutecznej formacji konnej, czyli husarii...

PS. Zamiłowanie Józefa Piłsudskiego do koni miało też swoją jasną stronę, przyczyniło się bowiem do rozkwitu geniuszu artystycznego malarzy – Wojciecha i Jerzego Kossaków, dla których on i kawaleria byli  inspiracją do  tworzenia  pięknych scen batalistycznych. Wojciech Kossak namalował kilka portretów Marszałka na Kasztance, a Jerzy Kossak  od razu trzy kopie “Cudu nad Wisłą”, sprawiając, że mogą się nimi cieszyć aż trzy muzea.
image
Wojciech Kossak – „Józef Piłsudski na Kasztance” (1928) / Jerzy Kossak – „Cud nad Wislą” (1930)

* Prof. Lech Wyszczelski jest wybitnym historykiem wojskowości, autorem 82 książek i licznych publikacji dotyczących historii wojskowości XX wieku. Okresem dwudziestolecia międzywojennego zajmuje się od ponad 30 lat.



Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka