unukalhai unukalhai
2053
BLOG

Polski herb carów

unukalhai unukalhai Historia Obserwuj temat Obserwuj notkę 19

Wobec  prozaicznego faktu, iż nie muszę odreagowywać powyborczego wstrząsu anafilaktycznego, proponuję ciekawostkę historyczną autorstwa Jana Obsta, historyka, redaktora i wydawcy  wileńskiego w czasach przed II wojną światową. Tekst  który zamieszczam,  został opublikowany w pierwszym numerze  z 1939 r. tygodnika „Prosto z mostu” i był zatytułowany  „Jak carowie zeskamotowali herb szlachcicowi polskiemu”.

Więcej informacji o Autorze pod linkiem:

https://www.google.pl/gfe_rd=cr&ei=5eJAVMSaIImh8wfS5ID4Cw&gws_rd=ssl#q=Jan+Obst

Dodaję do oryginalnego tekstu jedynie  trzy własne  przypisy, gdyż poza godną pozazdroszczenia przejrzystością merytoryczną, jest on również napisany piękna polszczyzną (ortografię Autora pozostawiłem bez zmian).

 „Niezbyt dawno, w wystawie sklepowej jednej z księgarń  rosyjskich (oczywiście  emigracyjnych) wpadła mi w oko  „Historia Domu Romanowych". Wprawdzie sam temat mnie  mało interesował — uwagę moją zwróciła okładka książki, na której wyobrażony był „Gryf" z tarczą na piersi. Sam Gryf dość poprawny w rysunku, według utartych zasad  heraldyki — natomiast tarcza okropna, okrągła, kształtu niby bizantyńsko - tatarskiego, widocznie  później dodana, nie harmonizująca z całością. Ma to być herb osobisty Domu Romanowów. Skąd bojarowie  Romanowowie posiedli ten herb?

W nadziei dowiedzenia się czegoś bliższego, nabyłem  książkę — zostałem jednak mocno rozczarowany: o tym, co mnie interesowało ,nie znalazłem tak dobrze, jak nic. Gdy się jednak człek zaweźmie, to ostatecznie trafi po nitce do kłębka. Poniżej pragnę podzielić się z czytelnikami moimi, zresztą całkiem przygodnymi badaniami na  temat pociesznej historyjki, jak carowie zeskamotowali [1] herb szlachicowi polskiemu. To, co za Długoszem  powtarza poczciwy ,stary Bartosz  Paprocki, jakoby „Klejnot Gryf przyniesion z Dacji" jest  oczywiście taką samą bajeczką, jak to, że „klucze papieskie" pierwszy nosił w herbie Noe, że  „Korab" pochodzi od Neptuna, „Trąby" od Hieroboama  pierwszego Sędziego" ,zaś „Orzeł  biały" od „Dariusza, króla  perskiego".

Heraldyka jest to nauka  średniowieczna, kolebką jej zaś był Zachód, w pierwszym  rzędzie Francja. Do Polski przybyła  stosunkowo dość wcześnie, dzięki  naszym licznym stosunkom z Zachodem (Bolesław Chrobry, Kazimierz Odnowiciel i t. d.). Rozpowszechniła się szeroko, dzięki przywiązaniu szerokich mas szlacheckich do swych „klejnotów rodowych", z  punktu naukowego nigdy jednak zbyt poważnie traktowana nie była. Niemałe zamieszanie  wprowadzała szlachta, dzięki swej  próżności pragnąca rody swe i  herby wyprowadzać co najmniej od prarodzica Adama, bóstw greckich, królów rzymskich i t. p. Bądź co bądź wschodnia  granica Polski była też przez wieki całe granicą zasięgu kultury  zachodniej, a co zatem idzie,  także heraldyki. Litwa nie znała herbów, nie posiadała nawet godła państwowego. Tak zw. „Pogoń" była pierwotnie tylko  pieczęcią wielkoksiążęcą. W  wiekach średnich, gdy umiejętność pisania mało była  rozpowszechniona, zastępowano podpis  własnoręczny — pieczęcie, która była zarazem jak gdyby  prymitywnie wykonanym portretem danej osoby, coś w rodzaju  naszych dzisiejszych fotografij w paszportach i innych  dokumentach. Tradycyjnie  przedstawiano: królów siedzących na  majestacie, książąt — konno,  zwykłą szlachtę zaś w zbroi, pieszo. Taką pieczęcią  wielkoksiążęcą była też pierwotnie „Pogoń", później dopiero przez Witolda podniesiona do godności herbu państwowego i przez Jagiełłę połączona z Orłem polskim. Że bojarzy litewscy nie  posiadali swych herbów i  otrzymali je dopiero w Horodle,  drogą adoptacji przez szlachtę  polską, jest faktem powszechnie znanym.

I znów przez całe wieki  granica wschodnia  Rzeczypospolitej była granicą zasięgu  kultury zachodniej. Moskwa nie miała szlachty, w pojęciu zachodnim, nie znała też herbów, prócz godła  państwowego ,orła dwugłowego, bezprawnie i bezceremonialnie przez carów przeniesionego z Bizancjum. Nie mieli też  oczywiście swego herbu bojarzy  Romanowowie, ani przed wstąpieniem na tron carski, ani po tym. Dopiero Piotr I, reformując  Rosję na modłę zachodnią,  postanowił też swym bojarom i „dworzanom" nadać herby zachodnie. Nie zabiegał on jednak o jakieś adoptacje, odrzucając z butą barbarzyńcy wszelkie wiekami ustalone formy. Po prostu  sprowadzono z Niemiec, Francji, Anglii kilka podręczników  heraldyki i dano bojarom gotowe wzory do wyboru, przy czym jednak zmieniano w sposób najdowolniejszy niektóre szczegóły, łączono części kilku herbów w jedną bezsensowną całość, nie troszcząc się o ich historyczne i symboliczne znaczenie, byle choć powierzchownie zatrzeć ich pochodzenie, zatrzeć ślady zbyt widocznej kradzieży. W rezultacie takiej reformy powstał „bałagan" nieopisany, ale car, który istotnie miał  większe zmartwienia, rozkazał  „byt’  po siemu" („niech tak  będzie"). Któż by mu się  sprzeciwił? Bojarzy rosyjscy pojęcia o tych sprawach nie mieli,  traktując je jako wymysł szatański; na dworze carskim roiło się wprawdzie od cudzoziemców, ale byli to w ogromnej  większości ludzie „podlejszej"  kondycji, jeżeli zaś zdarzył się  jakiś szlachcic zachodni, to z  pewnością z gatunku „chevaliers d'industrie", a tych cała Rosja nic nie obchodziła, z wyjątkiem jedynie rubli rosyjskich.

W ten sposób powstała i utrwalona została „szlachta"  rosyjska ,stanowiąca swego  rodzaju unicum i do ostatnich czasów traktowana przez  kalendarz gotajski z największą rezerwą. Co jednak w tym wszystkim najciekawsze, że przy tym masowym rozdawnictwie herbów „przeoczono" osobę  najważniejszą—przeoczono samego cara i ród Romanowych. Czy było to jedynie  „przeoczenie", czy też był w tym cel ukryty? Na zachodzie szlachectwo nie było czymś bezistotnym, było ono synonimem wolności, zaś herb widocznym tej wolności godłem. Toteż Jagiełło,  zgadzający się na przyjęcie przez swych bojarów herbów  szlacheckich tym samym nadaje im szerokie wolności, zrzeka się co do nich swych praw absolutnych, przed tym bowiem wielki  książę każdego ze swych poddanych, kmiecia czy bojara, traktował jak własność osobistą, mógł  pozbawić mienia, zaprzedać
w niewolę. Całe państwo było jego osobistą własnością, a godło  państwa jego osobistym godłem. Z chwilą uszlachcenia bojarów  litewskich — „Pogoń" staje się godłem państwowym, dom  królewski zaś obiera sobie za swe godło rodowe tak zw.  „Kolumny", skopiowane zresztą z  denarów miasta Kaffy (Teodozji)[2], drobnej monety, posiadającej pod on czas powszechny obieg na Litwie.

Piotr I traktował sprawę  szlachectwa zgoła inaczej, jako  całkiem zewnętrzny atrybut kultury zachodniej. Nie wyrzeka się on praw absolutnego „hosudaraziemi rosyjskiej", której herb nadal uważa za swój osobisty, nie wyrzeka się praw władcy absolutnego nad wszystkimi poddanymi, którzy bez różnicy stanu są w obliczu carskim  tylko „chołopy".

O charakterystycznych  zwyczajach tak zw. „arystokracji" rosyjskiej z pierwszej połowy XVIII w. - wspomina pamiętnikarz współczesny: damy dworu i panowie lubili przyjmować bardziej intymnych gości,  zwłaszcza zagranicznych... w wannie, by, pod pozorem pewnej bezceremonialności, wykazać naocznie, że plecy mieli — nie zorane bliznami od knutowania. Podobno jednak niewielu mogło się tym poszczycić. Dopiero  Katarzyna II znosi tę karę w  stosunku do szlachty, ale znosi ją tylko na papierze. W miarę rosnącej bądź co bądź z czasem oświaty i  przenikania prądów zachodnich, gdy stosunki z dworami zachodnimi stawały się bliższe i wypadało tam utrzymywać odpowiednich przedstawicieli, zwrócono też uwagę na skandaliczne stosunki panujące, w heraldii rosyjskiej. Postanowiono poddać ją rewizji około połowy XIX w. Jak to  bywa w podobnych wypadkach, mianowano komisję, której czynność została jednak z  punktu sparaliżowana, o ile  dotyczyło to Rosji rdzennej i szlachty rosyjskiej, gdzie właśnie  podobna reforma była  najpotrzeb-niejsza. Natomiast niezmiernie  żywą działalność rozwinęła  komisja, a raczej liczne podkomisje, w tak zw. „kraju zachodnim", w szczególności zaś w  guberniach: wileńskiej, kowieńskiej, grodzieńskiej, mińskiej, mohylewskiej i witebskiej. Według tajnej instrukcji, udzielonej tym lokalnym podkomisjom,  chodziło bowiem o zlikwidowanie jak największej ilości tak zwanej „drobnej" czyli  „zagonowej" szlachty, która  jako element na wskroś polski, przeszkodą była dla rządu w  jego usiłowaniach rusyfikacyjnych. Wzięto się do dzieła z  gorliwością, godną lepszej sprawy. Brak jakiegoś dokumentu,  najmniejsze jego uszkodzenie — co przy tylu najazdach na ten kraj: tatarskich, moskiewskich,  szwedzkich było naturalne i  nieuniknione — nareszcie  niestawienie się
w oznaczonym terminie, brak pieniędzy na opłatę  różnych "kosztów kancelaryjnych, a przede wszystkim... łapówek, wszystko to pociągało za sobą, pozbawienie szlachectwa. W ten sposób około 50 tysięcy  prastarej szlachty przeważnie  pochodzenia mazowieckiego, osiadłej na tych ziemiach po części już przed pięciu wiekami zostało  pozbawionych klejnotu rodowego, zaliczonych do włościan, ze wszystkimi ujemnymi  następstwami tego faktu — żadnym zaś dodatnim. Podczas gdy  bowiem włościanie na skutek  reformy i uwłaszczenia", otrzymali na własność swe nadziały,  drobna szlachta, przeważnie czynszownicy, pozostała bez ziemi, bez własnego dachu. Zdarzały się jednak, i to dość częste, wypadki, że osoby, dość wątpliwego pochodzenia,  otrzymywały nie tylko szlachectwo, ale wspaniałe, historyczne  przydomki, oczywiście za  odpowiednią łapówkę. Taksa nie była zbyt wysoka, zwykle wystarczało... sto rubli. Znany jest mi fakt, że Żyd otrzymał nie tylko szlachectwo, ale przydomek „Colonna", na tej podstawie, że posiadał sygnet herbowy, z  wyobraże niem Kolumny, nabyty przypadkowo u antykwariusza.

O chaosie, panującym w  komisjach i nieuctwie ich  członków, świadczy dobitnie między innymi fakt istnienia rodziny Gonzaga - Pawluczyńskich.  Jakim sposobem historyczna  nazwa Gonzagów dostała się Pawluczyńskim? Jak wiadomo,  prastary, hiszpański ród  Gonzagów, z których pochodził św. Alojzy, dawno wymarł. Drogą związków rodzinnych  przydomek Gonzagów przeszedł w  Polsce na margrabiów  Myszkowskich (Wielopolskich), którym wyłącznie przysługiwał. Aliści mieszkał gdzieś pod Oszmianą czy Lidą poczciwy szlachcic, pan Pawluczyński, imieniem  Alojzy - Gonzaga. Na wezwanie  komisji stawił się on także, a że miał w porządku nie tylko  papiery, ale także i... portmonetkę, zatwierdzono mu bez trudności jego szlachectwo, wydano  odpowiednie dokumenty, po czym „omyłkowo" zamiast postawić łącznik pomiędzy Alojzy -  Gonzaga, postawiono go między Gonzaga - Pawluczyński. Syn pana Alojzego, już nie Alojzy, ale przypuśćmy Jan czy Piotr, dochrapawszy się gdzieś na  obczyźnie dość znacznego  majątku, pisał się już stale Gonzaga- Pawluczyńskim i był bardzo dumny ze swego „hiszpańskiego" pochodzenia i swego  przydomku, nad którym nie jeden  heraldyk, nie znający strony  zakulisowej napróżno łamałby sobie głowę.

Podczas gdy komisje  prowincjonalne tak owocną  rozwijały działalność w kraju  zabranym — komisji centralnej w  Petersburgu przypadło nierównie trudniejsze zadanie: wyszukania herbu dla rodziny carskiej,  która dotychczas herbu nie  posiadała, podczas gdy lada urzędniczyna, po wysłużeniu  przepisanej ilości lat, otrzymywał  szlachectwo („dworianskoje zwanie") i herb. Zadanie było bardzo trudne, wobec bowiem rodzących się pod ów czas prądów  nacjonalistycznych,należało udowodnić, że Romanowowie byli rodem czysto rosyjskim, że szlachectwo ich pochodziło co najmniej od  początku świata, tak jak ich  władza pochodziła od samego  Boga. Na dowód tego należało  wynaleźć jakiś widoczny znak,  godło, herb. Jakże go jednak  znaleźć w przeszłości, skoro w  Rosji przed Piotrem herby wcale nie były znane? Piotr I zdecydowałby sprawę jednym słowem: „byt' po siemu". Ale czasy się zmieniły, należało zachować  pewne pozory, wynaleźć jakąś  historyczną podstawę, chociażby cień jej cienia. Od czegóż jednak byli  „uczeni", „akademicy" zwłaszcza typu petersburskiego? Poczęto  naprzód szukać w archiwum domu carskiego — napróżno.  Następnie przeryto wszystkie pamiątki i muzealia, przeważnie  zgromadzone w moskiewskim, tak zw. „domu bojarów Romanowych". I oto: heureka! Znaleziono  zapomniany, na poły zbutwiały sztandar, z wyhaftowanym „Gryfem". Rzecz jasna, że był to sztandar rodowy, że pod tym godłem przodkowie carów  odbywali swe pochody wojenne, to był herb domu Romanowów. Niechże teraz zagranica  zaprzeczy wobec takiego rzeczowego dowodu!

Tymczasem sprawa miała się nieco inaczej: Znany był swego czasu szeroko w  Rzeczypospolitej szlachecki ród Chodkiewiczów, który pierwotnie używał klejnotu „Kościesza", następnie wraz tytułem hrabiowskim, otrzymali Chodkiewiczowie od cesarza „Gryfa", którym odtąd pieczętowali się, bądź  wyłącznie, bądź też w połączeniu z „Kościeszą". Na tym miejscu nawiasowo pragnę zaznaczyć, że „Gryf", jako godło herbowe, znacznie już wcześniej znany był w Polsce. Cały szereg rodów polskich  pieczętował się „Gryfem", między innymi Mieleccy, Braniccy,  Rożnowie, Latoszyńscy, Prochańscy, Ossowscy, Szczepanowscy,  Leśniewscy, Dębiccy, Otwinowscy, Dobkowie, Gładyszowie, Turscy, Chamcowie, Kijeńscy, Czepilewscy, Ostrowscy, Ujejscy, Radlińscy, Maleszowscy, Krzyszewscy i wiele, wiele innych których dla braku miejsca nie wymieniam. Nadmienię tylko, że kronikarze wspominają Gry fitów już pod rokiem 1113 (Świętopełk). Najstarsza pieczęć z wyobrażeniem Gryfa, Sąda Dobiesławowicza, jaka się  zachowała, pochodzi z r. 1239. (Piekosiński „Heraldyka polska wieków średnich"). Pod Grunwaldem cała 46-ta chorągiew  składa się z samych Gryfitów, pod wodzą Zygmunta z Bobowy, wymienia ich też akt horodelski w liczbie innych wielkich  rodów polskich, adoptujących  bojarów litewskich. Tak więc „Gryf", który podobnie jak ogromna większość godeł  herbowych, przyszedł do nas w  średniowieczu z Zachodu,  rozpowszechnił się, zadomowił i należy do najbardziej znanych herbów polskich.

Lecz wróćmy do Chodkiewiczów. Jednym z najbardziej  zasłużonych przedstawicieli tego rodu był czasu Zygmunta  Augusta — Jan Hieronim, „mur i fundament wielkiego księstwa litewskiego", jak go nazywają współczesne kroniki. Jego to przede wszystkim staraniem  zostają w 1561 r. Inflanty przyłączone do Rzeczypospolitej. Na znak wdzięczności i uznania mianuje go król administratoremi  hetmanem Inflant, nadając nowej prowincji jako godło herb Chodkiewiczów — „Gryfa", z  mieczem gołym, wzniesionym w szponach  (dokładnie tak, jak u Chodkiewiczów) z dodaniem jedynie koronyna głowie i cyfry królewskiej „S. A." (Sigismundus Augustus) na piersi.

Przez szereg lat nie zaznały jednak Inflanty pokoju.  Grasują na przemian Szwedzi i  Moskale, których dopiero zwycięski miecz Stefana Batorego  wypędził. Szczególnie krwawe były dzieje m. Wendenu[3].  Mieszczanie tego miasta sprzysięgają się zdradziecko przeciwko Polakom. Szczupły garnizon polski musi ustąpić. Miasto poddaje się  Magnusowi, który niedługo tu  rezyduje. Tegoż 1577 r. przybywa tu na czele wszystkich swych  zastępów Iwan Groźny. Magnus zostaje pojmany, stawiony przed carem, zelżony i  odprawiony jako jeniec. Miasto  zdobyte, obrabowane do szczętu, mieszkańcy, nie wyłączając  kobiet ,starców i dzieci wyrżnięci. Część ich, co przedniejsi, z  rozkazu Iwana na pal wsadzeni. Tylko załoga, wraz z żonami i dziećmi schroniła się do baszty zamkowej, gdzie się sami  wysadzili prochami, ginąc mężnie pod gruzami.

W wojsku cara byli między innymi także bojarzy  Romanowowie i nie mniej gorliwie od innych brali udział w rabunku. Jednemu z nich wpadła  prawdopodobnie do rąk chorągiew inflancka z „Gryfem".  Zaznaczyć jednak trzeba, że  chorągiew nie została zdobyta w  boju na Polakach, których w  mieście nie było. Pozostała ona z czasów polskich w mieście,  dostała się pomiędzy innymi  łupami do rąk bojara Romanowa, przez niego jako trofeum  zabrana do Moskwy, następnie  zapomniana, przeleżała wśród  innych pamiątek późniejszego  domu carskiego niemal trzy wieki, aż w końcu, odnaleziona,  posłużyć miała jako prawzór herbu rodziny panującej. O  pochodzeniu chorągwi nikt oczywiście nie wspominał i wszystko  byłoby w porządku, gdyby nie  cyfra „S. A." na piersi „Gryfa". Można ją było co prawda  pominąć na reprodukcjach, ależ trzeba było oryginał  zademonstrować carowi. Wypruć ją —  pozostały by widoczne ślady.  Ostatecznie zdecydowano się  przysłonić ją jakąś okropną tarczą, kształtu tatarskiego,  prawdopodobnie ze zbiorów carskich. Tak powstał herb domu  Romanowów. Nie używano go  prawie, posługując się herbem  państwowym. Przypomniano sobie go dopiero na emigracji.

Sic transit gloria mundi.

Herb Chodkiewiczów, bezprawnie zeskamotowany — oto jedyny splendor tych, którzy
w przeciągu dwóch wieków, poczynając od Piotra I, ciążyli niby zmora nad losami Europy.”

 

Pod ponizszym linkiem mozna obejrzeć ów 'delikt":

https://www.google.pl/search?q=herb+dynastii+romanow%C3%B3w&biw=1093&bih=501&tbm=isch&tbo=u&source=univ&sa=X&ei=WA9nVZSJI4eXsgGH_YHIAQ&ved=0CDEQsAQ#imgrc=0kn3sZoQ0fpvEM%253A%3B-Z-_0UbL-hn7nM%3Bhttp%253A%252F%252Fus.123rf.com%252F450wm%252Frocich%252Frocich1404%252Frocich140400011%252F27163114-herb-dynastii-romanow%2525C3%2525B3w---dinasty-rosyjskich-cesarzy..jpg%3Bhttp%253A%252F%252Fpl.123rf.com%252Fphoto_27163114_herb-dynastii-romanow%2525C3%2525B3w---dinasty-rosyjskich-cesarzy..html%3B395%3B450


 

…………………………………………………………………………………………………………………………………………………

Przypisy:

[1] zeskamotować  - jak podaje w swoim wielkim  słowniku W. Doroszewski słowo to w dawnej polszczyźnie oznaczało:  nieuczciwie ukryć, przemycić, skraść, zataić;

[2] Kaffa (na Krymie), dzisiejsza Teodozja (theodos – dar bogów), ważne miasto handlowe nad M. Czarnym, założone przez greckich kolonistów z Miletu w połowie VI wieku starej ery.  U schyłku średniowiecza faktoria genueńska, której genueńczycy  nadali nazwę Kaffa.
Słynna z handlu niewolnikami, aż do XIX wieku.

[3] Wenden, miejscowość na terenie d. Inflant, (dzisiaj  Cesis na Łowtwie) okresowo nosiła polską nazwę Kieś (województwo wendeńskie w latach 1598-1660, położona  na terenach zamieszkałych przez d. szczep Wendów (Wenedów) - ludy bałtosłowiańskie.

unukalhai
O mnie unukalhai

Na ogół bawię się z losem w chowanego

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura