długodystansowiec długodystansowiec
260
BLOG

RELIGIA I POLITYKA

długodystansowiec długodystansowiec Polityka Obserwuj notkę 2

 

   Lata opozycji. Przeszłość stosunkowo niedaleka. Msze święte niepodległościowe. Gromkie śpiewy : „Ojczyznę wolną racz nam wrócić Panie”. Głodówki protestacyjne w polskich kościołach. Pomoc dla aresztowanych i wyrzucanych z pracy z powodów politycznych organizowana przez katolickich księży i katolickie parafie. Arcybiskup Gulbinowicz pomagający przechować wyciągnięte w przededniu stanu wojennego ze związkowego konta pieniądze i udzielający schronienia działaczom solidarnościowym. Patriotyczne kazania, na które ciągnęły tłumy i tych wierzących i tych co nie wierzyli. Alternatywna, niezależna, wolna kultura żyjąca i rozpowszechniana w kościołach bo innej enklawy wolności nie było. Artyści odmawiający pracy w reżimowych mediach chroniący się w jego murach, które bez dyskryminowania przyjmowały wszystkich. Także Blumsztajna, Michnika i Kuronia. Reżim, który oskarżał Kościół o „mieszanie się do polityki”. Księża, którzy za wierność prawdzie i polskości stracili życie. Wizyty Jana Pawła II i towarzyszące mu nieprzebrane tłumy gdyż mówił za tych, którym w komunistycznej Polsce odebrano głos.

   Wtedy nie padały krytyczne głosy ze strony opozycji i społeczeństwa, że należy oddzielić politykę od religii, że papież nie powinien się mieszać do nieswoich spraw. Wtedy korzystanie z płaszcza ochronnego jakie dawał kościół polski było na miejscu i było uprawnione gdyż służyło interesom demokratycznej opozycji i narodu. W tym również interesom Komorowskiego i Tuska. Czy może używając dziesiajszego kryterium oceny powinniśmy raczej powiedzieć interesom politycznym?

   Kościół polski historycznie był zawsze nierozerwalnie związany z żywotnymi interesami narodu. Przez stulecia. Często był jedynym miejscem gdzie oficjalnie można się było posługiwać narodowym językiem. Na msze niepodległościowe w niedalekiej przeszłości przychodzili również niewierzący gdyż opowiedzenie się po stronie kościoła równoznacze było z opowiedzeniem się po stronie polskości i prawdy.  

    Przywódcy Kościoła, tacy jak kardynał Wyszyński czy Jan Paweł II, byli niekwestionowanymi przywódcami wydziedziczonego narodu. Byli głosem, który mu odebrano. Byli bohaterami. I jakoś wtedy lud nie krzyczał, w tym również Tusk, Komorowski czy Blumsztajn, żeby Wyszyński czy Jan Paweł II nie mieszali się do polityki. W udzielonym w przededniu wyborów wywiadzie żona Komorowskiego na pytanie czy nie bała się, iż jako rodzina pozbawieni zostaną środków do życia gdyż mąż zaangażowany był w działalność opozycyjną, odpowiedziała bez wahania, że nie. Mąż przecież pracował jako nauczyciel w niższym seminarium duchownym w Niepokalanowie a tam za walkę z komuną nie wyrzucali.

    Tysiące ludzi przyszło pod parafię, w której pracował ks. Jerzy Popiełuszko gdy dowiedziano się o jego męczeńskiej śmierci. Jakoś nikt wtedy poza komunistami nie krzyczał, że mieszał się do polityki a to nie jest zadaniem kościoła.

   Ale wola ludu i polityków na pstrym koniu jeździ. Dzisiaj kościół ma się zamknąć w swoich murach i milczeć. Jakakolwiek wypowiedź czy to dotycząca problemu alkoholizmu w Polsce, moralności czy nauki religii jest oceniania jako „mieszanie się do polityki”.

   Gdzie więc kończy się religia a zaczyna polityka? Kto kogo wykorzystuje? Jeżeli  Kościół jest po naszej stronie to czyni to, co jest jego obowiazkiem? Jeżeli ośmieli się krytykować to miesza się w politykę?

   Po zebraniu przez PiS imponującej liczby podpisów pod kandydaturą Jarosława Kaczyńskiego wielokrotnie słyszeliśmy głosy wypowiadane z dużą dozą pogardy i krtytycyzmu, jak np. w przypadku Seweryna Blumsztajna, że zbierane były one pod kościołami. Określenie „kościół„ - dokładnie nie sprecyzowane nie wiadomo bowiem czy chodziło o Kościół jako instytucję czy kościół jako wspólnotę wiernych – używane było w zdecydowanie pejoratywnym znaczeniu jako coś wstecznego, zacofanego i nie przynależącego do współczesnej wizji Polski. Przyznać muszę, że tego rodzaju komentarze mające na celu zdyskredytowanie wagi i ilości zebranych pod kandydaturą Jarosława Kaczyńskiego podpisów z tej racji, że niektóre z nich złożone zostały przez katolików dotknęły mnie do żywego swoją hipokryzją. Zwłaszcza, że wizyta Komorowskiego w Łagiewnikach w celu zdobycia wyborców już takich samych krytycznych reakcji nie wywoływała.

  Kiedy w czasach perelu urządzano głodówki w polskich katolickich kościołach w obronie uwięzionych członków KOR-u, Seweryn Blumsztajn ani inni członkowie lewicowej opozycji nie oponowali przeciwko angażowaniu się Kościoła w tzw. politykę. Wręcz odwrotnie. Wykorzystywali kościół jako salę wykładową, ukrywani byli przez księży i siostry katolickie, nie oponowali gdy ich biuletyny informacyjne rozprowadzane były w kościołach ani gdy ci sami katolicy, o których teraz wyraża się z taką pogardą, zbierali po mszach św. podpisy pod listami rządającymi ich uwolnienia. Wtedy, my katolicy, byliśmy „postępowi”. Dzisiaj nasz głos jest zdyskredytowany gdyż nie popiera PO i jego kandydata. Kto więc jest tutaj manipulatorem Panie Blumsztajn? Pan, który jest absolwentem Wydziału Filozofii Chrześcijańskiej Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego ponieważ tylko tenże katolicki uniwersytet nie zgodził się Pana relegować za Pańską działalność polityczną? Pan, który był w 1980 roku uczestnikiem głodówki solidarnościowej w kościele św. Krzysztofa w Podkowie Leśnej czy kościół i my katolicy, którzy udzielaliśmy Panu schronienia i poparcia nie zwracając uwagi na Pańską przynależność religijną i Pańskie polityczne poglądy, które nie zawsze były w pełni zgodne z naszymi? Dlaczego wtedy tak samo głośno i dobitnie jak teraz nie lekceważył Pan naszego zaangażowania politycznego? Dlaczego wtedy nasz katolicki głos był dla Pana tak ważny a  teraz jest z pogardą dyskredytowany? Dlaczego wtedy, gdy potrzebował Pan pomocy kościoła w realizowaniu swoich politycznych celów, nie krzyczał Pan z równą mocą, że jej Pan nie chce gdyż kościół powinien trzymać się od polityki z daleka?

   Refleksje te przychodzą mi do głowy po tym co obejrzałam i wypowiedziach polityków jakie słyszałam po wczorajszej próbie przeniesienia krzyża spod Pałacu Prezydenckiego do kościoła św. Anny. Dominujące uczucie, którego doświadczałam to przede wszystkim głęboki niesmak.

   Po pierwsze. Wyrażona przez Komorowskiego chęć usunięcia krzyża spod pałacu wskazuje na małostkowość, brak dyplomacji,  elementarny brak wyczucia jak i znajomości polskiej mentalności i przywiązania do historycznie ważnych symboli. I powtarzane jak mantra wyborcze hasło rodem z wiejskiej haftowanej makatki „Zgoda buduje” ma się nijak do zamanifestowanej chęci usunięcia krzyża. Krzyż bowiem obok orła poprzez nasze historyczne uwikłania stał się również symbolem polskości. Poza tym przez wszystkie lata komunistycznego reżimu ludzie walczyli o obecność tego krzyża. Inne, bardziej prywatne skojarzenia. Tuż po wojnie podczas wykładu mojej babci na salę weszli młodzi działacze partyjni i z rozkazu partyjnego usunęli ze ściany wiszący tam krzyż. Po ich wyjściu jeden ze studentów zawiesił go z powrotem. Babcia zezwoliła na ten gest chociaż nie była osobą specjalnie religijną. Wręcz odwrotnie. W stosunku do religii wykazywała dużą dozę speptycyzmu. Jeszcze przed wojną weszła w głeboki konflikt z jezuitami gdyż jako biolog wykładała teorię ewolucji Darwina. Jej zezwolenie na ponowne zawieszenie krzyża skończyło się tym, że już do końca swojego życia miała zakaz wstępu na salę wykładową. Nie zmieniła jednak swojego stanowiska i uczyć już mogła tylko w najniższych klasach szkoły podstawowej. Takich przypadków w powojennej Polsce było wiele, zbyt wiele i ludzie je pamietają. Jeżeli obecnie w wolnej Polsce każe się im usuwać krzyż i we wszystkich mediach słyszą o „publicznej przestrzeni wolnej od krzyży” to zaczynają się zastanawiać nad tym co naprawdę ta wolność oznacza. W końcu poza postulatami ekonomicznymi o co toczyła się walka Solidarności? O pamięć narodową, historyczną, wolność religii i właśnie te symbole religijne i narodowe, które przez te wszystkie lata tępione były z taką wyjatkową zaciekłością. I teraz ci sami, którzy w tym solidarnościowym ruchu brali udział każą im wstydliwie się chować z symbolem tak swojej wiary jak i polskości do kościołów, w sferę „prywatną”. Nie wspominając już o tym, że sytuacja, w której tenże krzyż ustawiono była sytuacją zupełnie wyjatkową.

  Po drugie. Zażenowanie moje budziły serwowane obficie komentarze o tym co sobie teraz pomyśli o tych wydarzeniach „cywilizowana” Europa. Mali, zapyziali, pełni kompleksów dziennikarze i pośledni politycy, którzy tak bardzo chcą do tej cywilizacji przynależeć i myślą, że wyrzeczenie się własnej tradycji i historii ten „awans” im zapewni. Nie ceni się jednak tych, którzy pełni są kompleksów niższości i na czterech łapkach proszą o uznanie i głaski. W Anglii w sklepach często można dostać reklamówkę z nadrukiem „Proud to be British”. Nas jeszcze mentalnie nie stać na to aby powiedzieć glośno „Proud to be Polish”. Dziwię się zresztą, że akurat sprawa krzyża wyzwala taki kompleks niższości. To tak jak ci ludzie z małych miasteczek i wiosek, którzy pierwszy raz wyjechali za granicę i pracując w Anglii, zachłyśnięci „wielkim światem” dzwoniący teraz do Szkła Kontaktowego z prymitywną troską o to co teraz o nas Anglicy powiedzą gdy zobaczą krzyż po Pałacem Prezydenckim. Bardziej chyba należałoby się wstydzić wszechobecnej nieuczciwości w polskim biznesie, korupcji i złodziejstwa, na które skarżą się ci wszyscy, którzy w naszym kraju chcą inwestować.

  Po trzecie. Czas wielkich charyzmatycznych przywódców w polskim kościele niestety już minął (mam nadzieję, że nie bezpowrotnie). Pomijam przy tym wystąpienia takich dyżurnych duchownych jak o. Zięba, o. Prusak, ks. Sowa, ks. Boniecki czy biskup Pieronek, który w udzielonym wywiadzie doradza premierowi aby usunął krzyż po cichu jak tylko sprawa ucichnie. Podpisując „porozumienie” z kancelarią prezydencką na przeniesienie krzyża kościół popełnił ogromny błąd, z którego nawet nie wiem czy zdaje sobie sprawę. Ustanowił bowiem precedens, którego konsekwencje będzie teraz ponosił. Wyraził bowiem oficjalną zgodę na wycofanie się za swoje mury.  

   Komorowski wypowiadając się, że krzyż „we współdziałaniu z władzami kościelnymi zostanie przeniesiony w inne, bardziej odpowiednie miejsce” i otrzymując podpis kościoła pod swoją inicjatywą tak naprawdę utworzył precedens. I to w sposób zaiste makiaweliczny. Wiadomo jakie jest przywiązanie Polaków do krzyża jako symbolu, wiadomo było również z jakiego powodu ów krzyż stanął po pałacem. Reakcje ludzi także nietrudno było przewidzieć. A kto przychodzi przenieść/usunąć krzyż? Nie służby porządkowe ale procesja z kapłanami wystawionymi na żer tłumu tak przez swoich przełożonych jak i przez kancelarię prezydenta elekta. Ten obraz pozostanie wiernym długo w pamięci. Podejrzewam, że księżom wysłanym na tę dziwna "misję" również. Zamiast hierarchów na wysokości zadania stanął tylko ks. Małkowski, który przyszedł później i pobłogosławił krzyż, porozmawiał z ludźmi, podziękował za jego pilnowanie. Na jego interwencję otworzono bramki aby ludzie mogli podejśc bliżej i się pomodlić. Ale ks. Małkowski to renegat już w przeszłości  za brak subordynacji surowo karany. Pewnie i teraz nie ujdzie mu płazem.

   Po czwarte. Zdegustowana byłam postawą TVN24. Od samego rana stacja podsycała, wręcz kreowała, atmosferę skandalu wobec nadchodzącego wydarzenia odliczając skrupulatnie ile ludzi przychodziło pod pałac, ile krzyży przyniesiono, etc. Skrupulatnie wyłuskiwano z tłumu najbardziej nawiedzonych, którzy zawsze się w tego rodzaju sytuacjach  pojawiają. Referowano tylko do garstki stojacych przed krzyżem ignorując ogromne tłumy poza barierkami. Ukazywano z bliska kilku fanatyków starając się tym samym sprawić wrażenie, że wszyscy zgromadzeni są ludźmi takiego właśnie pokroju. Tłum za barierką pozostał anonimowy gdyż ewidentnie nie pasował do image religijnego mohera.

  W kraju, o którym jedni mogą powiedzieć, że jest błogosławiony historią a inni, że tą historią przeklętym, jest brakiem dyplomacji, żeby nie powiedzieć głupotą polityczną, igranie z symbolami, które tę historię kształtowały przez tysiąc lat. W naszej historii symbole religijne i narodowe splotły się tak ściśle, że nie można ich już rozdzielić nie wywołując skandalu. Historia to ciągłość i nie można się od niej bezkarnie odżegnać w imię źle rozumianej współczesności i chęci przynależności do „nowoczesnej” Europy. Całe to wydarzenie pokazało aż nader wyraźnie, że w polskiej polityce dominują ludzie znikąd.

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (2)

Inne tematy w dziale Polityka