Bronisław Wildstein Bronisław Wildstein
224
BLOG

Odcinek szesnasty

Bronisław Wildstein Bronisław Wildstein Polityka Obserwuj notkę 23

Urodziny Krysi zapowiadały się obiecująco. Czułno liczył, że pojawią się w większej grupie jej koleżanki z piaru. Zaproszenie obudziło w nim ciepłe uczucia. Gesty takie doceniał dopiero teraz, kiedy przestał być towarzyską atrakcją, a stał gościem niepożądanym, obiektem drwin, czasami nawet agresji.

Coraz rzadziej uczęszczał do lubianych wcześniej knajp, gdzie dziennikarski i okołodziennikarski światek omawiał najnowsze wydarzenia i plotki, zatwierdzał i sprawdzał nowe hierarchie, oceniał upadki i wzloty. I gdzie można było znaleźć aspirujące do wielkiego świata atrakcyjne dziewczyny.

Wieczorem po wyrzuceniu z „Kuriera” Czułno zaszedł do „Piekarni”. Wymienił kilka zdawkowych pozdrowień i samotnie przy barze sączył wódkę z sokiem grejpfrutowym. Nikt nie podchodził do niego, pomimo że, był tego pewien, spora część klientów wiedziała już, co się stało. Również przy barze, w niewielkiej grupce stała Kinga. Kiedyś umówił się z nią na wieczór, ale po przemarszu po paru knajpkach, kilku drinkach w coraz bardziej gęstniejącej atmosferze, Kinga urwała się, usprawiedliwiając pracą. Dała do zrozumienia, że następne spotkanie może skończyć się całkiem inaczej. Następnego jednak nie było. Czułnę porwała sprawa Lwa. Teraz Kinga uśmiechnęła się i Czułno podszedł do niej. Zniósł spokojnie drwiące określenie „wielkiego inkwizytora”, jakim przywitali go jej towarzysze, i zawsze te same żarty na temat lustracji. Kinga z uśmiechem odpowiadała na jego pytania o program, w którego przygotowaniu uczestniczyła.

Ale zaraz, zaraz – wtrącił się do ich rozmowy wesołek Igor, wcześniej wraz z kolegami proponujący Czułnie listę postaci do lustracji – zdaje się, że zamiast uhonorować cię za wielką demaskację, redakcja posunęła cię, w ślad za twoim pryncypałem?

Owszem, dostałem dzisiaj wypowiedzenie.

Popatrz, cóż za niesprawiedliwość. Zamiast Pulitzera dali ci kopniaka... – Czułno usiłował być spokojny.

Zgadzam się z tobą. Gdybyśmy byli w Stanach, dostałbym Pulitzera.

Tam byś się nie wypłacił do końca życia. Wiesz, jakie są w Ameryce wyroki za pomówienia?

To nie było żadne pomówienie...

Popatrz, Kinga, jakie to paradne. Wszyscy zgodzili się już, że to funta kłaków nie warte oskarżenie, a on idzie w zaparte. Patrz i ucz się.

Rzeczywiście, Staszku, jestem zaskoczona. Rozumiem, że można popełnić błąd, ale wbrew wszystkiemu trzymać się go... – wypowiedziała już bez uśmiechu Kinga, odwracając się od Czułny.

No, dosyć już, znudziły się nam lustracyjne tematy. Możesz odejść – powiedział Igor, jedną ręką obejmując Kingę, a palcami drugiej wykonując gest strzepywania kurzu. Czułno chciał trzasnąć go w gębę, ale przypomniał sobie sprawę „De Profundis” i zrezygnował.

Tak przyjazny dotąd światek modnych lokali stawał się teraz niechętny, nawet wrogi. Parę tygodni temu w „Organzie” przypadkiem wdał się w rozmowę ze świeżo upieczoną absolwentką dziennikarstwa. „Majka, uważaj, to złe towarzystwo”, zawołała jej koleżanka. „Wywalili go z «Kuriera»!” Była to konwencja żartu, ale od tego momentu Majka przestała się nim interesować. Żarciki, które mu towarzyszyły, miały posmak szyderstwa, a niekiedy stawały się wręcz obraźliwe. Kiedyś w „Szpilce” jakiś pijany facet naubliżał mu. Niewiele brakowało, a doszłoby do bójki. Chcąc, nie chcąc Czułno zaczął grawitować w stronę anonimowości knajp, do których nie zaglądał wcześniej, do świata obcych i obojętnych ludzi.

Milczenie telefonu zaczęło niepokoić go już po jakimś tygodniu. Media ogłosiły przecież jego usunięcie z „Kuriera”. Przypominał sobie propozycje, jakie posypały się pod jego adresem po sprawie sędziów z Kłodzka. Szef działu śledczego z „Kultury” czy sama szefowa radia „Zieleń”, nie mówiąc już o propozycjach pomniejszych. Teraz nie odzywał się nikt.

Z Wandą Erazm, która niedawno wpatrywała się w niego, oferując mu cały pakiet ciekawych stanowisk w swoim radiu, nie udało się mu nawet skontaktować. Szefowa była albo zajęta, albo nieobecna.

W jakiej sprawie? – odpowiedział chłodno Pręcikowski na propozycję spotkania.

Nie wiedziałem, że muszę się opowiadać – Czułno przeżuwał gniew – ale jeśli sobie życzysz... Chciałbym wrócić do propozycji, którą składałeś mi jakiś czas temu. – No, propozycji roboty – uściślił, napotykając zaskoczone milczenie.

Ale stary... To było w zupełnie innych warunkach. Powinieneś zdawać sobie sprawę, że dzisiaj to nieaktualne.

Dlaczego?

Bo jesteś już gdzie indziej i sam to sobie załatwiłeś. Nie udawaj, że nie rozumiesz.

Kilka innych rozmów przebiegło podobnie i Czułno poczuł dreszcz prawdziwego strachu. Ciągle jeszcze odmawiał uznania powagi sytuacji. Dopiero rozmowa z Kowalem wstrząsnęła nim fundamentalnie.

Musisz pomyśleć o zmianie zawodu. Na przykład na reklamę albo pablik rilejszyn. No, chyba jednak raczej to pierwsze, bo w drugim trzeba być twarzą firmy, a tym nikt cię dzisiaj nie zrobi. Zastanowię się. Może będę mógł ci znaleźć jakiś kontakt.

Czułno oczekiwał innej reakcji na swoje bolesne opowieści. Skrzywiony szef działu „Czasu Polskiego” mógłby zaproponować mu pracę u siebie. Czułno w głębi ducha liczył na to, a w każdym razie, oczekiwał pomocy. Myślał wyłącznie o stanowisku dziennikarza. I to nie w byle pośledniej roli. Teraz nadzieja ulatniała się w burej poświacie knajpy. Czułno wypił kolejnego drinka i odechciało mu się gadać.

Od zawsze było dla niego oczywiste, że zostanie dziennikarzem. Wiedział o tym w swoim miasteczku, w Świdrze, w którym się dusił. Patrzył łakomie w ekran telewizora na stolicę, w której decydowano o ich życiu, o losach nudnych mieszkańców Świdra skazanych, aby chodzić po tych samych ulicach, do szkoły, pracy, domu i z powrotem, mijając te same brudne fasady kamienic i tych samych zmęczonych, coraz starszych ludzi. Wiedział, że wyrwie się stąd do miasta, które jest nieustającą ferią wydarzeń i gdzie żaden dzień nie jest podobny do poprzedniego. Stanie się jednym z tych, których oglądał na ekranie, nonszalancko uśmiechających się do tłumu i bez tremy patrzących w oko kamery, tych, w słowa których wsłuchiwali się wszyscy w kraju. Nie będzie musiał śledzić ukradkiem pięknych, niezwykle ubranych kobiet, bo to one oglądały się będą za nim. I będzie wewnątrz, w oku kamery, za fasadą, którą stanowią codzienne serwisy, wiedział będzie to, czego inni nie mogą wiedzieć. I dlatego już na dziennikarskich studiach wyrywał się na wszystkie staże, uczestniczył we wszystkich możliwych konkursach, krok za krokiem próbując zahaczyć się w coraz ważniejszych redakcjach. Aż wreszcie stał się prawdziwym dziennikarzem i wytropił swoją wielką aferę. Od tego czasu jego kariera nabrała przyśpieszenia. Wydawało się, że wszedł na orbitę, z której można tylko wznosić się w górę.

Teraz zaczęło do niego dochodzić, że mógł się zasadniczo pomylić.

Proces z Lwem przygnębił go dodatkowo. Janusz Pąk bez obiekcji zgodził się go reprezentować. Po kilku dniach zatelefonował jednak, niepewnym głosem tłumacząc, że pod groźbą usunięcia z pracy Warski zabronił mu występować w sprawie Lwa jako obrońcy Wilczyckiego i Czułny.

Pomogę ci znaleźć dobrego adwokata – uspokajał.

Po kolejnym tygodniu okazało się to jednak niezwykle trudne. Adwokaci odmawiali jeden po drugim. Wreszcie znalazł się Garlik z Łodzi. Pąk przekonywał, że to solidny facet, ale sam nie wydawał się przekonany. Pierwsza rozprawa w procesie Wilczyckiego, w której Czułno występował jako świadek, potwierdziła wszystkie obawy. Inna sprawa, że nawet dobry adwokat miałby kłopoty ze zmianą wyraźnego nastawienia sądu.

Gdy na pytanie o źródło swojej wiedzy Czułno zaczął relacjonować, że jego informator został najprawdopodobniej zabity, przerwano mu i nikt nie wykazał zainteresowania sprawą. W przerwie rozdrażniony zaatakował Garlika. Adwokat flegmatycznie odpowiedział, że nie było sensu drążyć sprawy oficjalnie uznanej za samobójstwo. Sędziowie wyraźnie nie chcieli kontynuować tego wątku a uporczywe powracanie do niego zrobiłoby tylko jak najgorsze wrażenie. Sędziowie zresztą wyglądali jakby byli członkami ekipy reprezentanta Lwa, sławnego mecenasa Maryńskiego. Ten ze swadą pytał, jak możliwe było tak łatwe zawierzenie ubeckiej kreaturze, jaką był niewątpliwie Siwicki. Jak można było mu uwierzyć, gdy oczerniał jedną z najgodniejszych postaci współczesnej Polski, jaką niewątpliwie był Lew. Tłumaczeń przesłuchiwanego Czułny na temat weryfikacji tych oskarżeń nie słuchał, aby powrócić do tych samych pytań, które były bardziej małymi przemowami na temat podłości insynuacji i nieodpowiedzialności dziennikarzy takich, jak Czułno, a zwłaszcza jego przełożony, Wilczycki. Sędziowie z uznaniem kiwali głowami.

Wilczycki wyglądał fatalnie. Czułno miał wrażenie, że jego były pryncypał postarzał się o dziesięć lat. Poczuł dziwną satysfakcję. Odpowiedzialność spoczywała przecież na szefie. To jego słabość i defetyzm doprowadziły do klęski. Wilczycki nieobecnym wzrokiem wodził po sali i zgromadzonych w niej postaciach. Wyglądał, jakby nie przeszkadzały mu nawet flesze, które tak drażniły Czułnę, a uskrzydlały Maryńskiego.

Wejście na salę przypominało Czułnie wejście na cyrkową arenę. Flesze oślepiały, mikrofony wysuwały się ku niemu szyderczo, a na sypiące się ze wszystkich stron z szybkością karabinu maszynowego pytania, w których przeważały kpina i agresja, nie sposób było odpowiedzieć. Wszystko tworzyło aurę tandetnego widowiska, w którym on grał rolę czarnego charakteru: postać skazaną na klęskę.

Wilczycki był obojętny i nieobecny. Nie próbował nawet odpowiadać na pytania dziennikarzy ani unikać zdjęć. Przy wejściu Czułno skinął mu na powitanie i uzyskał równie nieuważną odpowiedź. Na przerwie oddzielili ich dziennikarze i reporterzy. Po rozprawie przez moment zastanawiał się, czy podejść do byłego szefa. Chciał jednak jak najszybciej opuścić salę i tropiącą go sforę. Nie miał ochoty na rozmowę. Machnął więc tylko Wilczyckiemu na pożegnanie.

W tych okolicznościach zaproszenie ze strony przypadkowo spotkanej Krysi było wyjątkowo miłą niespodzianką. Spore mieszkanie stopniowo wypełniało się. Żarcików na temat wielkiego lustratora było niewiele. Nawet wyczulony Czułno niemal nie dostrzegał agresji. Być może z powodu demonstrowanej przez gospodynię sympatii. Krysia była jednak ze swoim nowym facetem, Czułno zaczął więc rozglądać się wśród jej koleżanek. Specjalistka od reklamy międzynarodowej firmy oponiarskiej nastawiona była zabawowo. Czułnie udało się z nią nawet zatańczyć, pomimo że zagęszczenie gości czyniło to prawie niemożliwym. Umiejętność rozmowy była istotna, ale z czasem słowa stawały się coraz mniej ważne. Znaczące były spojrzenia, dotknięcia, uśmiechy. Była jednak sprawa, która poruszyła dziewczynę tak, jak poruszała gości dookoła: sprawa „Medei”, alternatywnego lokalu, który władze miasta postanowiły zamknąć pod pretekstem nieuregulowania w krótkim terminie zaległości finansowych. Powód był absurdalny, gdyż zaległości powstały z winy władz. Termin narzucony „Medei” był zdumiewająco krótki. W rzeczywistości solą w oku dla urzędu miejskiego był sam lokal, który reprezentował wszystko, co nienawistne dla władz Warszawy, a co wcielały osoby jego właścicieli: liderka feministyczna Dominika Bies i redaktor naczelny „Praktyki zaangażowanej” Mieczysław Pasikonik.

Pierwsza manifa w obronie „Medei” przewidziana była za trzy dni, ale jeśli nie odniosłaby skutku, dla gości Krysi było jasne, że nie można ustawać w presji na kołtuńskie władze. Po północy dla wszystkich świętujących urodziny Krysi było oczywiste, że muszą odnieść sukces i „Medea” zostanie obroniona. Jakiś samozwańczy przywódca zaczął wznosić nawet okrzyki nawołujące do tolerancji i wymierzone w ciemnogród zagnieżdżony w urzędzie miasta. Goście ochoczo je podejmowali. Mogło się wydawać, że manifa już się zaczęła.

Kto jest z nami? – wszystkie ręce podnosiły się do góry, wszyscy skandowali: – Medea, Medea, tolerancja, precz z ciemnogrodem!

Skandował również porwany atmosferą Czułno i wymachiwał wzniesioną pięścią.

Ty też masz zamiar pójść? – rzucił mu jakiś ubrany w czerwona bluzę młody człowiek wykorzystując chwilę przerwy w okrzykach.

Jasne, a dlaczego by nie?

Dlatego, że nie możesz!

Dziewczyna w objęciach Czułny i osoby w ciasnym kręgu wokół nich zaczęły interesować się wymianą zdań.

Niby dlaczego nie mógłbym?! To jakieś bzdury!

Dlatego, że manifa wymierzona jest w oszołomstwo. Zapowiedział w niej udział profesor Lew, pomówiony o agenturę przez tych, którzy chcą zamknąć „Medeę”. I to ty zrobiłeś, a o ile mi wiadomo, nawet nie przeprosiłeś Lwa. A zrobiliście to dlatego, że występował na rzecz tolerancji! – prawie krzyczał już człowiek w czerwieni. W nagłej ciszy wszyscy patrzyli w ich kierunku. Zamknął się nawet wodzirej.

Co za bzdury – powtarzał bezradnie Czułno, wokół którego zrobiło się luźniej. Również dziewczyna wyplątała się z jego ramion.

Czy to prawda? Czy to prawda, że dlatego go oskarżyłeś? – dziewczyna nie była już uśmiechnięta.

Opublikowałem materiały, że był agentem... – Ktoś obok gwizdnął, ktoś zaczął buczeć.

Dosyć tego! – Czujna Krysia była tuż. – Nie pozwolę w swoim domu obrażać ludzi zasłużonych, takich jak profesor Lew. Nie oczekiwałam, że będziesz składał samokrytykę, ale musisz powstrzymać się od pomówień!

W półmroku Czułno niewyraźnie widział zwrócone w jego kierunku twarze, ale wiedział, że były wrogie. Zaczął przepychać się ku wyjściu.

 

(koniec rozdziału siódmego)

"DOLINA NICOŚCI" JUŻ W KSIĘGARNIACH! Wierzę, że kolejne odcinki powieści będą zaczynem gorącej dyskusji. Liczę na Was, na Wasze uwagi i oceny. Proponuję Wam również zabawę. Zainteresowani mogą kontynuować powieść na własną rękę. Będą odgadywać intencje autora, a może tworzyć dla nich interesujące uzupełnienie, albo ważny kontrapunkt. Dla najciekawszych wypowiedzi przewidziane są symboliczne nagrody.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka