dominikistoji dominikistoji
109
BLOG

List do Pana

dominikistoji dominikistoji Osobiste Obserwuj temat Obserwuj notkę 0

Dzień Dobry Panu! 01.04.2017

Zastanawiam się od czego zacząć. To pewnie będzie długie zakończenie pewnego wątku. Pewnej historii, która wydarzyła się przypadkiem... No to mamy pierwszy punkt zaczepienia... Czy wierzy Pan w przypadki? Ja mam z tym problem. Sporo przeżyłem i wszystko to przekonywało mnie, że ich nie ma, albo prawie nie ma. Oczywiście przekonanie o tym można też wytłumaczyć dążeniem umysłu do powiązania wszystkiego związkami przyczynowo-skutkowymi. Wiele zależy od interpretacji faktów, naszego światopoglądu czy po prostu tego w co wierzymy. Jak zauważa Pan, na wstępie staram się ustalić warunki początkowe... Nie wiem o Panu wiele, ale ponieważ lubi Pan studiować, podobnie jak ja zakładam, że często powoduje Panem ludzka ciekawość. Ludzka ciekawość oczywiście chce znać prawdę, bo wszystko inne potrafimy sobie wyobrazić, ale nie ma to wielkiego wpływu na rzeczywistość. Oczywiście, moglibyśmy się teraz zająć opisem mechanizmów postrzegania by zdefiniować co naprawdę jest prawdą i czy obiektywnie ona w ogóle istnieje. W ten sposób jednak podążając za wieloma dygresjami nie doszlibyśmy szybko do końca. Czyli wiem niewiele, a Pan jeśli czytał to co wysyłałem wie o mnie całkiem sporo. Oczywiście na Pana miejscu przeczytałbym dokładnie wszystko na co znalazłbym czas, a w związku z tym, że z pewnością potrafi Pan efektywnie zarządzać swoim czasem i postulowaną ciekawością czytał Pan prawie wszystko. Nie musi być to słuszny wniosek, bo nie znam Pana hierarchii wartości. Skoro jednak o tym wspomniałem to żeby jakoś skrócić moje wywody do postaci w miarę zjadliwej postaram się użyć jakiejś czytelnej dla nas konwencji. Co Pan powie na Kubusia Puchatka? To nie była bajka mojego dzieciństwa, ale stanowi użyteczny zbiór charakterologiczny. No więc przypuszczam, że odzywając się do mnie wprost pierwszy dostrzegł Pan w tym co wysyłałem wcześniej rękę Kubusia, a może nawet Prosiaczka. Wiadomo, jaki jest i muszę się przyznać, że mam ogromny problem z negatywnymi emocjami, co czyni mnie w zasadzie niegroźnym. Pracowałem nad tym długo i po prostu przestały mi się mieścić w głowie :) To, że się Pan wtedy odezwał, pewnie wynikło  też z tego, że trochę to prowokowałem, bo musiałem wyjaśnić kluczową dla mnie sprawę. Robiłem to najbardziej taktownie jak umiałem i ucieszyłem się, że Pan to zauważył i podkreślił. Teraz zastanawiam się nad tym czy naprawdę potrzebowałem wtedy pomocy. Na pewno potrzebowałem informacji, bo bez niej podejmowałem błędne decyzje przez co najmniej rok. Muszę tak podsumować ten czas i przyznać się do wielu błędów. Oczywiście można było zapobiec tym błędom, ale mogła zrobić to tylko jedna lub dwie osoby. To już się nie wróci. Straciłem wiele czasu i innych rzeczy. Być może stracę jeszcze więcej. Doprowadziłem się do sytuacji, z której rzeczywiście samemu było/będzie mi trudno wyjść. OK, ale to spowodowała moja decyzja. Tak, miałem wybór. Mogłem uciec po pierwszym sygnale, że coś jest nie tak. Nie mówię, że po pierwszym ostrzeżeniu wprost, bo lubię wyzwania. A było TRAGICZNIE oczywiście jeśli pamięć, intuicja, empatia i resztki zdrowego rozsądku mnie nie myliły. Wiadomo, że można mnie było całkowicie oszukać choć bardzo wiele elementów układanki pasowało do siebie. Oczywiście nie dotarło to do mnie od razu. Mimo pewnych wdrukowanych wzorców potrafię sobie relatywizować i moja ocena zastanej, ale też dość dynamicznej sytuacji zmieniała się dość mocno. W pewnym momencie musiałem wybrać czy uciekać i żyć ciekawie, czy pomóc zatracając się w pewien sposób. Pomijając emocje wybrałem to drugie. Może nawet zagrałem rolę Osiołka. Zacząłem po prostu pomagać. To stało się celem dość szybko. Wiadomo, potrzebowałem celu, lubię go mieć i w jakiś sposób też na tym korzystałem, ale od tego momentu na innych polach zacząłem tracić. Wiadomo, że czasem tak to działa. Nie było to proste, bo powodowało wewnętrzny konflikt, ale dobry cel został wyznaczony i przedefiniowanie go było by trudne... Używając innej konwencji: ciemna strona też jest kusząca, a poza tym w dzieciństwie naczytaliśmy się zbyt dużo baśni o dzielnych rycerzach, co później jeszcze wzmocniliśmy filmami i grami ;)

Noo, tak... wie Pan, w sumie wyglądało nawet na to, że ktoś celowo przeszkadzał w osiągnięciu zamierzonego celu. Powiedzmy, że w życiu miałem do czynienia już z takimi działaniami czy kombinacjami. W dodatku mi też zaczęło się dostawać bez powodu za pogarszającą się sytuację. Były to albo początki wywoływanej paranoi, albo czysta manipulacja. Pierwszy wariant jest oczywiście bardziej pozytywny dla mnie. Żeby było "weselej" ktoś też najwyraźniej próbował mnie ostrzec w dość "zabawny" sposób. Ponieważ jak pewnie zauważył Pan jestem dość uparty, to chyba nigdy nie udało się nikomu zniechęcić mnie do raz obranego celu. Przekonanie o własnej słuszności stanowi niepodważalne wsparcie. Żeby mnie do czegoś... no dobra daruję sobie upajanie się własną... małością ;) W każdym razie jeszcze żyję, co mnie utwierdza w przekonaniu, że do tej pory postępowałem słusznie :) Brnąłem więc dalej, mimo że nie przypominało to już niczego dobrego dla mnie. Tragizm sytuacji postępował więc sobie to tym tłumaczyłem. Oczywiście nie mogę mieć 100% pewności, że sytuacja ta nie była sztucznie wykreowana. Nie mam pojęcia np. kiedy pojawił się Pan. W każdym razie pomoc, której udzielałem stała się bardziej bezpośrednia i celowa. Nie mówię o jakichś przydatnych drobiazgach o wartości kilkuset złotych, czy pomocy w wywiązaniu się z dziwnego układu. Potrzeby były pilne i konkretne. Mogłem, więc pomagałem. Pierwszy raz dość spontanicznie, by poprawić humor zastrzegając, że zwrot może być w dowolnie odległej przyszłości. Drugi raz znowu pilna potrzeba powiązana z pogarszającym zdrowiem. Nie chciałem tego odbierać jak szantażu emocjonalnego. Decyzja została przeze mnie podjęta i gdyby była potrzeba przeznaczyłbym na to wszystkie swoje środki. Nie wstydzę się tego. Jestem tak zaprogramowany. Po drugim razie na pytanie dlaczego to robię, odpowiedziałem zgodnie z prawdą, po tekście o tym, że mam taki kaprys ;) Więc wszystko było JASNE. Problemem były jak zwykle emocje, bo one działały jakoś w dwie strony, przy dziwnych dla mnie podwójnych standardach. Powiedzmy, że teraz już to prawie rozumiem. Dostawałem za to nie tylko po głowie i dalej pomagałem. Dochodziło naprawdę do "zabawnych" sytuacji, które trochę mnie osłabiały, ale byłem wtedy jeszcze w naprawdę niezłej formie. W pewnym momencie doszło do nieporozumienia, które zupełnie mnie rozbroiło. Powiedzmy, że przeżyłem coś takiego pierwszy raz w życiu, a naprawdę z moją byłą miałem ciężki "trening". Wtedy w zasadzie z rozpaczy, że ktoś może posądzić mnie o nieczyste intencje machnąłem kopertą z około 10kzł, która przykleiła się do ręki, która prawie przypadkiem znalazła się na drodze machnięcia ;) Żeby było "zabawniej" naraziłem się później na nabijanie, na temat tego co stało się z tą kasą, a że łykałem wszystko był niezły ubaw... nie dla mnie. Wtedy w zasadzie prawie musiałem już uciec. Przecież masochistą nie jestem. Okazało się jednak, że nie jest aż tak źle i z łaski odzyskałem prawie kompletną kopertę ;) To była być może oznaka przyzwoitości, o której wspominałem. Powiedzmy, że to był test, który jeszcze bardziej mnie zdeterminował żeby definitywnie pomóc. W tamtym czasie mogłem iść na wojnę z każdym by doprowadzić to do końca :) Niestety nie było to takie proste, jak zapewne Pan wie, więc przez dość trudny dla mnie miesiąc pomagałem dalej jak mogłem, by zakończyło się na ostatecznej prośbie o pomoc 15 kzł. Oczywiście zapytałem czy na pewno nie da się tego pożyczyć od rodziny, przyjaciół czy kogokolwiek innego. Podobno nie było takiej możliwości. Zdawałem sobie sprawę z tego, że byłem już tylko konwersacyjną pomocną skarbonką. Żeby było ciekawiej, słabe perspektywy na powrót do zdrowia miały utrudnić w przyszłości zwrot. Rozumiałem, że celem jest zabezpieczenie przyszłości syna i zaakceptowałem taką możliwość. Pikanterii sytuacji dodawała dokładna zbieżność kwoty z tym czego życzyła sobie akurat moja była. Oczywiście wolałem pomóc komuś, kto był dla mnie całkiem niedawno przez jakiś czas dość miły i nie ukrywam, że w ten sposób trochę mi pomógł. Cel miał zostać ostatecznie zrealizowany :) 

Dziwne dla mnie było, że podziękowanie, za to że specjalnie się fatygowałem przynosząc pomoc było w zasadzie wyrzutem, że nie dopisałem do tego czegoś od siebie, ale zrzuciłem to na karb "podbramkowej" sytuacji życiowej. Wtedy liczyłem na to, że się uda mimo deklarowanych ciągłych trudności i po powrocie ze szpitala, cel zostanie zrealizowany. Moja rola mogła ograniczyć się tylko do obserwacji z zadowoleniem, efektów mojej pomocy w dobrej sprawie. Wyglądało to wiarygodnie i rokująco na przyszłość więc niepokoił mnie tylko deklarowany stan zdrowia, ale myśląc pozytywnie wierzyłem, że wróci do ogólnie niezłej formy i jednocześnie wydostanie się z tarapatów. Miałem móc się tym cieszyć realizując choćby obietnicę zabiegu kamieniami, który choć opłacony nie zdążył się zrealizować. Oczywiście nie byłem w stanie nawet przypuścić, że więcej nigdy nie będę miał szansy nawet na rozmowę. W zasadzie nadal nie mieści mi się to w głowie, ze względu na wdrukowany związek pomocy z wdzięcznością, ale staram się to jakoś zrozumieć. Brak kontaktu oznaczał dla mnie bardzo niepomyślny obrót spraw. Ostatecznie nie widząc po 3 miesiącach postępu w inwestycji założyłem pochopnie zejście, a w najlepszym przypadku wyjazd za granicę. Oczywiście teraz nie wiem ile z tej historii było prawdą. Kwietniowa wizyta w szpitalu nie przyniosła rezultatu, a delikatne próby sondowania środowiska okazały się... zbyt delikatne i nieskuteczne. Wniosek dla mnie był bardzo smutny: nie udało się zrealizować ostatniego celu w moim życiu, w który włożyłem sporo czasu, energii i środków. W planie miałem dość długi intensywny wyjazd jak zwykle latem i nie zrealizowałem go, bo zabrakło motywacji. Życie, które jakoś uporządkowałem wiosną, przestało smakować. Nie wiem jaka jest Pana profesja czy zainteresowania, ale pewnie są szerokie, więc Pan na pewno rozumie, że siłą rozpędu można poruszać się tylko przez pewien czas, a od spraw zasadniczych nie da się uciekać w nieskończoność. Zacząłem więc odwlekać wyjazd, izolując się od kontaktów i minimalizując aktywność. Doprowadziło to oczywiście do osłabienia, więc w końcu zrobiłem rzut na taśmę i wyjechałem według nowego planu na ostatnie możliwe 2 tygodnie. Pech czy nieroztropność sprawiła, że przez to straciłem pracę więc przestało mi się śpieszyć z powrotem. I tak już zostało. Powiem szczerze, że wyglądało to dość tragicznie. Przyznaję się, że jesienią nieudolnie szukałem informacji wysyłając tylko jakieś rozpaczliwe sms-y na stary numer. Wtedy naprawdę potrzebowałem pomocy. Efekt był taki, że wyciszyłem się i zminimalizowałem potrzeby maksymalnie. Na tak długi wyjazd nie byłem przygotowany, ale już tak zostało. 

I znowu przypadek zadecydował, że znalazłem informacje w sieci, a właściwie sen w nocy na 25 stycznia. Poszukałem pierwszy raz porządnie i znalazłem historię od 2013 roku w kolejności chronologicznej, więc kolejne odkrycia wcale nie wyglądały różowo. Jednak ostatecznie znalazłem firmę, z którą czułem się i nadal czuję bardzo związany. Tak jak pisałem od początku szczerze, bardzo się ucieszyłem zdając sobie doskonale sprawę, że minęło wiele czasu i z pewnością sporo się zmieniło. Jednak mój ostatni cel okazał się być zrealizowany, jak mniemam przy duzym i pewnie decydującym Pana udziale :) Tego właśnie życzyłem SZCZERZE i to nawet w takim wariancie w sms-ie już w maju zeszłego roku. To była dla mnie najlepsza informacja jaką mogłem znaleźć. Wiadomo, nie znałem szczegółów i dalej nie znam, ale jest to sprawa zasadnicza, która jakoś domykała zeszły rok. Oczywiście żeby go zamknąć i podsumować potrzebowałem więcej informacji, które starałem się zdobyć w sposób jak najbardziej taktowny i przez to nieefektywny. Oczywiście najlepiej było by gdybym dowiedział się wszystkiego bezpośrednio przez telefon 26 stycznia, kiedy utwierdziłem się w przekonaniu, że żyje i ma się w miarę dobrze, jednak nikt nie oddzwonił. Nie wiem z kim krótko rozmawiałem, założyłem, że z pracownikiem, ale może właśnie z Panem? Odpowiedzi na wysłanego potem sms-a też nie było, nie rozumiałem zupełnie dlaczego. Przecież to nie byłby żaden problem napisać krótko jak jest. Rozumiem, że jestem tylko facetem i pewne rzeczy nie mieszczą mi się w głowie, ale jasność sytuacji uważam za rzecz podstawową. Bez tego nie potrafię podejmować właściwych, albo nawet żadnych decyzji, co zresztą udowodniłem w zeszłym roku. Zadzwoniłem więc w sobotę i słysząc jakieś dziwne "czajenie" w głosie chyba pani Moniki skorzystałem po prostu z porady i możliwości rozmowy w ojczystym języku. Było to miłe i później za to szczerze dziękowałem. Nieudane w sumie 3 próby telefoniczne, kiedy mój numer jeszcze działał spowodowały, że musiałem uaktywnić się sieciowo. Aha... piszę o wszystkim żeby była jasność i nikt nie przypisywał mi działań, których nie przeprowadziłem. Zdaję sobie przecież sprawę, że mogło być ich więcej i dużo bardziej "inwazyjnych". Przecież o jednym dość uciążliwym i podłym przypadku słyszałem na własne uszy ponad rok temu. Zakładam, że była to prawda, mimo że usłyszałem to tylko z zainteresowanych ust. Oczywiście na początku zakładałem, że kanałem służbowym docieram bezpośrednio i wyłącznie, bo tak sobie wyobrażałem rolę kreatora projektu. Później okazało się to najwyraźniej błędną interpretacją. Oczywiście mijający czas bez kontaktu z przyczyn dla mnie niezrozumiałych w dowolnej sytuacji nie bardzo mi pomagał i euforia wywołana odkryciem musiała minąć. Potrzebowałem informacji, której nie chciałem zdobywać w inny sposób niż poprzez zdalny kontakt. Uczciwie napiszę, że pewnie też potrzebowałem kontaktu by mieć motywację do poprawienia swojego stanu. Jednak cały czas okazywało się to niemożliwe. Przeżywałem delikatnie mówiąc dysonans poznawczy. Logicznie wszystko wskazywało na... i tu posłużę się innym skojarzeniem... Fish Mooney. Nie ja wymyśliłem ten wzorzec. Ponad rok temu, gdy o nim usłyszałem i sprawdziłem któż zacz, trochę się przeraziłem. Nasze chęci, dążenia, wzorce wszak nas determinują, nawet mimo ubolewania, że jeszcze nie udało się nam ich doścignąć... No tak, a któż był Pana wzorcem? Po krótkiej wymianie komunikatów bardzo Pana polubiłem :) Zdaję, sobie sprawę, że nie musi Pan odwzajemniać tej sympatii, bo sprowokowałem Pana do kilku działań. Wiem jednak, że musi być Pan dobry z różnych powodów i silniejszy ode mnie. Nie chcę Pana zanudzać moimi teoriami na temat różnych  relacji. Mnie w dzieciństwie fascynowały teksty niejakiego Pawła z Tarsu. Po prostu wszystko w nich współgrało z tym w jaki sposób myślałem i jak odczuwałem. I tak z grubsza pozostało mimo długiej edukacji i wielu doświadczeń, a także tego że moja była miała zupełnie inną opinię i próbowała długo różnymi sposobami zmienić moją. Trochę nawet jej się to udawało, niestety lub całe szczęście, że niektóre rzeczy mam wdrukowane na stałe. Mogę się nawet próbować przekonywać, że się mylę, czy jestem głupi albo naiwny, jednak nie potrafię tego zmienić nawet gdybym chciał. Pozwala mi to z reguły zachowywać dziecięcą pogodę ducha :)

Co w związku z tym wszystkim co napisałem? Ano, liczył się cel, DOBRO i to się udało mimo dostrzegania silnej ciemnej strony, która objawiała się szczególnie prawie demonicznie w krótkich chwilach chyba absolutnej szczerości związanej z dużymi emocjami. Z pewnością zna Pan ten syczący dźwięk ;) To już historia, ale brakowało mi jej dobrej interpretacji. W zasadzie o to walczyłem nie zaprzestając prób, które mogły wyglądać nawet śmiesznie czy rozpaczliwie. To, że zacząłem od 25 stycznia pisać wspomnienia czy listy już Pan wie. Pomagało mi to na bieżąco, a poza tym jest to być może ciekawy materiał na książkę. Rozpisałem się, pamiętając o usłyszanej kiedyś na początku informacji, że lubi listy. Wtedy byłem tylko przechodniem, który miał wkrótce wyjechać z kraju na zawsze, tyle że po jakichś 3 tygodniach zmieniłem zupełnie plany :) Nie chciałem sobie odbierać tamtych wspomnień... Tak więc w połowie lutego było mi dość ciężko i pewnie wtedy potrzebowałem najbardziej pomocy. Wtedy stworzyłem ten stylizowany list. To była prawda, choć stylizowana. Naprawdę byłem zaskoczony, że nie przyniósł skutku, poza Pana dementi, że nie wiadomo o kogo chodzi. Musiałem coś robić, bo tu mam bardzo dużo czasu na myślenie, które oczywiście zawsze lubiłem obierając czasem rolę filozofa-marzyciela. Niestety świat zaczął wtedy wydawać się nieakceptowalnie dla mnie zły. Miałem tak pierwszy raz w życiu, mimo kilku naprawdę ekstremalnych przeżyć. Musiałem się czegoś złapać. Jakiejś pozytywnej myśli. Ostatnią deską ratunku był tradycyjny list, który w końcu wysłałem z wkładką. To, że było to ponad 100 razy mniej od tego co wcześniej "zainwestowałem" świadczy tylko o resztkach racjonalności, które wtedy jeszcze mi pozostały. Naprawdę nie wiedziałem o co chodzi, więc próbowałem zapłacić za zdalny kontakt, nawet jeśli ograniczyłby się do krótkich informacji, które jednak były niezbędne mi do życia. Czy nie przesadzałem robiąc z tego sprawę życia lub śmierci? Jak Pan pamięta, brak tej informacji wpłynął radykalnie na cały ostatni rok mojego życia. Wiadomo, że nie żyłem w próżni więc pewnie miało to wpływ jeszcze na sporo osób. Ile osób i w jaki sposób skrzywdziłem, do tej pory nie wiem i pewnie będę się musiał z tym zmierzyć. To oczywiście wyłącznie mój problem. Mam nadzieję, że list dotarł, bo nie potrafiłem sobie wyobrazić wyrzucenia go bez otwierania nawet w przypadku oryginalnej Fish. Czy właśnie to wywołało Pana prywatną reakcję, czy może pozytywne krótkie teksty, które wysłałem kanałem służbowym, nie wiem. W każdym razie sprawił mi Pan bardzo miłą niespodziankę, bo cały czas traciłem nadzieję, a nie chciałem robić nic naprawdę głupiego. Oczywiście mimo zdecydowanej sugestii żebym poszukał pomocy "GDZIE INDZIEJ". Tyle, że w zasadzie już nie potrzebowałem pomocy, bo powoli wracałem do względnej formy. Wiadomo, że jeszcze nie jest to stan w jakim byłem rok temu i może nawet nie powinienem specjalnie do niego dążyć, bo wtedy czasem robię zbyt wiele. Potrzebowałem informacji i Pan mi ją w pewnym stopniu udostępnił. Rozumie Pan jak już wtedy byłem Panu wdzięczny? Mogłem napisać wprost o co mi chodzi. I nawet w pierwotnym tekście, krygowałem się, że pewnie nic Pan nie odpowie, a jednak zauważył Pan pewnie różnicę, bo do Pana wysłałem już wersję poprawioną. Zyskać mógł Pan spokój, nic nie mógł stracić, a dla mnie było to naprawdę kluczowe. Poza tym pokrzyżował mi Pan mój mały plan by wysłać coś co miałem już przygotowane na Dzień Kobiet. Nie wiem, na jakim poziomie emocji Pan zazwyczaj operuje, ale zdaję sobie sprawę, że i tak odpowiedź dla Pana nie musiała być łatwa. Była to druga ogromnie miła niespodzianka. Tym bardziej DZIĘKUJĘ ponownie :) To dało mi bardzo wiele. Mogłem zacząć myśleć inaczej, co w moim przypadku jest kluczowe. Zdaje Pan sobie pewnie sprawę, że potwierdził Pan tylko to czego mogłem być prawie pewien, ale jednak doceniam ten gest. To było tak mało i tak WIELE jednocześnie. Może przyczyniło się do tego też moje pytanie wysłane do domniemanego, zgodnie ze słyszanymi informacjami i pokazywanymi zdjęciami przyjaciela. Poprosiłem go tylko delikatnie o potwierdzenie związku bym przypadkiem nie zaszkodził wysyłanymi listami. Bez odpowiedzi, ale za to odezwał się Pan w stylu, który jakoś mi się kojarzył ;) W tym, jak dotąd, ostatnim komunikacie dostrzegłem jedną nieścisłość, której nadal nie jestem w stanie pewnie zinterpretować: "z mną". Wiadomo, że chodzi mi o brak literki "e". Mam dużo czasu więc przywiązuję wagę do takich być może niezamierzonych szczegółów. Teraz to może nie mieć już znaczenia, bo minęły kolejne tygodnie i dokładnie 66 dni od mojego odkrycia :) 

Cóż, akurat na chwilę przed tym komunikatem ktoś dał mi wtedy duże słowiańskie dedykowane weselne piwo. Zdarzyło się to pierwszy raz więc wypiłem je wtedy za Wasze zdrowie, po czym wyznałem Panu swoje uczucia ;) To była jedna z fajniejszych chwil w moim życiu :) Jak Pan się pewnie domyśla polubiłem Pana w tym momencie bardziej od... No, tak ale w kolejnych dniach okazało się, że czegoś mi jeszcze brakuje. Bo jednak właśnie coś straciłem... głównie pewnie sny. Zaczęło mi dalej brakować wdzięczności, którą w końcu nazwałem, bo zdałem sobie sprawę, że jednak to miał oznaczać kontakt. Proste przekonanie, że skoro ja pomogłem w bardzo trudnej sytuacji, to druga strona też powinna okazać przynajmniej chęć pomocy, gest, cokolwiek. W każdej sytuacji. Zasadę wzajemności też mam wdrukowaną. Co miałem zrobić w takiej sytuacji. Nie chciałem Pana "nękać" moimi historiami, chciałem dostosować się do prośby, a jednocześnie dotarło do mnie, że bez tego nie potrafię pozytywnie podsumować zeszłego roku i swojej roli. Musiałem to przetrawić ponownie. 

Kolejny raz przepracowałem i prawie przeżyłem zeszły rok. Nie chciałem odbierać sobie częściowo pozytywnych wspomnień, nie chciałem też znowu całkowicie dołować, więc wysłałem dość karkołomną prośbę o znak wdzięczności. Wyświetlona, ale bez rezultatu... Cóż mogłem pomyśleć? Twarda bestia ;) Może ktoś jakoś sobie to wytłumaczył, może poukładał, zapomniał, może nie wiem czegoś zasadniczego. Niewiele wiem i niewiele stąd mogę. O swoich dobrych intencjach staram się przekonać od początku choćby przez te 4 komenty na 3m, które wiem, że trochę mnie odkryły. Ponieważ nadal mnie to męczyło, to po kolejnych prawie 2 tygodniach poprosiłem o wytłumaczenie, sugestię, jak można było to sobie wytłumaczyć. Pan musi rozumieć. Taka Pana rola. Kolejnego dnia doprecyzowałem, chcąc już jak najszybciej zakończyć wątek, który też już mnie głównie męczy i ogranicza. Na razie bez rezultatu. Wiem, że trudno na to odpowiedzieć, ale Pan musi wiedzieć lepiej niż ja. Jestem zazwyczaj tylko obserwatorem, a w tym przypadku nie miałem okazji do prowadzenia obserwacji w naturalnym środowisku i w normalnych warunkach. Potrzeba zrozumienia może naprawdę prześladować mnie do końca życia. Nie jestem wbrew pozorom, aż taki głupi. Potrafię wiele zrozumieć i mogę to nawet wytłumaczyć na kilka sposobów, ale nie wiem który jest właściwy w tym przypadku. Potrzebuję co najmniej jakiejś sugestii, która wskaże mi PRAWDĘ. Tylko ona mnie interesuje...

Dziś prima aprilis więc pozwoliłem sobie wysłać do Was 3 kadry z pewnego serialu, ze wspomnianą Fish. Każdy jest trochę inny i chyba co innego tłumaczy. Proszę się nie irytować. Dopiero po tym zadałem sobie pytanie czy samej Fish było by warto pomóc? No i muszę odpowiedzieć, że TAK. Pomóc człowiekowi w zaobserwowanej przeze mnie sytuacji, choćby stał się nie wiadomo jaki zawsze trzeba. Odpowiedź mogłaby być inna tylko w przypadku ewidentnego oszustwa. Ponieważ paradygmat DOBRA determinuje mnie najbardziej nie mogło być inaczej. Oczywiście nie musiało to tak bardzo wpłynąć na moje życie, ale teraz mogę starać się zmienić tylko przyszłość...

I tak przerobiłem to po raz kolejny w sposób jak najbardziej męski i prawie pozbawiony emocji. Potrzebowałem tego. Czy muszę to Panu wysyłać? To dobre pytanie. Może pozwoli to Panu w pełni zrozumieć nie tylko moją sytuację, może pomoże w przyszłości. To, że spotkał Pan wyjątkową osobę, sam Pan wie. Jak tworzyć szczęście pewnie też. Doradzać czy nie? Nie chcę być irytujący... staram się jak mogę :) Podstawowa zasada: nie zawieść oczekiwań choćby były niewspółmierne czy wydawało się, że pochodzą z Księżyca, rozmawiać i wyjaśniać na bieżąco chyba najlepiej bez niedomówień, słuchać i nie dać się zdominować :) Cholernie trudno to połączyć, ale i tak Panu jakoś zazdroszczę. Naprawdę wyłącznie w dobry sposób :) Współczuć nie będę, bo to Pana wybór ;) Cieszę się BARDZO, że Pan pomógł. Poza tym nie wiem co teraz ze sobą zrobię, po tym jak w zasadzie wyspowiadałem się obcemu facetowi ;)

Wracając do Kubusia Puchatka... nie zamierzam odgrywać roli Królika, mogę czasem być Tygryskiem jak i Pan zapewne... Poza tym wiem tylko, że Krzyś jest tylko jeden, ale nie znam dobrze tej bajki ;)

Pozdrawiam serdecznie Pana, Was, Firmę. Życzę Wszystkiego Dobrego... niech będzie, że powodzenia też, ale dla mnie to trochę za mało serdecznie :) 

03.04

Szanowny Panie. DZIĘKUJĘ :) ... i na tym mógłbym skończyć, bo spełnił Pan moja prośbę. Czemu więc wczoraj wysłałem moją historię, którą napisałem przedwczoraj? Żeby pokazać, że myślimy całkiem podobnie, a zasugerowana Panu interpretacja przeszłości delikatnie mówiąc mija się z prawdą. Nie śpiąc w nocy nie planowałem drugiej części tego zdania... NIe spałem, bo tak się złożyło, ze przedwczoraj kończąc pisać list do Pana poczułem silny ból głowy. Rzadko mi się to zdarza i w ogóle rzadko choruję. Jednak przedwczoraj musiało coś zajść. Oczywiście najprostszym wytłumaczeniem byłoby przeziębienie na skutek niedostosowania ubioru do zimnego wiatru, ale moim zdaniem wiązało się to też z emocjami i tym, że pisząc do Pana łamałem zasadę prywatności, którą mam zakodowaną i której łamać nie zamierzałem wcześniej. Wewnętrzny konflikt, który może nawet nie być świadomy, a jednak wywołuje reakcje psychosomatyczne, o których wspominałem. Cóż, zrobiłem to dlatego, że długo już czekałem na odpowiedź od Pana, na ostatnią przysługę, której się nie odmawia nigdy i chciałem Pana zmotywować czy sprowokować do tego... jak zwał tak zwał ;) Nie chciałem tego dłużej przeciągać. W razultacie zachorowałem trochę i wczoraj po dość smutnym niespodziewanie od rana dniu obserwowałem z radością jak Pan odpisuje po tym jak celowo wysłałem wcześniej 2 fragmenciki historii tłumaczące o co mi chodziło z tymi zdjęciami Fish. Zajęło to dłuższą chwilę od ujrzenia wyswietlenia, bo aż 16 minut, więc pewnie coś Pan korygował. Byłem ciekaw "czym dostanę", emocje sięgały zenitu, co w połączeniu z gorączką zaskutkowało dreszczami. No i nie zawiodłem się :) Wiadomo, że po rzuceniu okiem poziom emocji jeszcze wzrósł, bo najwyraźniej posądził mnie Pan o złe intencje... Czy mogło być jednak inaczej? Świat i doświadczenia przekonują nas, że często tak jest, a poza tym rzutujemy zazwyczaj na innych swoje pobudki, motywacje, emocje. 

Ale po kolei. Wysłałem więc historię, która była przygotowana jeszcze bez decyzji jak i czy ją wyślę. To czy? było juz raczej przesądzone, bo chciałem zakończyć wątek wyjaśniając wszystko, by zostać ostatecznie dobrze zrozumianym i nieposądzanym o nic złego, co jest dla mnie bardzo ważne. Wysłałem raz w całości, ale nie weszło więc podzieliłem na pół i się udało i jeszcze dodałem pdf-a (którego zrobiłem wprawdzie tylko kilka godzin wcześniej, gdy zastanawiałem się nad formą wysłania) żeby pokazać, że nic nie "ściemniam" i w wielu przypadkach mieliśmy podobne przemyślenia. Traf, los, Bóg czy coś innego w zależności od światopoglądu chciało, żebyśmy odgrywali obecnie nieco inne role ;) Z radością dostrzegłem, ze Pan wyświetlił, więc mogłem być prawie pewien, że dostrzeże Pan zbieżność poglądów, że fragmenciki pochodzą z gotowego wcześniej tekstu, który być może niespodziewanie dał Panu możliwość ujrzenia sytuacji z innej perspektywy, czym wcale nie miałem zamiaru Pana zaskakiwać. Powiem jednak jak zwykle szczerze, że to co Pan napisał w pierwszej linijce wskazuje na najbardziej prawdopodobną dla mnie wersję wytłumaczenia zachowania, zgodną trochę z kadrem, który trafił do Pana. Czyli EGO... i może nie powinienem już tego rozwijać. Odebrałem ten tekst jednak jak bardzo ponury dla mnie żart niepochodzący od Pana. Powiedzmy, że zapamiętałem tego typu żarty. Cóz, w pdf-ie ma Pan z grubsza opis jak było naprawdę. Nie musi Pan w niego wierzyć i może nawet było by dla Pana lepiej gdyby potraktował Pan tę całą historię jak primaaprilisowy żart... 

Żeby jednak wyjaśnić naprawdę do końca, muszę przyznać, że po udzieleniu pierwszej bezpośredniej pomocy 1,5kzł na jakieś opłaty było jeszcze miło więc prawie potrafiłbym to sobie też w ten sposób od biedy wytłumaczyć. Po, a właściwie już przed drugą czyli 2,7kzł , a literalnie 650EU celowo na wynajem były już tylko rosnące trudności urzędowe i kłopoty zdrowotne w połączeniu z narastającą nerwowością potęgowaną jakimś rzekomym bądź rzeczywistym nękaniem co zaczynało jednak przypominać wspomnianą paranoję i za co też mi się niesłusznie obrywało. Naprawdę nie wyglądało to już dobrze i tym bardziej zdopingowało mnie do rzeczywistej BEZINTERESOWNEJ POMOCY. Po tym w zasadzie odgrywałem już wyłącznie rolę konwersacyjnego pocieszyciela, czy jak chciałem by było pomocnego przyjaciela. Niestety wtedy okazało się, że "zawiodłem" inne oczekiwania związane z zupełnie dla mnie niezrozumiałymi  wtedy podwójnymi standardami. Naprawdę nie wiem do tej pory czy to był efekt odmiennej psychiki czy celowej manipulacji, ale oskarżanie mnie wtedy o zdradę wydawało mi się po pierwsze bezpodstawne, po drugie niezasłużone, a po trzecie idiotyczne. Wniosek wtedy był prosty: im więcej daję tym więcej tracę, albo inaczej mam to na co się godzę...

I czy może Pan sobie wyobrazić w takiej sytuacji nieprzedefiniowanie celu? Idiotyzm, nie? Gdy wszystko już wskazywało, że jest bardzo źle, wyglądało źle, dla mnie zupełnie nieperspektywicznie czyli bez szans na przyszłość, nie było żadnych zachęt, pomagałem do końca jeszcze przez miesiąc by zrealizować cel. Wierzę, że prawdziwy. Nie chcę więcej przeżywać, wracać do tego ostatniego miesiąca, więc napiszę do końca. Wiedziałem dokładnie, że nie mam już żadnych szans. To było JASNE, jednak dalej pozostawało przekonanie, że kontaktu konwersacyjnego nie stracę NIGDY w sensie dosłownym: DO ŚMIERCI. To przekonanie było PODTRZYMYWANE. Pomagałem więc dalej próbując już tylko pomóc wyrobić dziwną normę i w sposób, o którym nikt więcej nie musi wiedzieć. Dodam tylko, że użyłem wtedy, maksymalnie subtelnie, wszystkich koniecznych powiązań, by umożliwić realizację celu, tracąc kilka przysług. To był dla mnie niesamowicie trudny miesiąc, ale byłem w tym czasie pełen energii i bardzo aktywny, tak więc przy okazji rozwiązałem kilka swoich problemów, między innymi znalazłem stałą, rokującą na rozwój pracę. Skończyło się prośbą o 15kzł, którą zgodnie z wcześniejszym opisem zrealizowałem mimo ewidentnego konfliktu interesów. Wiedziałem, że wygląda to źle dla mnie, a wymówka, że nie napisałem nic od siebie na kopercie po prostu mnie po raz kolejny zupełnie rozbroiła... Wiedziałem, że nie mogę oczekiwać wdzięczności, bo wyglądało, ze ukryła się ona bardzo głęboko lub nie została zaszczepiona w dzieciństwie, jednak pomogłem. Sytuacja naprawdę wyglądała, jak z bardzo... słabego filmu lub jak przykład z podręcznika kryminalistyki. Wierzyłem jednak, że kreują ją warunki zewnętrzne czyli głównie krytyczne problemy zdrowotne, bezsensowne lub wywołane przez kogoś celowo problemy urzędowe, kłopoty osobiste i służbowe. Wszystko się nakładało według opowieści, w których prawie wszystko pasowało do układanki. Gdy przedostatnim razem zapytałem czy się udało zostałem zbyty krótkim: "nie pytaj". OK, byłem na to przygotowany i zdeterminowany doprowadzić to mimo wszystko do skutecznego końca. Tak jak napisałem byłem wtedy gotów użyć wszystkich dostępnych środków by osiągnąć cel, a było ich sporo, także niematerialnych :) Byłem więc przekonany, że się uda i jest to tylko kwestią czasu. Jednej, ale najważniejszej rzeczy nie potrafiłem zapewnić: zdrowia i tylko to mnie martwiło. Przypomnę ponownie, że nie dostawałem za to NIC. Nie o to jednak chodziło. Jak wspomniałem, zazwyczaj pełnię rolę obserwatora, rzadziej kreatora więc liczyłem tylko na sms-owy kontakt, świadomość, że pomogłem i być może czasem możliwość skorzystania z efektu mojej pomocy czyli, żeby nie było niedomówień: standardowej działalności otwartego zakładu. Pamięta Pan zapewne o obiecanych wprost i wspomnianych przeze mnie kamieniach. To wszystko są BEZEMOCJONALNE FAKTY. Mimo, że nie jestem pozbawiony emocji to nauczyłem się je kontrolować w stopniu pozwalającym mi pełnić rolę obserwatora, czyli naprawdę nieźle. Nie jestem jednak człowiekiem z żelaza czy kamienia i kontrola nad emocjami wiąże się z ponoszeniem pewnych, czasem sporych kosztów. Po ostatecznym potwierdzeniu podczas ostatniego kontaktu, przed świętami  konieczności szpitala zaraz po świętach i że się odezwie zaraz po, spokojnie czekałem, by w końcu złożyć wizytę w deklarowanym szpitalu. Cóż, wtedy pierwsza rzecz przestała wprost pasować do układanki. OK, nawet to nie musiało być dokładną prawdą. Pomyślałem wtedy, że nawet tak było by lepiej :) Nie zmieniło to jednak faktu, że brakowało mi kontaktu sms-owego i informacji. Poza tym radziłem sobie wtedy świetnie i byłem dość zajęty. Ograniczyłem się więc do regularnego wysyłania wspierających pogodnych sms-ów, obserwując czy były dostarczone, zdając sobie sprawę z tego, ze jeżeli wersja szpitalna jest prawdziwa proces rekonwalescencji może potrwać co najmniej miesiąc. Oczywiście liczyłem już wtedy, że nigdy nie wróci do Tartaru, jak 2 miesiące wcześniej zacząłem nazywać to miejsce. Nie próbowałem wtedy szukać, bo nie chciałem się narzucać. Pamięta Pan pewnie dalej, że sprawą zasadniczą dla mnie była realizacja celu. W maju jednak zacząłem sie niepokoić, bo minął już ponad miesiąc i delikatnie szukając znalazłem pewne ślady. OK, delikatnie posondowałem bez skutku, ale wyglądało na to, że zyje i świadomość tego prawie mi wtedy wystarczała. Cóż, minął maj i sms-y przestały dochodzić, co mnie mocno zaniepokoiło. Inwestycja najwyraźniej się nie posuwała, brakowało nadal deklarowanego podnośnika, więc biorąc pod uwagę różne deklarowane czy domyślne czasookresy przestawało to wyglądać dobrze. Nie wiedziałem dlaczego, bo naprawdę zrobiłem wszystko co mogłem by się udało, ale zdawałem sobie sprawę, że nawet wtedy nie byłem wszechmocny ;) Zna Pan z pewnością anegdotę o coraz większych rybach :) Nie pytałem jednak nikogo, żeby nie generować niepotrzebnych skojarzeń czy potencjalnych kłopotów. Mogłem i tak pewnie było by lepiej dla mnie, muszę to teraz przyznać. Niestety czerwiec był dla mnie trudny, bo zbliżał się czas realizacji moich różnych planów i zobowiązań, a ja zacząłem tracić energię i nadzieję. Moje ostatnie działania zaczęły wyglądać bezcelowo, a przyszłe bezsensownie. Zaczynałem mieć za dużo czasu na samotne przemyślenia, które nieustannie, w związku z brakiem widocznych postępów w inwestycji kończyły się wnioskiem o możliwym zejściu, a w najlepszym wypadku wspominanym wyjeździe do Włoch by poprawić kondycję finansową. Wiedziałem jednak, że w związku z moimi działaniami nie było to konieczne więc wychodził wariant pierwszy lub całkowite oszustwo, co w zasadzie było niemożliwe, bo jednak trochę sprawdziłem. Aha, przypomnę, że chyba na początku maja napisałem wprost w sms-ie, że najlepszym rozwiązaniem będzie przyjęcie w końcu pełnej pomocy jakiegoś faceta, który będzie pasował. Gdybym wiedział wtedy, że tak się stało byłbym naprawdę SZCZĘŚLIWY i uchroniło by mnie to przed popełnieniem wielu, pewnie brzemiennych w skutki, błędów. Cholera, nie wiedziałem i po trzech miesiącach straciłem nadzieję, potem wiarę, albo odwrotnie. Największym błędem było niesprawdzenie kluczowej dla mnie rzeczy do końca. Cholera, muszę przyznać, że pewnie się zwyczajnie bałem, że naprawdę nie żyje i wolałem nie znać prawdy. To była rzeczywista SŁABOŚĆ. Po cholerę to Panu piszę? Robię to pewnie głównie dla siebie, by już naprawdę nigdy nie musieć do tego wracać. Potem to już była tylko historia powolnego upadku, którego nie chce mi się przypominać. Wiadomo, usypiałem się Mistrzostwami Europy, Dniami Młodzieży, Olimpiadą i jakimiś filmami, odsuwając w czasie wyjazd, który miał mi dać sporo wrażeń i kontaktów starych i pewnie nowych też. Tak, teraz dopiero mógłbym zacząć smęcić ;) W rezultacie go nie zrealizowałem, a ten niekończący się wyjazd, jest tylko jego namiastką w związku z realizcją może zaledwie kilku procent pierwotnego planu. Rozumie Pan zapewne, że wpierw musi się chcieć. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że mogłem to starać się zmienić choćby farmakologicznie, ale w wariancie pozytywnym 2 tygodnie słońca i morza miało wystarczyć. Miałem jednak ewidentnego pecha czy coś tam i straciłem pod koniec lata to co wypracowałem wiosną korzystając z siły rozpędu...

Napisałem to wszystko, bez sprawdzania czy zareagował Pan w jakiś sposób po odebraniu tego co wczoraj wysłałem. Nigdy nie napisałem tak długiego listu do faceta, a nawet pewnie w ogóle prywatnego listu do osobnika płci męskiej, więc może czuć się Pan jakoś wyróżniony ;) Być może nie spotkał też Pan podobnego "szaleńca" jak ja. Pamięta Pan pewnie Franciszka z Asyżu... racjonalnie totalny wariat, a ja niestety wyrosłem zafascynowany takimi wzorcami. Zdaje Pan sobie zapewne sprawę, że wczoraj była 12 rocznica śmierci Papieża, akurat dokładnie dłuższą chwilę po Pana odpowiedzi. Nawet trafiłem dokładnie w tę minutę, przypadkiem wyświetlając czas na zegarku... Proszę więc nie przykładać do mnie normalnej miary. Nie żebym upajał się megalomanią, czy swoim ego. Często nawet brakuje mi tego co definiuję jako pokorę. Zainteresowanej osobie według jej własnej deklaracji podobno jej nie brakowało, ale naprawdę nie udało mi się jej dostrzec. Musimy definiować ją zupełnie inaczej. To może jest przyczyną nieporozumień. To że determinują nas geny i środowisko, dokładnie Pan wie. To wpływa na tworzone przez nas schematy pojęciowe, działań, emocje. Na te ostatnie mamy później niewielki wpływ, na działania czasem decydujący i to one nas ostatecznie określają. Proszę więc ocenić "po owocach". Po cholerę jeszcze Pana o coś proszę? Może Pan potraktować to jak prostą figurę retoryczną, albo przyjąć, że zależy mi na każdym człowieku. Cholernie w dzieciństwie przejąłem się jednym podstawowym chrześcijańskim przykazaniem i tak już zostało :)

Co dalej? Albo zacytuję: "Co jeszcze?" W zasadzie dopiero odpowiedziałem na pierwszą linijkę Pańskiej zakładam, że szczerej i pisanej w dobrej wierze odpowiedzi. Być może niestety zawsze mam z tym "problem", bo własnie takie pobudki rzutuję na innych. Zdaję sobie sprawę, że często może tak nie być, ale w Pana przypadku ponownie zakładam, że tak właśnie jest. Mogę się nawet utwierdzić w tym przekonaniu posługując się którymś z prostych narzędzi analizy. Weźmy np. brzytwę Ockhama ;) Zdaję sobie więc sprawę mniej więcej jaką dysponuje Pan kontropinią. I ma jej Pan WIERZYĆ... cholera, więc co ja robię? Na pewno zapamiętała nieco inaczej niż ja, szczególnie jeśli chodzi o akcenty, emocje, związki przyczynowo-skutkowe itp. Ma świetną deklarowaną pamięć więc jednak w głębi wie jak było. Nie musi o tym myśleć i to nawet lepiej, ale cholera... dalej uważam, że robi w ten sposób SOBIE KRZYWDĘ. Nie wiem jak dużą, ale wiem, ze TO DZIAŁA. Sprawdziłem i obserwowałem to wielokrotnie nie tylko w swoim życiu... OK, jestem prawie postronny i nieważny, mogę się tym próbować w ogóle nie przejmować...

Rozumie Pan jednak pojęcie "HUMANITY"... pięknie Pan ją określił jako "wartościową". Lepiej niż ja wcześniej jako "wyjątkową". To PRAWDA. I dlatego tym bardziej od 68 dni CIESZĘ się, że mogłem POMÓC. Dla mnie każdy człowiek jest jakoś wartościowy, ale nie bedę udawał, że nie potrafię zupełnie tego stopniować. Nie jesteśmy w stanie wszystkim pomóc więc dokonujemy wyboru. Proste. Tak też sobie to tłumaczyłem nawet w wariancie najbardziej negatywnym związanym z wzorcem Fish ;) Najgorsze jednak by było gdyby moja pomoc była bezskuteczna i w takiej świadomości spędziłem niestety 7 miesięcy. Dla mnie to była prawdziwa TRAGEDIA. Zupełnie bez sensu jak Pan zapewne zauważył... mój błąd przyznaję...

Co do wdzięczności... Wiadomo, że znam ten tekst, który zapewne świetnie zdaje sobie Pan sprawę jest figurą retoryczną, lub jest wykorzystywany w związku z jedną z technik manipulacyjnych. W oryginale pamiętam to jako: "niech nie wie Twoja lewa ręka co czyni prawa" ... jeśli nie przekręciłem cytatu :) Jak już wspominałem po pierwsze doświadczenie z wcześniejszych kontaktów nauczyło mnie, że nie mam co na nią liczyć, a poza tym dopiero w marcu zdefiniowałem po długich przemyśleniach, medytacjach, modlitwach, że tego mi właściwie już tylko brakuje i napisałem do Pana o tym szczerze, mimo że myślałem, że już się bez tego obejdzie. Później ograniczyłem to do potrzeby zrozumienia i udało się to w jakimś stopniu głównie DZIĘKI Panu. Oczywiście 25 stycznia potrzebowałem głównie informacji, kontaktu głosowego czy sms-owego czyli w zasadzie pomocy. Nie potrafiłem sobie wyobrazić, ŻADNEJ sytuacji, w której można by mi jej odmówić w moim położeniu... Jasne, nie musiała go znać, bo nie tak, zgodnie z tym co opowiadałem, miało wyglądać moje życie. Wszystko się zmienia i tylko ZMIANA jest pewna i doskonale Pan o tym wie... Chodziło o ic nie kosztującą pomoc, uważam nadal, że możliwą w każdej sytuacji. Nawet takiej jak założyłem po tym co zobaczyłem na pańskim Fb. To, że chciałem to potwierdzić u deklarowanego kiedyś przyjaciela niech Pana nie dziwi. Nie odezwał się, nie potwierdził co mnie specjalnie nie zdziwiło, ale dzień później odezwał się Pan w tak wiarygodny i kojarzący mi się sposób, ze od razu wypiłem piwo za Wasze ZDROWIE i złożyłem Panu niedwuznaczną deklarację ;) Pisałem już o tym... w tym momencie chciałem właśnie Pana SERDECZNIE uściskać :) Taki był NAJLEPSZY WARIANT :) Nie pytałem nikogo innego, a "przyjacielowi" napisałem zgodnie z prawdą, że ktoś nieznany mi zupełnie to zasugerował (mając na myśli wyłącznie listę Pana znajomych na Fb) więc szukam potwierdzenia u kogoś kogo pośrednio znam, stąd być może Pana domniemanie, że wiem coś dokładniej. Szczerze mówiąc, jak zwykle zresztą, wiem tylko to co zobaczyłem i dowiedziałem się od Pana i na podstawie elementarnej DEDUKCJI.

Chyba ostatecznie dochodzę do końca. DZIĘKUJĘ za radę odnośnie celu. Jest mi on potrzebny do życia, podobnie jak Panu zapewne też. Myślę, że teraz będę mógł go już czy DOPIERO zacząć szukać :) Będzie to dużo łatwiejsze gdy znam już choć część PRAWDY i mam PEWNOŚĆ, że mój POPRZEDNI cel został zrealizowany, dzięki Panu jak mniemam :)

Co tu dodać? Miło było mi Pana w jakiś sposób poznać. Nie musi Pan podzielać mojej sympatii, ale nieczęsto w ostatnim czasie zdarza mi się wymieniać z kimś poglądy na temat wartości. Co do celowości korespondencji... chyba wyjaśniłem już wszystko, ale ja się NIGDY nie odcinam... chyba, że akurat nie można mnie nigdzie znaleźć ;) Czasem absolutny spokój jest potrzebny. Polecam od czasu do czasu :) NIE OLEWAM ludzi, a dosłownie taką deklarację kiedyś usłyszałem od zainteresowanej osoby. O to mi dokładnie chodziło z tą elementarną wdzięcznością, tyle że brzmi to bardzo kolokwialnie więc ująłem to inaczej. Będzie robił Pan to co Pan uważa za słuszne, tak samo jak ja wyciągnę z tej historii to czego akurat będę sobie życzył :) Walczyłem do końca o DOBRE ZAKOŃCZENIE. Dalej uważam, że ono PRZYDA się WSZYSTKIM. Czy już się udało? Raczej nie ja o tym zadecyduję ;) POZDRAWIAM SERDECZNIE WAS RAZEM :) To co teraz czuję to EUFORIA z niewielkim stanem podgorączkowym... po jednej kawie :) Czy muszę dopisywać, że proszę mi tego nie odbierać? To właśnie rozumiem przez pokorę :) POWODZENIA xD

kocham

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości