dorola dorola
760
BLOG

Każdy głupek ma swój słupek (poparcia)

dorola dorola Polityka Obserwuj notkę 4

 

Jakoś tak się nieustannie składa, że żyjemy w ciekawych czasach. Jak już po latach burzy i naporu wydawało się, że w miarę szczęśliwie dobrnęliśmy do bezpiecznego portu, czyli UE, zaś władzę objęła frakcja, powiedzmy, umiarkowana- a więc może i nie zadawalająca nikogo w pełni, ale przynajmniej przewidywalna i pozbawiona tych wszystkich przymiotników „niebywałe, skandaliczne, niesłychane”- dup! i z USA nadszedł kryzys, pogrążając w chaosie i dezorientacji zamożny świat zachodu i północy. Kryzys kryzysem, to w końcu ogólnoświatowa sprawa, za to my możemy się osobiście pochwalić katastrofą, w której zginął sam prezydent i pół generalicji. Trudno się spodziewać, żeby tu nie grały emocje i interesy, można tym grać przecież w dowolną stronę, do wyboru do koloru dobierać a to uczucia szarpiące struny, a to spiski, a to dowolnie oskarżać siebie nawzajem . Jakby tego było mało, nie minęła chwila jak nasze wakacyjne ostoje okazały się być beczką prochu, burząc nam po raz kolejny obraz świata jako poukładanego i znającego swoje miejsce.
 
W takich warunkach nic dziwnego, że dyskusja toczy się na tematy, powiedziałabym, ściśle aktualne .A ten powiedział, a tamta się obraziła, a na Internecie, a będzie kandydować, a nie będzie, a z mężem intercyzę podpisała, to się rozwiedzie czy nie. A propos tej ostatniej- na blogu napisała, że gazety opozycyjne się w Polsce kupuje spod lady. Do tej pory aż tak śmieszna wydawała mi się jedynie Kempa Beata- czas weryfikuje i to.
 
Ale my tu gadu gadu, a meritum stygnie.
Meritum, czyli dyskusja na tematy niezależne od dzisiejszych trendów i wygłupów, czyli demokracja.
Przeczytałam ostatnio, że zaletą rządów Donalda Tuska jest wykonywanie vox populi, czyli, jakby nie patrzeć, teoretycznie sól istoty demokracji.
Jako jednak  wykonawca postulatów ludu, postulatów zawartych w sondażach, rząd automatycznie traci status elitarnego rządu wykształciuchów, wiadomo, zadowolone masy to nie żoliborska inteligencja, ani nawet trójmiejscy anarchiści.
 
Tu mi się przypomina mój ulubiony rysunek Raczkowskiego, kiedy to krowina na pastwisku na kilkunastu obrazkach raz podnosi łeb i myśli, że czas skubnąć trawę, ale kiedy już skubnie przy glebie, to myśli, że trzeba podnieść łeb, żeby przeżuć- i tak w kółko.
Innymi słowy- z powyższego rozumowania  wynika wniosek, że demokracja jest – nie wiem, jak to zabrzmi, ale inaczej się nie da- systemem debilnym.
Albo masy są zadowolone, ale rządzą populistyczni idioci, albo rządzi intelektualna elita, wbrew bezrozumnym masom, niezadowolonym, a co za tym idzie, goniącym elitę w demokratycznym głosowaniu ( nabrać to się masa jeszcze nabierze na czas wyborów, bo jest jaka? Głupia oczywiście).
Wniosek jest teoretycznie- ale tylko teoretycznie i poprawny i oczywisty, ale zawiera jeden błąd w założeniu- a ten błąd nazywa się „demokracja to rządy większości”.
 
Naturalnie, traktując demokrację w tak prosty, żeby nie powiedzieć prostacki sposób, możemy usprawiedliwiać wszystko. Lud tak chce, vox populi, vox dei, koniec kropka.
Ale można demokracje traktować inaczej- nie jako rządy jednej większości ( w zasadzie- dyktaturę większości)- ale jako REPREZENTACJĘ wielu społecznych nurtów, interesów, grup.
Czy ktoś dziś serio sobie wyobraża scenariusz pt. mamy w sejmie większość mężczyzn, uchwalamy nakaz noszenia większych dekoltów?
Niby czemu nie, niby demokratyczna większość wybrała. Albo wygrywają dziewczyny ( osoby po 54-tym roku życia, albo blondyni, albo geje, albo wielodzietni, albo z dochodem wyłącznie poniżej/powyżej 10 tys. złotych, etc..) i uchwalają ustawy ewidentnie promujące dziewczyny ( blondynów, itepe), zaś dyskryminujące resztę?
Przecież dziś to już nie do pomyślenia, abstrakcja, temat na żart.
 
Niby na żart, a jednak nie. Podczas dyskusji o parytetach było wiele śmiechów i żartów, a nawet oskarżeń o manipulacje, jakby- po pierwsze- mężczyźni przez wieki, tylko z racji swojej płci nie mieli forów, a co za tym idzie, nie byli do przodu w świadomości społecznej jako „grupa trzymająca władzę” , a jednocześnie dokładnie tak samo rozumieli specyficzne sprawy kobiet, jak same kobiety. To oczywisty nonsens i w oczywisty sposób byli nadreprezentowani.
Po drugie zaś- i dziwi mnie, że nikt tego argumentu nie użył- od lat mamy w sejmie mniejszość niemiecką, której nie obowiązuje standardowy  próg wyborczy. Może mieć swoją reprezentację w Sejmie ( może, nie musi), na zdecydowanie innych warunkach niż partie. Czemu? To proste, startuje z innych pozycji.
Mimo tego ktoś kiedyś uznał, że mimo braku szans na spektakularny sukces wyborczy, ta mniejszość zasługuje na swoją obecność w parlamencie, w demokracji, o ile będzie jej na tym faktycznie zależało.
I ja myśle, że to całkiem niegłupie podejście, oczywiście bardzo wybiórcze, ograniczone do jakiegoś minimum, ale pokazujące, że można demokrację traktować nie jako „zwycięzca bierze wszystko”, ale jako- musimy funkcjonować tak, żeby uwzględniać interesy wielu grup, żeby dzięki swojej reprezentacji w życiu publicznym- w decyzyjnym życiu publicznym- czuły się współodpowiedzialne i zaangażowane we wspólne dobro i wspólne państwo.
Kiedy dzisiaj zastanawiamy się, czemu Polska podzieliła się na dwa spektakularnie różne obozy, ja widzę znacznie więcej podgrup wykluczonych, pominiętych, wyśmiewanych. Czy to jednak będą małe grupy, które nie czują się reprezentowane, a co za tym idzie- nie czują się gospodarzami, współgospodarzami- czy znacznie większe grupy, reprezentowane przez największe partie opozycyjne, natychmiast rodzi się podział na wykluczonych, podejrzewających zwycięzców o najgorsze instynkta i intencje, niemal o chęć eksterminacji reszty ( czasem to podejrzenie jest wyrażane wprost….), oraz na wygranych, którzy mogą wszystko i są jedynymi depozytariuszami woli ludu.
 
Podział, który tnie społeczeństwo na mnóstwo fragmentów, podział pokazujący miejsce w szeregu, oparty na dystrybucji przywilejów z jednej strony i zwalniający z odpowiedzialności całe grupy społeczne z drugiej strony ( to nie moje państwo, to nie mój kraj) nie jest demokracją. Nie uczy szacunku dla różnorodności, wręcz przeciwnie, promuje zawsze silną większość. Przekłada się na obraz- silniejszy znaczy lepszy, ucząc, że tylko dostosowując się do większości ma się wpływ na decyzję, czyli władzę.
 
Nie sugeruję dla odmiany pocięcia sejmowego tortu na specjalne kawałeczki dla rudych, leworęcznych czy okularników, chce tylko pokazać, że można wyjść z absurdu demokracji polegającego na rządach głupich mas, wbrew intelektualnym elitom.
Można po prostu zacząć, choćby od dziś, zastanawiać się, ile odpowiedzialności, władzy i obowiązków mogą przejąć od władzy ci, którzy traktują siebie ( najczęściej słusznie) jako wykluczonych i niereprezentowanych. Jakie mechanizmy pomogą w angażowaniu się w decyzyjność i odpowiedzialność tych grup.
Wtedy i ta „intelektualna elita” będzie miała coś do powiedzenia, choćby i to, jak poprawić trochę masom codziennie funkcjonowanie, a i masy zyskają nieco zaufania do elit, jako grupy nie traktującej ich z pogardą.
Czyż nie?
 
dorola
O mnie dorola

włażę między wrony, ale nie kraczę

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka