Powściągliwy Dynamitard Powściągliwy Dynamitard
665
BLOG

Roboty zabrały nam pracę. Kiedy zabiorą duszę i odbiją narzeczoną?

Powściągliwy Dynamitard Powściągliwy Dynamitard Internet Obserwuj temat Obserwuj notkę 35
Rozwój AI wyraźnie przyśpieszył i czujemy się trochę jak bohaterzy książek Stanisława Lema - ale czy to źle?

Ostatnia popularność medialna Chatu GPT skłania do pytania: „Czy sztuczna inteligencja zapanuje nad światem?”. Prawidłowa odpowiedź brzmi „Nie CZY ale KIEDY”. A dokładniej: ten proces nie jest aż taki prosty (na szczęście), choć możemy już go obserwować od jakiegoś czasu.

Od czasu meczu pomiędzy Kasparowem a Deep Blue (ćwierć wieku temu!!) wiemy, że komputery potrafią przewyższyć ludzi w zadaniach, które dotąd były uważane za probierz inteligencji. W 1997 roku wygrana komputera nad szachowym mistrzem świata zaskoczyła wiele osób, ale dziś wiemy, że maszyny radzą sobie lepiej od ludzi w praktycznie każdej grze, włącznie z Go i pokerem. Co więcej, najnowsze generatywne sieci neuronowe, takie jak ChatGPT, Dall-E czy Midjourney, pokazują, że komputery są w stanie wykonywać nawet kreatywne zadania, takie jak pisanie artykułów, tworzenie limeryków, malowanie obrazów i programowanie, w małej skali na przyzwoitym poziomie. Oczywiście, nawet ChatGPT4 ma swoje ograniczenia, np. nie potrafi rymować po polsku, ale to raczej kwestia ilościowa niż jakościowa. Możemy zatem z całą pewnością stwierdzić, że sztuczna inteligencja będzie w stanie wykonywać każde konkretne "niematerialną" zadanie lepiej niż przeciętny człowiek. Gorzej jednak sprawa wygląda w przypadku interdyscyplinarnych czy niszowych specjalizacji, a jeszcze trudniej jest z robotyką. Wynika to z dwóch technicznych ograniczeń: Po pierwsze, obecna sztuczna inteligencja radzi sobie znacznie gorzej w dziedzinach, w których brakuje dużych zbiorów danych treningowych. Im więcej danych AI ma do analizy, tym lepiej się uczy. Po drugie, robotyka jest trudna ze względu na sformułowany w latach 80 Paradoks Moraveca. Zakłada on, że motoryka człowieka jest bardzo skomplikowana i trudniejsza niż "inteligencja", bo za pierwszą odpowiadają miliony lat ewolucji ssaków i człowieka, bo była niezbędna dla przetrwania. Zaś nasza samoświadomość i inteligencja werbalna to "nowa moda" (jak pięknie o tym pisał Lem w "Golemie XIV").

Co to oznacza w praktyce? Wszystkie zawody "teoretyczne" będą stopniowo przejmowane i automatyzowane przez AI. W szczególności zacznie się to od stanowisk praktykantów, którzy często wykonują najprostsze, powtarzalne i dobrze zdefiniowane zadania. Dotyczy to zarówno "miękkich" dziedzin kreatywnych, jak dziennikarstwo czy reklama, jak i branż "poważnych" jak analitycy giełdowi, prawnicy, czy "twardych" jak informatyka. Paradoksalnie głównym ograniczeniem będzie nie tyle rozwój technologii wspomagania pracy za pomocą AI, co stopień zdigitalizowania obiegu dokumentów, bo obecnie możemy tylko integrować za pomocą komputerów rzeczy dostępne cyfrowo. Dobrze opłacany partner w firmie konsultingowej, zamiast zlecić wykonanie szczegółowej analizy przypadków pięciu świeżo zatrudnionym analitykom po studiach, sam część pracy zrobi. Natomiast resztę zleci jednemu praktykantowi, który użyje nowych inteligentnych narzędzi, by zrobić to samo, tylko pięciokrotnie szybciej.

Co ciekawe, nie jest to nowe zjawisko. W przemyśle widzieliśmy to w latach 90-tych i dwutysięcznych, gdy produkcja najprostszych i roboczo-chłonnych komponentów przenosiła się do Chin, a wraz z tym znikali miejsca pracy dla absolwentów techników. Natomiast najbardziej rozwinięty przemysł pozostawał w krajach Zachodu, obsługiwany przez coraz starszych i bardziej doświadczonych specjalistów urodzonych w latach 50. lub 60. Dziś, gdy oni odchodzą na emeryturę, okazuje się, że nie ma ich kim zastąpić. Młodym ludziom nie opłacało się iść do przemysłu, ponieważ nie było tam dla nich sensownych stanowisk pracy niskiego szczebla z perspektywą rozwoju kariery, a starsi pracownicy nie żyją wiecznie. Jednak widzieliśmy także bardziej mroczną stronę tego procesu w Japonii. W latach 1986-91 kryzys doprowadził do sytuacji, w której kilka roczników absolwentów w ogóle nie miało możliwości znalezienia pracy w tradycyjnych japońskich korporacjach przemysłowych i musiało się podjąć mniej prestiżowych zajęć tymczasowych. Nazywani są dziś "straconym pokoleniem" i są praprzyczyną zjawiska zwanego “hikikomori”. Japonia nigdy nie odzyskała dawnego dynamizmu, ale trochę wyszła na prostą po tym kryzysie. Teraz zaś ten proces eliminacji niespecjalistycznej, ale ambitnej pracy będzie tylko postępował bez perspektywy odwrócenia trendu, jeśli jakoś dramatycznie nie zmieni się porządek społeczno-ekonomiczny.

Bardzo trudno określić, jakie będą konsekwencje dla społeczeństwa, ponieważ będziemy obserwować wiele procesów, często o wzajemnie znoszących się skutkach, takich jak: starzenie się i powolny kryzys demograficzny Zachodu („nie ma komu robić”); zanik miejsc pracy dla klasy średniej („nie ma w tym kraju pracy dla ludzi z moim wykształceniem”); wzrost kosztów życia spowodowany deglobalizacją („za tyle to się robić nie opłaca”);, a także nieprzewidywalne elementy, takie jak Putin i jego nieudana próba podboju Ukrainy, która może się rozwijać w różnych kierunkach.

Jednakże, aby nie popadać w depresję, warto zauważyć dwie rzeczy: po pierwsze, eliminowanie miejsc pracy poprzez zmiany technologiczne nie jest niczym nowym. Utowarowienie pracy sięga średniowiecza (tekstylia!). W XVIII wieku francuski generał Jean-Baptiste Vaquette de Gribeauval wprowadził standardowy zestaw dział w armii, co ułatwiło ich kontrolowanie i naprawę. Koncepcja części zamiennych była rewolucyjna i Eli Whitney, amerykański wynalazca i przemysłowiec, wdrożył ją masowo, produkując ustandaryzowane muszkiety, co pozwoliło mu na wyprodukowanie o rząd wielkości więcej niż w tradycyjnych manufakturach. To z kolei przyczyniło się do zwycięstwa Ameryki w wojnie o niepodległość. W międzyczasie energia pozyskiwana ze spalania węgla i węglowodorów pozwoliła nam przestać “konkurować z maszynami” o żywność (paszą dla koni można od biedy karmić ludzi i vice versa). Potem przyszedł czas na taśmę produkcyjną Forda, która ponownie o rząd wielkości usprawniła produkcję.

To, co dzisiaj nazywamy sztuczną inteligencją i robotyzacją, jest kolejnym etapem w ciągłym rozwoju technologicznym, który będzie zachodził szybciej niż nam się wydaje. Zapominamy, że w USA potrzeba było ledwo dwóch dekad, by praktycznie cały transport konny zastąpić samochodowym. A od premiery pierwszego iPhone’a do momentu gdy nie wyobrażamy sobie, jak można było wcześniej bez GPSa, mapy internetu jechać na zagraniczne wakacje minęło 15 lat. A najprawdopodobniej upowszechnienie sztucznej inteligencji i zaakceptowanie asystentów AI potrwa dużo szybciej i będzie rewolucją porównywalną chyba tylko z opanowaniem ognia. A przecież my jeszcze jako społeczeństwo nie umiemy poradzić sobie z polaryzacja, której prapoczątkiem jest wzrost popularności telewizji kablowych w USA jakieś pół wieku temu.

Eliminacja pracy w zawodach "teoretycznych" jest dobrze udokumentowana, szczególnie w dziedzinie informatyki i programowania. Praktycznie cała historia tego obszaru skupia się na pisaniu narzędzi pomocniczych, które pozwalają na szybsze i bardziej efektywne pisanie kolejnych programów. W dzisiejszych czasach, dzięki gotowym rozwiązaniom i narzędziom, absolwent studiów informatycznych może w kilka dni zaprogramować coś, co kiedyś wymagało lat pracy i całego zespołu wykwalifikowanych pracowników - na przykład interfejs użytkownika.

Jeśli spojrzymy na zmiany na rynku pracy w branży reklamowej, możemy zauważyć, że największe przemiany już się dokonały, a żadne rozwiązania oparte na sztucznej inteligencji nie są w stanie się z nimi równać. Przypomnimy sobie świetny serial Mad Men, gdzie pracownicy branży reklamowej nosili nienaganne garnitury, flirtowali z sekretarkami i pili whisky w godzinach pracy. Dziś ta branża została zdominowana przez wielkie koncerny IT, takie jak Google, Facebook/Meta, tam nie ma miejsca na takie pozory i frywolność: nie ma całonocnych burz mózgu – są testy A/B; nie ma sekretarek jest Siri i Outlook; nie ma kolacji z klientami jest SEO. A reszta pracowników branży została zredukowana do roli tanich prekariuszy, którzy pracują z kawiarni, sypialni albo biblioteki, ponieważ firmy oszczędzają nawet na biurach. Zastąpienie 90% tych pracowników to już tylko zamknięcie ostatniego rozdziału, gdy porównamy to z serialową rzeczywistością lat 60 i firmą “Sterling & Cooper”.

Zagrożeniem, które jest często niedoceniane, jest demokratyzacja dostępu do AI. Na początku był jeden GPT-3 ściśle kontrolowany przez Open AI. Wytrenowanie takiej AI kosztowało dziesiątki milionów dolarów i specjalistycznej wiedzy, a samo uruchomienie kopii, jakby ktoś miał do niej dostęp, potrzebowało sprzętu wartego kilkaset tysięcy dolarów. Dziś już mamy kilka(naście) konkurencyjnych modeli językowych w tym takich które przy dużym samozaparciu można uruchamiać na prywatnym komputerze i poza jakąkolwiek kontrolą instytucjonalną. Stąd tylko krok do rosnącej popularność deep-fake'ów, czyli fałszywych filmów robionych przez AI. To nie jest błaha sprawa, bo dzięki technice można zobaczyć dowolnych celebrytów w dowolnej konfiguracji, plotących absolutne androny, jak choćby Jarosława Kaczyńskiego trzymającego za rękę Donalda Tuska na mównicy sejmowej, mówiącego o tym, że Polska musi wypowiedzieć wojnę nie tylko Rosji, ale i Niemcom, ogłaszając przy tym stan wojenny. Wszystkie elementy, potrzebne do stworzenia takiego fałszywego filmu, są już dostępne, a problem dotyczy wyłącznie kwestii czasu i dystrybucji, a nie tego czy jest to możliwe. Jedyną nadzieją jest fakt, że w dzisiejszych czasach wiele osób i tak nie wierzy mediom, więc nawet jeśli taki fałszywy Kaczyński by do nas zadzwonił na Skype, to mu nie uwierzymy.

Przy czym upowszechnienie będzie sięgać jeszcze głębiej i już nie tylko obce służby, ale też i stereotypowy pryszczaty licealista sfrustrowany brakiem zainteresowania ze strony długonogiej koleżanki będzie mógł bez większych trudności stworzyć filmik dla dorosłych którego bohaterką będzie jego obiekt westchnień. Będzie to na tyle autentyczne, że kiedy prześle ten film do znajomych i rodziców, to oni w to uwierzą. Tego typu oszustwa, używające fantomów komputerowych, jeszcze bardziej pogłębiają skokowo już rosnące problemy młodych ludzi z depresję, komunikacją interpersonalną i wojną kulturową i płci. O nowych, nie do obrony, oszustwach na wnuczka za pomocą deep-fakeów nie wspomnę, bo po co kusić licho.

Pomimo wszystkich zagrożeń, to żyjemy w najlepszym ze światów i na własne oczy widzimy realizację czegoś, o czym kiedyś mogliśmy przeczytać tylko w książkach science-fiction. I tym razem nie jest to mroczna, apokaliptyczna czy antyutopijna wersja, jak w filmach Blade Runner, Terminator czy Matrix, ale raczej przypadkowa i beztroska forma, w której rewolucja sztucznej inteligencji dzieje się na marginesie codzienności.

Żyjemy w świecie, w którym "ostateczne zwycięstwo nerdów nad cool kids" manifestuje się w postaci panoramy Warszawy namalowanej przez AI, gdzie złote piaski oceanicznej plaży podchodzą pod Pałac Kultury, a na horyzoncie widać majestatyczne szczyty gór. To świat, w którym jeśli dojdzie do zagłady ludzkości przez roboty, będzie to z powodu błahej przyczyny, np. ktoś każe Skynetowi zmaksymalizować produkcję spinaczy biurowych lub uszczęśliwić ludzkość. W obu przypadkach AI ultralogicznie zdecyduje, że białkowe egzemplarze Homo Sapiens nie są potrzebne i może się nas pozbyć. W drugim przypadku oczywiście najpierw nas zeskanuje i umieści w matrixowym metaversowym Edenie. Ta historia jest z resztą wzięta żywcem z opowiadania o Mistrzu Kerberonie z książki "Cyberiada" Lema, który gdyby żył, miałby obecnie 101 lat.

PS Tekst został napisany przy pomocy ChatGPT4. Grafika została wygenerowana przez Bing Image Creator/Dall-E,

PS (dłuższe) Nie chcę być odbierany jak ktoś, kto zżyma się, że ludzie są głupi, albo o to że świat jest niesprawiedliwy. Ani tym bardziej o to, że jutro będziemy wyrzuceni z pracy bo komputery. Po prostu wygląda na to, że weszliśmy na trajektorię gdzie naturalnym następnym etapem będą byty elektroniczne znacznie nas prześcigają w zdolnościach poznawczych (tzw. Osobliwość/Singularity). Czyli w naszej własnej hierarchii stworzenia zepchniemy sami siebie na drugie/trzecie miejsce (zależy czy ktoś jest czy nie jest ateistą) miejsce. To jest rewolucja na miarę wyeliminowania Neandertalczyków ze świata, na miarę przylotu kosmitów czy wynalezienia ognia. Coś więcej niż wszystkie gospodarcze czarne łabędzie, zmiany klimatyczne, krachy demograficzne i podmiany etniczne razem wzięte. Przed czym “uchronić” nas może tylko globalna wojna termojądrowa i masowe wyginięcie. A co najważniejsze: nigdzie nie jest powiedziane, że ta zmiana będzie na gorsze.


Any writard who writes dynamitard shall find in me a never-resting fightard

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Technologie