
Przeglądając listę najważniejszych powieści XX wieku, wcześniej czy później trafimy na słynną książkę Arthura Koestlera, która wydana w 1940 roku (zanim jeszcze Zachód sprzymierzył się z ZSRR w celu walki z hitleryzmem) miała za zadanie obnażyć metody stalinowskiego terroru.
Koestler, urodzony w Budapeszcie w rodzinie żydowskiej, w młodości miał związki zarówno z ruchami syjonistycznymi, jak i z partią komunistyczną, której członkiem był w latach 1934-1938. Opuścił partię w ramach protestu przeciw wymierzonym w przeciwników Stalina procesom moskiewskim i to właśnie temu krwawemu epizodowi bolszewickich rządów poświęcił swoją nasłynniejszą powieść.
„Ciemność w południe” nie jest przyjemną, rozrywkową lekturą. I choć pióro Koestlera cechuje pewna lekkość (unika on żonglerki stylistycznej, pisze w prosty, jasny sposób), to treść jego dzieła musi budzić grozę. Czy wstrząsa tak, jak wstrząsała przed kilkudziesięciu laty? Zapewne nie, w ślad za jej autorem bowiem podążyło wielu krytyków totalitaryzmu, sławę zdobył George Orwell, na naszym zaś krajowym podwórku znakomicie (w moim przekonaniu lepiej niż sam Koestler) ze zbrodniami komunizmu zmierzyli się Herling-Grudziński czy Miłosz.
Ja osobiście książkę Koestlera potrafię z pełnym zaufaniem odbierać tylko na jednej płaszczyźnie – jako logiczną dekonstrukcję mechanizmów ideologicznych komunizmu i w szczególności stalinizmu. Nie traktuję przedstawionej w powieści tragicznej historii Rubaszowa (starego działacza bolszewickiego, która zostaje oskarżony przed stalinowskie władze o zdradę – „ulepionego” z kilku autentycznych postaci: Bucharina, Trockiego i Radka) jako zapisu koszmaru procesów moskiewskich. Z tej perspektywy postawa głównego bohatera, jego intuicje, jego motywacje są dla mnie zbyt abstrakcyjne, oderwane od rzeczywistości, jak gdyby przeprowadzone w warunkach laboratoryjnych. Walka o życie, jaką Rubaszow toczy, rozgrywa się bowiem tylko na płaszczyźnie ideowej – postać tę refleksja natury emocjonalnej dotyka zaskakująco rzadko, brakuje tutaj tła rodzinnego, brakuje zwykłej, ludzkiej potrzeby przetrwania, ocalenia siebie i bliskich. Rubaszow, pogodzony z czekającym go losem, prowadzi walkę wyłącznie o słuszność swoich przekonań. Postać jak gdyby zbudowana z samych idei, jakim całe życie służył.
I dlatego „Ciemność w południe” odczytuję z perspektywy reguł ideologii. To tutaj Koestler mnie przekonuje, intryguje swoją przenikliwością. W jego oczach totalitaryzm w postaci stalinowskiej w aspekcie ideowym jest zupełnie odhumanizowany, patologicznie rozumowy. Jednym z przesłuchujących Rubaszowa jest niejaki Gletkin, enigmatyczny typ, wzór „nowego komunistycznego człowieka”, przedstawiciel nowego pokolenia, które dorosło już za rządów bolszewików i które ślepo podąża za linią polityczną swego lidera. Co przeraża w tej postaci najbardziej (zwłaszcza że jest ona tylko projekcją tysięcy podobnych mu funkcjonariuszy reżimu) to łatwość, z jaką na fundamencie kłamstwa buduje pozornie logiczne, oskarżycielskie konstrukcje. Pozornie logiczne, bowiem teza wyjściowa jest chybiona. Rubaszow oskarżony o zdradę kraju na rzecz państw ościennych próbuje się bronić, zaprzeczając, by miał oddać swe usługu obcemu dyplomacie. Faktycznie nic takiego nie miało miejsca – jednak fakt wspólnej rozmowy z przedstawicielem innego mocarstwa, pewnych – jak się wtedy wydawało – nieznaczących spostrzeżeń, staje się kanwą dla nowego oskarżenia. Na podstawie fałszywej interpretacji wszystkie nastepne działania Rubaszowa Gletkin postrzega jako bezwzględną, poddającą się prawom logiki działalność przeciw rewolucji.
„Owa zapomniana, nie mająca żadnego znaczenia rozmowa tak dokładnie przystawała do łańcucha, że teraz i Rubaszowowi trudno było patrzeć na nią inaczej niż oczami Gletkina. Tego właśnie nieudolnie czytającego Gletkina, którego umysł pracuje tak samo niezręcznie i dochodzi do prostych, namacalnych wyników (...)”
Ten właśnie mechanizm zapadł mi w pamięć najbardziej, może dlatego, że nawet na co dzień, w błahych sprawach zdarza nam się być jego "ofiarami". Ile to razy każdemu się zdarzyło, że bez własnej winy uczynił coś, co inni mylnie zinterpretowali, odebrali negatywnie, a następne jego działania tę potępiającą postawę tylko uzasadniały, bardziej i bardziej. Byle błahostka, przegapienie umówionego spotkania, niezałatwienie jakiejś sprawy – a jak trudno takie rzeczy "odkręcić".
U Koestlera ta prawidłowość jest spotęgowana tysiąckrotnie i urasta do rangi metody miażdżenia ludzi w trybach totalitarnej machiny. Czy Rubaszowa szkoda? Niekoniecznie. Rewolucja zjada własne dzieci, Rubaszow brał udział w wojnie domowej, z pewnością ma wiele na sumieniu. To jednak, że sam ma krew na rękach nie oznacza, że zasługuje na los, jaki spotyka go w książce. Rubaszow jest tylko przykładem, przykładem tak dobranym, bo jako działacz mógł podjąć walkę na froncie ideologicznym ze swoimi oprawcami.
Dehumanizacja systemu nie uznaje pojęcia winy czy niewinności. Kto popełnił błąd, płaci głową. Wiele rzekomych błędów będzie można ocenić dopiero z perspektywy dziesięcioleci. Odkupieniem dla niesłusznie skazanych ma być rehabilitacja. Ale kto ma oceniać teraz słuszność bądź niesłuszność proponowanych rozwiązań? Władca. Za pomocą jakich kryteriów? Wiary, że jedno z dwóch rozwiązań jest lepsze. Gdzie więc podziała się logika?
Inne tematy w dziale Kultura