Być może przyszedł czas opamiętania.
Tak nam się porobiło, że jesteśmy zmuszeni do pewnych refleksji: o priorytetach, o miłości, o szacunku dla drugiego człowieka (i siebie nawzajem w ciasnych domach), o pracy i zarabianiu pieniędzy, o tym, w co wierzymy (i jak bardzo w nic nie wierzymy..?), o życiu-i-śmierci, o Bogu i wieczności...
Na ulicach zrobiła się taka cisza, że wreszcie Boga słychać.
Jedni utwierdzą się w tym, w czym są. I będą bardziej. Jeszcze bardziej prawdziwi, autentyczni.
Inni, być może z ulgą, odkryją, co naprawdę jest dla nich ważne - i się odmienią, wyzwalając z siebie nowe dobro.
Ktoś uwierzy w Boga.
Jeszcze inni popadną w rozpacz.
Za wszelką cenę szukać ocalenia tego, co najważniejsze.
Nawet w rozpaczy można jeszcze w ostatnim geście rzucić się prosto w ramiona Boga. Wtedy wszystko się jeszcze może odmienić, tak jak wtedy, kiedy lud prowadzony przez Mojżesza stanął przed morzem. Przed nimi: głębokie morze, za nimi: rozwścieczone wojska faraona. Koniec i rozpacz, brak drogi do ucieczki - a jednak Bóg otworzył im przejście. Ocalił.