W świecie, gdzie logika dawno spakowała walizki, a zdrowy rozsądek wyemigrował na Melmak – zostali tylko Maczo, MulaMacheta i ich niekończący się seans donosu kabaretowego, dostałem wczoraj maila, nie bacząc na prawo do prywatności, ochrony korespondencji, opublikuję go. Mail był od kumpla z planety Melmak...
łot (w oprogramowaniu niemieckim będzie, łod): andrea@melmak.me (czy tam .de)
(m)łot: oleandro@dzon.rozsądek
Cześć, maj frjend Oleandro,
Nie masz pojęcia, co to się u nas porobiło. Na portalu Melun24.me (czy może .de), sytuacja robi się coraz bardziej osobliwa. Pojawili się jacyś nowi bohaterowie mermańskich mitologii – niejaki Maczo i MulaMacheta. Uznali, że ich dorobkiem będzie bieganie nocami po cudzych tekstach, robienie screenów, cięć, wcięć, nadcięć i niedocięć. Płodzą potem całe elaboraty, jazgoczą bez końca o dystansie, humorze, każdego, kto nie rozpozna ich tego wyczucia dystansu i humoru (mimo że sami są z nim na bakier), z miejsca pozywają, wzywają, wyzywają, czy nazywają.
Wyobraź sobie, że tenże Maczo napisał do mojej pani – donosem, że rzekomo rozpowszechniam informację, jakoby MulaMacheta to już... cóż, stara baba. Gdy pani ma zapytała mnie z powagą godną, dlaczego babiną się zajmuję, grzecznie odpowiedziałem, że się nie zajmuję, ale i ja wyskoczyłem z tekstem do Maczo, że czemu on moją osobę fatyguje.
No i się zaczęło. Maczo, niczym jerychońska trąba z planety Melmak, rozdarł się, że mnie pozwie za... wiedzę posiadłą od mej pani! Że ponoć, to musi być włam na jej, melmakową pocztę, donosy śląc do melmakowgo jej hostingu. Wyobraź sobie, że ten geniusz prawniczy zażądał publicznego orędzia, żem pod wrażeniem, że pałam uwielbieniem, do owej MuliMachety, że hołdy składam na jej królewny dworze. Zamysł ja rozumiem, by głosić dźwięki, że istnieją owe wdzięki, by te jęki.
Tak sobie pomyślałem, czy niebogi czasem nie szukają dla niebogi kogo do trójkąta!
Ja mu na to, by na melmakowego tindera MulęMachetę zamurlał, może tam co dla niej znajdzie, uprzedziłem jednak, że będzie musiał nieco budżetu uszczknąć za owe uciechy, bo to libido, to u nas rozumiane jako określenie popędu szeksualnego, czyli apetytu na szeksz, który jest naturalną potrzebą każdego, któremu owego apetytu brakuje, nie wnikając już czy to z powodu upływających... czy z dotychczasowego jego, konsumowania tego libido, braku, może stąd te dźwięki, że te wdzięki, niczym żenujące jęki.
Słuchajże oleandro, mój przyjacielu, poświęciłem chwilę uwagi, od trójkąta z niebogą się migając, otóż okazuje się, że to nie tylko ona te dźwięki, niczym jęki.
Maczo bowiem, wyjątkowo misją urzeczony - jest dość skupiony na kompletowaniu screenów, on śledzi, ryje i notuje - w obs (wybacz maj frjend) rywaniu każdego, kto stanie na drodze niepokalanego układu, by z tego trójkąta, że niby te wdzięki, jakie dobyć jęki, obrzucić insynuacjami i żalami. On każdego takiego obrzuci insynuacjami i żalami... że mogły być jęki, gdyby nie te wdzięki. Wiersz Melmakowy mi chodzi po głowie taki:
Biega, krzyczy pan Hilary
„Gdzie są moje jęki?”
„Skandal! – krzyczy - nie do wiary!
Ktoś ukradł mej Muli wdzięki, by miała swe jęki!”
albo:
A w trzecim siedzą same grubasy,
Siedzą i jedzą tłuste kiełbasy,
Lecz choćby przyszło tysiąc atletów
I każdy zjadłby tysiąc melmakowych kotletów,
I każdy nie wiem jak się wytężał,
To nie udźwięki, takie to wdzięki, by te jęki.
Ostatnio ów Maczo, zajął się jawnym donosicielstwem, nie wątpię, że do Melmakowej admelnistracji doniósł, że niby to ja szkodzę, publikując treści, sam własnych pierdół i nie dostrzegając degradacji środowiska, do której albo się przyczynił, albo miał ją w planie. Być może ma rację i tekst zostanie usunięty, być może i ja zostanę w niebyt odesłany, ale i być może nie.
---
regards,
maj dijer friend Oleandro
Jak widać z korespondencji, nie tylko u nas źle się dzieje, kiedy to 'zacny' bloger, publicznym donosicielem się staje, a tylko dlatego, że bystremu kroku nie jest w stanie dotrzymać. Źle się dzieje też na Planecie Melmak.
Odpisałem na tego majla tak:
Mój drogi przyjacielu, nie tak dawno spotkałem się z podobnym przypadkiem...
W naszym blogerskim światku funkcjonują dwa typy postaci. Jedni – może naiwnie, może z pasją – siadają do klawiatury, piszą, próbują coś wyrazić, podzielić się myślą, zadać pytanie lub postawić tezę. Czasem nietrafioną, czasem kontrowersyjną, ale zawsze swoją. Drudzy zaś – nie mając zbyt wiele do powiedzenia od siebie – spełniają się w roli samozwańczych strażników poprawności, moderatorów bez funkcji, recenzentów bez warsztatu. Ich twórczość sprowadza się do kopiuj-wklej, screen-zgłoszenie-komentarz. Nie tworzą, lecz tropią. Nie piszą, lecz donoszą.
Można się z tym śmiać, można się irytować, a można też spojrzeć na to jak na smutną cechę epoki: że coraz częściej bardziej od treści liczy się kontrola. Nie ważne, czy masz coś do powiedzenia – ważne, że potrafisz komuś zamknąć usta.
A przecież blogosfera miała być przestrzenią wolnej myśli, nie tablicą ogłoszeń.
Być może na taki stan rzeczy wpływa zwyczajny niedowład umysłowy, frustrujący brak jakiej myśli, który zamiast mobilizować, rodzi potrzebę kontroli i donosu. Bo skoro nie mam nic własnego do powiedzenia, to przynajmniej mogę zadbać, by inni też zamilkli. Zamiast tworzyć – tropię. Zamiast myśleć – raportuję. Taka intelektualna inflacja: mniej treści, więcej czujności.
Ale nie przejmuj się drogi przyjacielu, u nas dzie się tak, że donosiciel, sam ze sobą pisze, sam siebie komentuje, sam sobie, siebie lajkuje, czuć ciężkie jego jęki, że jej wdzięki, stąd te dźwięki, skoro ów znany jest z ropowszechniania karalnych pomówień prywatną drogą, między kogo popadnie, by coś co zamierzył sobie ugrać, ma jednocześnie żal, że tak wysłana korespodnencja - a w treści żądająca reakcji, zatem nie jest już korespondencją prywatną, w której umawia się na wódką - nakazując wyjaśnienie, trafia do pomówionego. Może nie powinien był, niczym nikczemny kłamca pomawiać.
---
Osoby – ECH! ACH! OCH! JEJKU! JEJ! – urażone błyskotliwą treścią, uprasza się o (nie)kontakt na adres: andrea@melmak.me (czy tam .de). Ich prawnicy, po przedłożeniu odpowiednich pełnomocnictw – czy to z Planety Melmak, czy z oddziału Bundeswehry (MRD) – otrzymają ode mnie pełne błogosławieństwo, niezbędne do osiągnięcia kompletnej satysfakcji oraz duchowej rozkoszy.
Rozgość się, ale nie licz na... taryfę ulgową.
Gdy cisza sprzyja wygodzie, mój głos zawsze powoduje niepokój. Głos budzacy niepokój, to często głos, który przypomina o sumieniu. Jeśli komuś jest niewygodny... a tak może być, to zwykle jest prawdziwy.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Rozmaitości