Podróż na Białoruś to przyjemność zarezerwowana dla wytrwałych, autor: Marco Fieber, źródło: flickr.com
Podróż na Białoruś to przyjemność zarezerwowana dla wytrwałych, autor: Marco Fieber, źródło: flickr.com
Eastbook.eu Eastbook.eu
195
BLOG

Otwartość potrzebna od zaraz

Eastbook.eu Eastbook.eu Podróże Obserwuj temat Obserwuj notkę 0

Dwa tygodnie temu z optymizmem pisałem o próbach liberalizacji reżimu wizowego podjętych przez białoruskie Ministerstwo Sportu i Turystyki. Starania urzędników to dowód na istnienie pragmatycznie myślących osób na zabetonowanej scenie politycznej Białorusi. Można przypuszczać, że pojawiła się polityczna wola do większego otwarcia się na „świat zewnętrzny”. Mniej ważne są pobudki, w tym przypadku z pewnością ekonomiczne. Białoruś otwartości potrzebuje jak tlenu, natychmiast.

Zmiany, widzę zmiany

Na początku przenieśmy się jednak trochę bardziej na południe. W tym roku już dwa razy podróżowałem po Ukrainie. W maju odkrywałem jej wschodnią część. W małych miasteczkach, gdzieś na peryferiach Dniepropietrowska, Doniecka oraz Charkowa, prowadziłem warsztaty dla tamtejszej młodzieży. Wraz z grupą kilkunastu przedstawicieli trzeciego sektora z państw unijnych jeździliśmy od szkoły do szkoły żeby nakłaniać do większego angażowania się w działalność obywatelską. W trakcie zajęć, spotkałem młodzież pełną pomysłów, gotową do ich realizacji, ale i pozbawioną złudzeń co do pomocy ze strony władzy: tej dalszej w Kijowie i tej bliższej, zasiadającej w lokalnych urzędach. Większość z odwiedzanych miejsc stanowiły biedne miasteczka, gdzie władza, delikatnie mówiąc, dysponuje niewielką wiedzą na temat rozwoju postaw obywatelskich. NGO-som nie pomaga, ale co warte odnotowania, także nie przeszkadza. Pomimo wielu problemów, uczestniczenie w projekcie zorganizowanym przez ukraińską organizację, którego celem jest praca z młodzieżą z mniejszych miasteczek, było dla mnie budującym doświadczeniem.

W lipcu pojechałem na Podole. Cele przede wszystkim turystyczne, więc i doświadczenia inne, choć niezmiennie pozytywne. W przeciwieństwie do wschodu Ukrainy, Podole aż kipi od turystycznych atrakcji, których korzenie sięgają zamierzchłych czasów. Poczynając od urokliwych okolic Kamieńca Podolskiego i Chocimia, poprzez Latyczów i Chmielnicki dojechałem do Berdyczowa. Wszędzie moc atrakcji i wielogłos narracji: losy Rzeczpospolitej, powstania kozackie, niekończące się najazdy wojsk tureckich. Wchodząc głębiej w materie poszczególnych miejsc, odkryć można coraz to ciekawsze fragmenty składające się na wielokulturową układankę stanowiącą o wyjątkowości tego regionu. Tylko na obszarze niewielkiego Międzyboża zobaczyć można monumentalny zamek rodu Sieniawskich, miejsce pochówku twórcy chasydyzmu Baala Szem Tow, tajemnicze ruiny kościoła św. Trójcy z początku XVII w., a na końcu odwiedzić grób Justyma Karmeluka, lokalnego rozbójnika, który swoim sprytem i odwagą zasłużył sobie na miano podolskiego Robin-Hooda, Janosika, a może i Houdiniego, bo nie było takiego carskiego więzienia, z którego Karmeluk by nie uciekł.

Piszę o tym wszystkim nie bez przyczyny, mając za cel oddanie ekscytacji i przyjemności płynących z odkrywania kolejnych ukraińskich regionów. To co dodatkowo zaskoczyło w przypadku Podola to drogi, które począwszy od Kamieńca, przez Berdyczów, zahaczając o Wołyń w drodze do Lwowa, były naprawdę niezłe! Nie są to bynajmniej standardy niemieckie, ale budowane z myślą o przyszłorocznych Mistrzostwach Europy połączenie Lwów – Kijów jest już w większości skończone, zapewniając komfortową jazdę. I choć zdaje sobie sprawę, że mój przekaz może wydać się zanadto optymistyczny, ale jak tu nie być zadowolony z wyjazdu, gdy te wszystkie wyżej opisane atrakcje kończą się zaledwie kilkunastominutowym postojem na przejściu granicznym z profesjonalną i miłą obsługą po obu stronach granicy. Jeśli władze nie będą za bardzo przeszkadzać, Ukraina ze swoim bogactwem i różnorodnością skazana jest na sukces, przynajmniej w wymiarze turystycznym.

Terra Incognita

A teraz wróćmy na Białoruś. Wszak od wielu leży w centrum moich zainteresować i gdy tworzyliśmy Eastbooka nie miałem wątpliwości, że pisać będę właśnie o niej. Porównując do Ukrainy, czy państw bałtyckich, nie jawi się od strony turystycznej aż tak atrakcyjnie. Bez dostępu do morza, bez górskich szczytów, płaska i nieciekawa. Ale czy na pewno? Przez ostatnie dwa miesiące pomagałem w przygotowywaniu programu wycieczki dla licealistów z Polski i Białorusi. Z początku wydawało się, że podczas planowanych 10 dni, Białoruś uda się bez problemu przejechać wzdłuż i wszerz, zaczynając w Brześciu, kończąc w Mohylewie. Stanęło na programie obejmującym tylko zachodnie obwody (brzeski i grodzieński) plus Mińszczyznę. Przyjmując atrakcyjną dla polskich i białoruskich uczniów narrację Wielkiego Księstwa Litewskiego nie sposób było pominąć takie miejsca jak Pałac Sapiehów w Rużanie, zamek w Mirze, czy rezydencję Radziwiłłów w Nieświeżu. Dodaliśmy ślady biografii bliskich dla obu narodów postaci Tadeusza Kościuszki, Adama Mickiewicza, czy urodzonego w Pińsku Ryszarda Kapuścińskiego. A warto przecież poruszyć wątek rodzenia się białoruskiej państwowości oraz zakosztować przyjemności kąpieli w pięknych, nie całkiem jeszcze oswojonych przez człowieka, białoruskich rzekach i jeziorach.

 

Wychodzi więc na to, jakkolwiek banalnie by to nie zabrzmiało, że Białoruś do zaoferowania ma bardzo wiele. Powracając do porównań z innymi państwami regionu, kłopot nie leży w ilości atrakcji turystycznych. Problemem nie stanowi także infrastruktura, bo kto był na Białorusi ten wie, że główne drogi łączące Mińsk z pozostałymi obwodami są bardzo dobre. A jednak jeżdżą nimi tylko turyści-zapaleńcy. Powody mogą wydawać się oczywiste, ale warto je przytoczyć, aby lepiej naświetlić problem: kraj ma skrajnie złą prasę – jak już media poświęcają uwagę Białorusi, to w kontekście demonstracji bądź aresztów. Jeśli kogoś to jeszcze nie zniechęci, co automatycznie czyni taką osobę zapaleńcem, to pozostają takie „przyjemności”, jak wizyta w białoruskim konsulacie, opłaty wizowe i w końcu zapoznanie się z obiegowymi historiami co na Białorusi wolno i czego nie wolno (tego jest zdecydowanie więcej). Podróż na Białoruś to przyjemność zarezerwowana dla wytrwałych.

A wystarczyłoby, zgodnie z zaleceniami białoruskiego Ministerstwa Sportu i Turystyki, zacząć od zniesienia opłat wizowych. Przecież wprowadzenie nowych, wyższych opłat przez białoruskie konsulaty nie tylko nie zwiększyło zysków, ale i w sposób zdecydowany wpłynęło na zmniejszenie liczbę turystów odwiedzających Białoruś. Idąc dalej tropem ułatwień, można by przekonać Panie pracujące w konsulacie, że czasem warto się do petenta uśmiechnąć. Nieprzyjemna atmosfera panująca w  konsulacie towarzyszy nam później przy przekraczaniu granicy, przy obowiązkowym meldunku i praktycznie każdym spotkaniu z reprezentantem władzy. Niepotrzebnie. Problemów jest wiele i pozostaje cieszyć się, że ktoś w białoruskich instytucjach państwowych to rozumie i dąży do ich rozwiązania. Bo tak interpretuję apel Ministerstwa Sportu i Turystyki do różnych agencji i organizacji turystycznych. Ministerstwo chce wspólnych działań na rzecz przekonania władz do liberalizacji reżimu wizowego. „Władze mamy jakie mamy, ale jak zobaczą mobilizację większości to ugną się i podpiszą korzystne dla rozwoju państwa zmiany” – tak pozwalam sobie interpretować myślenie urzędników stojących za propozycjami Ministerstwa Sportu. I mam nadzieję, że jest to trafna interpretacja, bo Białoruś potrzebuję natychmiastowej dawki otwartości. Inaczej pozostanie nieodkrytą wyspą z demonstracjami i aresztami, o których piszą w zachodniej prasie.

Łukasz Grajewski

Tekst ukazał sie na stronie Eastbook.eu - portalu o Partnerstwie Wschodnim

Eastbook.eu
O mnie Eastbook.eu

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości