Partnerstwo Wschodnie nie bez przyczyny nazwano polskim projektem. W tworzeniu konceptualnych zrębów unijnej oferty dla państw Europy Wschodniej uczestniczyło wielu polskich ekspertów. Jednym z nich był Eugeniusz Smolar, dziennikarz i analityk obecnie pracujący w Polskim Instytucie Spraw Międzynarodowych. O tym co udało się osiągnąć w ciągu dwóch lat od uruchomienia Partnerstwa i czekających nas problemach, z Eugeniuszem Smolarem rozmawia Łukasz Grajewski.
Partnerstwo Wschodnie jest programem kończącym się ślepą uliczką. Nie zawiera żadnej obietnicy przystąpienia państw partnerskich do Unii Europejskiej. Co Pan odpowie na szereg sceptycznych głosów wokół unijnego projektu ?
To jest przede wszystkim problem tych mieszkańców Europy Wschodniej, którzy chcieliby aby ich kraje stały się członkami Unii Europejskiej. Ich rozczarowanie wynika często z niezrozumienia, że Unia Europejska to 27 niezależnych rządów a nie państwo federalne. Każdy z tych rządów – Luksemburg, Cypr, Portugalia czy Polska – ma prawo do współdecydowania, ale i blokowania pewnych projektów. W tym kontekście, Partnerstwo Wschodnie to tylko pewna specyficzna część tak zwanej Europejskiej Polityki Sąsiedztwa, która jest obliczona na wszystkich sąsiadów unijnych, na południu, południowym-wschodzie i na wschodzie. Polska wraz ze Szwecją i z poparciem Niemiec zgłosiła projekt Partnerstwa przed wybuchem wojny Rosji z Gruzją, co przyspieszyło proces decyzyjny pod wpływem szoku, ale znając kuchnię, to Partnerstwo powstałoby, nawet gdyby wojny nie było.
Jak wyglądał proces tworzenia zrębów programowych? Wiadomo, że była potrzeba wyciągnięcia Europy Wschodniej ze zbyt ogólnej Polityki Sąsiedztwa. Był też problem odpowiedniej polityki względem Rosji.
To był przede wszystkim problem Rosji. Problem Rosji, która stawała się coraz mniej kooperatywna. O współpracującej Rosji mogliśmy mówić w czasach Jelcyna, ale po przejęciu władzy przez W. Putina chęci współpracy było coraz mniej. Rosja Putina odtworzyła na własny użytek wrogą wizję Zachodu, bliską koncepcjom z okresu Zimnej Wojny. Pod wpływem polityki rozszerzeniowej NATO, Rosja poczuła się autentycznie zaniepokojona. My kierowaliśmy się przekonaniem, że zmienialiśmy przestrzeń postsowiecką poszerzając przestrzeń demokracji i przyszłego dobrobytu. Nasze przystąpienie do NATO zostało uznane za działanie wrogie z punktu widzenia interesów Rosji, tak jak je definiowano za Putina, ale co zyskało autentyczne wsparcie w elitach rosyjskich i w społeczeństwie. Toteż Rosja reagowała tradycyjnie, tak jak zawsze reaguje, bo kieruje się rzeczywiście ową zero-jedynkową wizję świata. Co więcej, perspektywa w której do NATO przystępuje Ukraina wraz z Gruzją, z punktu widzenia liderów w Rosji, była bardzo groźna. Zareagowali w sposób dla siebie właściwy. Wykorzystali moment, sprowokowali prezydenta Sakaszwilego swoimi działania w Abchazji i w Południowej Osseti, ten uderzył a Moskwa – mówiąc potocznie –odwinęła się.
Naszym problemem było i jest rzeczywiste istnienie w licznych stolicach zachodnioeuropejskich zasady „Russia First Policy”, którą w mojej ocenie należałoby nazwać „Russia Only Policy”. Z wyjątkiem Waszyngtonu, Warszawy, Pragi, Bukaresztu i państw bałtyckich, nie podejmowano wysiłków na rzecz integracji lub choćby zbliżenia państw post-sowieckich z Zachodem. I gdyby nie kolorowe rewolucje, które to w tak zdecydowany sposób ożywiły problem, pytanie o los tamtejszych państw w ogóle by nie powstało. Po wojnie w Gruzji i rezygnacji z poszerzania NATO, bardzo odległej perspektywy ich przystąpienia do UE, społeczeństwa tych krajów muszą obecnie w sposób strategiczny wyraźnie dookreślić, do czego dążą.
To były generalne zmiany, bo za takie uznano pomarańczową rewolucję na Ukrainie, które pociągnęły za sobą pomysły, że unijną politykę wschodnią należy zintensyfikować.
Należało zareagować. Wiedziano, że trzeba utworzyć to co było zawsze ambicją polskiej dyplomacji, niezależnie od tego kto był u władzy, ażeby wyekstrahować z tej tak zwanej Polityki Sąsiedztwa UE coś, co byłoby obliczone właśnie na te kraje położonymi na wschodzie, które w naszym przekonaniu mogłyby szybko stać się partnerami stowarzyszonymi, a potencjalnie i członkami Unii Europejskiej. I to się udało.
Ten etap można nazwać sukcesem, bo po dwóch latach działalności programu mówimy o krajach Partnerstwa Wschodniego. Ta polityka w pewien sposób przebiła się do świadomości rządów i społeczeństw.
Zdecydowanie tak. Można uważać, że brakuje pieniędzy, że jest za mało dynamiki, ale podstawowe pytanie brzmi, w jaki sposób te pieniądze mają być wydatkowane? Na przykład na Forum Społeczeństwa Obywatelskiego Partnerstwa Wschodniego padają zarzuty nie o to, że jest tam za mało pieniędzy, ale że te pieniądze są wydawane w sposób niekontrolowany, często nie przybliżający perspektywy stowarzyszenia i członkowstwa. Działania unijne na wschodzie są podobne do poczynań w Tunezji, Maroku, czy w Egipcie: płaci się w różnych formach elitom, żeby kupować pewne przywileje, zapewnić sobie obecność w nadziei, że z czasem będzie się to przyczyniać do modernizacji, umacniania rządów prawa i zasad demokratycznych. W rzeczywistości UE umacniała stabilizację i podtrzymywała status quo nie egzekwując nawet realizacji uzgodnionych Dorocznych Planów Działania (Annual Action Plans). Unia Europejska miała dawać pieniądze żeby kraje się modernizowały w ramach różnego rodzaju projektów, prawda?
Bez wątpienia realizuje się rozmaite wartościowe projekty, jak na przykład umocnienia kontroli granic, co jest jednym z tak zwanych projektów flagowych Partnerstwa Wschodniego. Służyć on ma do – jako niezbędny etap – do wprowadzenia ruchu bezwizowego. Nie chodzi tylko o blokowanie przemytu, co jest oczywiście też problemem. Bruksela powiada: – Gdy uszczelnicie granice, to wtedy będziemy mogli mówić o następnym kroku, ruchu bezwizowym. Organizacje pozarządowe to krytykują, domagając się natychmiastowego ruchu bezwizowego. Trzeba rozumieć do czego służą poszczególne projekty, albowiem skutkiem tego będzie i umocnienie suwerenności poszczególnych państw regionu.
Również, co jest niesłychanie istotne, te kraje ze sobą nie współpracują. Za czasów sowieckich wszystkie drogi prowadziły do Moskwy: drogi komunikacyjne, telekomunikacja, ruch lotniczy. Otóż projekt Partnerstwa Wschodniego skłania do współpracy regionalnej, na tyle na ile te rządy się na to godzą.
Z wyjątkiem Armenii i Azerbejdżanu…
Tak, te rządu się nie godzą. Jednak większość zaczyna myśleć w kategoriach regionalnych, jak Gruzja i Azerbejdżan, Mołdowa i Ukraina. Niektóre kraje mają wspólne Morze Czarne, drogi tranzytowe poprzez Słowację, czy Polskę, wspólne myślenie o bezpieczeństwie energetycznym, o bezpieczeństwie ruchu lotniczego, rozwijaniu handlu czy inwestycji. To także je umacnia wobec niechętnego tym poczynaniom sąsiada z północy.
Takiej współpracy między tymi państwami nie było?
Współpraca była między poszczególnymi sektorami gospodarki, ściśle kontrolowana przez „planistę” w Moskwie, ale nie było współpracy między republikami w ramach ZSRR. Obecnie powstały niepodległe, suwerenne republiki i jest ważnym, by nawiązywały rozmaite więzi regionalne we wszystkich możliwych dziedzinach.
Tylko czy ta współpraca pomiędzy państwami nie jest bardziej konceptem unijnym? Realnie rzecz ujmując tej współpracy jest bardzo mało.
To prawda, jest bardzo mało i choć to Unia występuje z inicjatywami, to rośnie przekonanie, że służy to wszystkim państwom Partnerstwa Wschodniego w regionie.
Była Synergia Morza Czarnego, ale czy to zadziałało?
Nie, podobnie jak niemiecka inicjatywa Strategii na Rzecz Azji Środkowej umarła śmiercią naturalną z braku zainteresowania. Niemniej, w ramach Partnerstwa Wschodniego delegacje rządowe wszystkich krajów, także i Białorusi, z udziałem – co ważne – obserwatorów Forum Społeczeństwa Obywatelskiego, spotykają się na sektorowych dyskusjach w Brukseli i gdzie indziej. To są spokojne, pragmatyczne rozmowy o rzeczywistych problemach i formach ich rozwiązywania z udziałem UE, co jest bardzo potrzebne. Będzie np. realizowany projekt powiązań pomiędzy Ukrainą a Białorusią, drogowych, kolejowych. Taka modernizacja jest niezbędna, nawet jeśli nie zadowala nas stan demokracji i współpracy politycznej.
To między innymi budowa trasy Kłajpeda – Odessa, która realizowana jest m.in. przez Białoruś i Ukrainę.
Rozpatrywane są liczne projekty a ważne jest, że nie w kierunku Moskwy, tylko między nimi. Zwiększa się wymiana handlowa, kontakty międzyludzkie, więc się to się wszystko zaczyna „kręcić”. Potem do tego nie będzie potrzeba już inicjatyw rządowych, tylko przedsiębiorców i dobrych projektów.
To oczywiste, że kraje te ochoczo włączają się w projekty stymulujące ich gospodarkę. Co jednak z tym drugim wymiarem Partnerstwa Wschodniego? Demokracją, transparentnością, prawami człowieka?
Z tym jest zdecydowanie gorzej. W kontekście wypracowywania opóźnionego komunikatu wokół którego było tyle zamieszania…
A konkretnie o jaki komunikat chodzi?
Komunikat czerwcowy w sprawie polityki sąsiedztwa, który wypracowała Komisja Europejska. Starano się wyciągnąć wnioski z wydarzeń w Afryce Północnej. W tamtejszych krajach jest podobna sytuacja co na Wschodzie. Przez dziesięciolecia bezwarunkowo dawano pieniądze, przekupywano elity tym, co nazywa się Direct Budgetary Suport. Były to pieniądze płacone elitom rządowym po to, żeby one były przychylne wobec obecności Unii w tych krajach, jednocześnie niczego od nich nie wymagając. Stąd ukuto zasadę „more for more”: więcej za więcej. Im bardziej się reformujecie, na tym więcej środków pomocowych możecie liczyć. Ale to również może oznaczać „less for less”. Mniej robicie, to mniej dostaniecie. Tę regułę zastosowano w stosunku do Białorusi, tzn. obcięto fundusze pomocowe w obliczu wzrostu opresyjności Mińska.
Zrobiono to dopiero po latach przymykania oczu na poczynania białoruskiego reżimu.
Politycy zdali sobie sprawę, że tolerowanie szkodliwych działań tamtych rządów, jest tak naprawdę destruktywne i dla interesów europejskich. Teraz to my oczekujemy zmian, ponieważ to jest w naszym interesie. Jak te kraje będą się modernizowały, to stworzą więcej miejsc pracy i mniej ludzi, w tym młodzieży będzie usiłowało wyemigrować. Tego rodzaju myślenie przyświeca obecnie unijnym urzędnikom. I okazało się, że to, co dzieje się w Afryce Północnej jest zgodne z tym, co Polska przez kilka lat mówiła o Europie Wschodniej. Nasze kompetencje transformacyjne okazały się do zaakceptowania przez kraje Afryki Północnej. To my mówiliśmy, że trzeba się domagać weryfikacji corocznych „action plans” uzgadnianych z rządami. Dodam, choć jest to kompromitujące, ale ujawnia stopień zainteresowania, że sprawozdania unijne z realizowania polityki sąsiedztwa w krajach Maghrebu pisane były często tylko po francusku i nie były tłumaczone na żaden inny język.
Oficjalne komunikaty i dokumenty Europejskiego Instrumentu Partnerstwa i Sąsiedztwa nie były tłumaczone na angielski?
Często nie.
Czyli nazywanie południowego wymiaru polityki sąsiedztwa fikcją było do niedawna całkiem uzasadnione.
Wszyscy po cichu uważali, że jest to fikcja. Teraz interesy strategiczne, które Europa, zwłaszcza kraje takie jak Francja, Włochy, Hiszpania czy Portugalia, ma w stosunku do Południa sprawiły, że oni przychodzą do nas i powiadają: – Słuchajcie, jako Europa musimy coś zadziałać. A my im mówimy: – Znakomicie, tylko, że my mamy taki mały projekt Partnerstwa Wschodniego i potrzebujemy waszej pomocy. W związku z czym, jeżeli oni chcą naszego wsparcia tam, to my możemy oczekiwać ich wsparcia tutaj.
Czy państwa Zachodniej Europy mają jakikolwiek interes w programie Partnerstwa?
Zadajmy sobie pytanie: kto w tych krajach wcześniej słyszał o Mołdowie, kiedy wielu Słowenia ze Słowacją nie tak dawno się mieszała! Dzisiaj na porządku dziennym stoi pytanie nie o pomoc samą, lecz o skuteczność owej pomocy. Zarówno na poziomie oficjalnym, rządowym jak i partii politycznych, czy szeroko pojętego społeczeństwa obywatelskiego. Ponadto, korzystajmy z doświadczeń opozycji demokratycznej w Europie Środkowej, z którą byłem związany od lat 70-tych, od powstania Komitetu Obrony Robotników i Karty 77. Zajmowałem się taką pomocą z Londynu. Jeśli jest rząd, który chce wsadzać ludzi do więzienia, tak jak robiono to w NRD, czy Czechosłowacji, to opozycji trzeba pomagać z powodów zasadniczych, ale bez złudzeń, że w krótkim okresie doprowadzi się do zmian politycznych. Wtedy przemycaliśmy książki, drukarki offsetowe, elektryczne maszyny do pisania – dzisiaj komputery, odbiorniki satelitarne, płytki CD, czy kości pamięci. Przekazywaliśmy też i pieniądze, choć ten aspekt akurat pozostał bez zmian. Natomiast musimy sobie zdawać sprawę, że możliwości wywarcia skutecznego wpływu na taki zdeterminowany rząd są ograniczone. Jeśli dany rząd jest bardziej otwarty, trochę gra z Zachodem, „taktyczy”, jak to się mówiło w podziemnej Solidarności, to w takim wypadku mamy już pewne pole manewru. Taką właśnie sytuację obserwujemy z jednej strony w Armenii, która ma obsesję bezpieczeństwa z powodu Górnego Karabachu. Uważnie obserwujemy niekoniecznie korzystne zmiany na Ukrainie. To jest i przypadek Gruzji, gdzie nasi przyjaciele gruzińscy nie reprezentują przecież poziomu demokracji typu zachodniego. To jest demokracja kaukaska. Musimy więc na nich naciskać. Oni znakomicie zmieniają gospodarkę, w innych dziedzinach idzie im wolniej i gorzej. Przekonujemy ich, że pluralistyczna, liberalna, demokratyczna Gruzja może stać się atrakcyjnym partnerem i dla Abchazów, którzy obecnie odrzucają perspektywę życia w ramach wspólnego państwa.
A Mołdowa, gdzie ostatnie wybory samorządowe pokazują wciąż podział społeczeństwa na dwa obozy.
Komunistyczna czy postkomunistyczna frakcja Woronina faktycznie uzyskała ostatnio niezłe wyniki, blokując możliwość dalszego postępu, w tym wyboru prezydenta. To każe nam wpływać nie tylko na elity, ale musimy obserwować co dzieje się z żywą substancją społeczną, dla której polityka partyjna nie jest najważniejsza, lecz konkretne zmiany na lepsze.
Mamy także przykład Białorusi gdzie niewiele teraz możemy skutecznie zrobić. To nie będzie popularne co teraz powiem, ale poparcie z różnych źródeł amerykańskich i europejskich dla poszczególnych partii politycznych i osobistości sprawiły, że oni nie byli wstanie wyłonić choćby dwóch wspólnych kandydatów w wyborach prezydenckich. Siła poszczególnych ugrupowań opozycyjnych wynikała nie ze skali poparcia społecznego, lecz możliwości publicznego, często tylko medialnego, funkcjonowania będącego rezultatem poparcia Zachodu. To jest poważny problem.
Nie przypuszczałem, że przejdzie w UE projekt zgłoszony przez R. Sikorskiego utworzenia European Endowment for Democracy, a jednak przeszedł. Teraz zapewne różne struktury unijne i poszczególne rządy, w tym i fundacje polityczne, będą próbowały go tak otorbić, żeby nie był tak skuteczny, jak byśmy sobie życzyli. Trzeba będzie temu przeciwdziałać i dyplomacja polska, czeska i inne są tego świadome. Zresztą kto z nas w ogóle może zaradzić takiemu stanowi Europy, w jakiej teraz się znalazła? Należy zwrócić uwagę, że liderzy europejscy martwią się teraz przede wszystkim o stabilność w całej Europie. Kryzys gospodarczy się nie zakończył. W Hiszpanii mamy około 40% bezrobocia wśród młodzieży w wieku od 16 do 25 lat! Nie możemy oczekiwać, żeby rządzący Hiszpanią, bez względu na kolory polityczne, wstając rano myśleli: – O cholera, co mogę dzisiaj zrobić w sprawie Mołdowy”.
Pomimo wszystko kryzys nie jest powodem do zaprzestania kreowania poważnej, długoterminowej strategii wobec wschodnich partnerów.
Po to została stworzona unijna dyplomacja, po to uzyskała mandat państw członkowskich, żeby skuteczniej realizować wspólną politykę zagraniczną. Teraz dyplomacja polska, lub szwedzka, musi wywierać odpowiedni nacisk. Jedną z ważnych kwestii, w której powinniśmy interweniować, są kompetencje ludzie wysyłanych na placówki dyplomatyczne na wschodzie. Żeby to nie byli ludzie, którzy się na kompletnie nie znają na regionie. To nie musi być od razu Polak czy Czech, ale niech chociaż zna rosyjski, jeśli już nie ukraiński!
Dotychczasową praktyką było wysyłanie dyletantów. Weźmy chociażby Portugalczyka, który do niedawna stał na czele unijnej delegacji w Mińsku.
I to musi ulec zmianie. Jednak pamiętajmy, że Partnerstwo Wschodnie ma dopiero dwa lata. Stało się oficjalną polityką UE. Teraz chodzi o wypełnienie Partnerstwa konkretnymi projektami. A te zależą od naszych partnerów w tych krajach, przede wszystkim rządów, ale i od nacisku społeczeństw, głównie organizacji pozarządowych. Szczególnie na Ukrainie, w przypadku której rozczarowanie obozem pomarańczowych jest dogłębne. To skandaliczne, w jaki sposób zaprzepaścili swoją szansę. I co Unia może w tej sytuacji poradzić? Elity tych krajów muszą uznać Partnerstwo Wschodnie za swój własny projekt, a póki nie ma to miejsca. Rozumują czysto transakcyjnie. Chcą więcej pieniędzy. Musi paść pytanie: a na jaki cel? W Azerbejdżanie kilka lat temu istniał kosztowny unijny projekt na szkolenie administracji. Te pieniądze zostały de facto sprywatyzowane…
Szczerze mówiąc spodziewałem się po Panu więcej optymizmu.
Optymistyczna konkluzja jest taka, że proeuropejskie zmiany zależą od pragnienia zmian i determinacji rządów i społeczeństw tych krajów.
Proszę wybaczyć, ale dopiero co wróciłem ze Wschodniej Ukrainy gdzie prowadziłem treningi dla młodzieży. UE to dla nich lepsza jakość życia i same korzyści. Zmiany to generalny problem władz.
Możemy informować, motywować, szkolić, proponować itd. Praca z władzami musi polegać na doprowadzeniu do takiego momentu, gdzie zobaczą w tych zmianach swój interes. Choćby ten interes zarysowany przeze mnie wcześniej, umacniania suwerenności i jej zwiększania poprzez demokratyzację. My doprowadzamy do zwiększania bezpieczeństwa tych krajów. To jest prawdziwy afrodyzjak dla wszystkich elit, bo nikt nie lubi tracić władzy. I to jest kolejna rzecz, której nie można nie brać pod uwagę współpracując z władzami tych krajów: gdyby oni, weźmy za przykład choćby Azerbejdżan, konsekwentnie wprowadzili wszelkie standardy europejskie w dziedzinie demokracji, to przecież straciliby w wyborach władzę. A oni nie należą do ludzi chcących się powiesić na własnym sznurku. Dlatego jest to proces, w którym ważna jest nasza obecność i aktywność. Najważniejszym jest, że Partnerstwo Wschodnie i Polityka Sąsiedztwa, jako projekt zapewnia rosnącą obecność i wpływy Unii Europejskiej na tym terenie. Jaka ta obecność będzie, to już zależy od wielu aktorów. Między innymi od Was.
Tekst ukazał sie na stronie Eastbook.eu - Portal o Partnerstwie Wschodnim
Inne tematy w dziale Polityka