Emanuel Czyzo Emanuel Czyzo
654
BLOG

W drodze do Moskwy przepadł sygnet z orłem

Emanuel Czyzo Emanuel Czyzo Kultura Obserwuj notkę 0

Z Anną Wójtowicz, córką Wojciecha Seweryna, twórcy Pomnika Katyńskiego w Chicago, który zginął w katastrofie pod Smoleńskiem, rozmawia Piotr Czartoryski-Sziler

Napotykają Państwo w Chicago problemy z upamiętnieniem ofiar katastrofy smoleńskiej?
- Niestety tak. Mimo że 80 procent Polonii (z tego, co widać przy głosowaniach) jest prawicowa i nigdy nie uwierzyłaby w wersję o pijanym generale, który doprowadził do katastrofy, to jest też mniejszość, która znajduje się po tej drugiej stronie. Są to ludzie, którzy przeszkadzają nam lub utrudniają realizację określonych celów. Trudności, które napotykają rodziny smoleńskie w Polsce, przenoszą się także do nas. Przykładem jest chociażby spór o tablicę upamiętniającą mojego ojca, którą prezydent Tarnowa przywiózł do Chicago we wrześniu. Byłam świadoma, że w Chicago jest mnóstwo ludzi, którzy byli przysłani w czasach komunizmu, tak zwanych szpiegów. Przeszkadzali mojemu ojcu, kiedy zmagał się z budową Pomnika Katyńskiego. Nie podobała im się idea upamiętnienia ofiar Katynia i wszystkich poległych na Wschodzie.

Dlaczego, choć minął już prawie rok, nadal nie możecie jej oficjalnie odsłonić?
- Już od września ubiegłego roku trwa o nią walka ze Związkiem Klubów Polskich, na którego czele stoją ludzie, którym od tragedii smoleńskiej w jakiś sposób zależy, by umniejszyć zasługi mojego ojca. Tak jak w przypadku generała Błasika chciano go po śmierci ośmieszyć i podeptać jego honor, podobne ataki - w mniejszym stopniu - kierowane są w stronę mojego ojca i dzieła jego życia, jakim jest Pomnik Katyński. Nie udaje się to, bo nawet władze Chicago uhonorowały we wrześniu 2011 roku mojego ojca nadaniem jego imienia części ulicy, która biegnie przez dwa stany: Illinois i Wisconsin. Tak jak mój ojciec przez całe życie nie milczał, tylko mówił prawdę o Katyniu, uświadamiając innych, także młodzież w szkołach, i wytrwale budował swój pomnik, tak samo ja traktuję jako swoją misję i obowiązek, by dbać o dobre imię tych wszystkich, którzy zginęli w katastrofie smoleńskiej. To ciężka praca, bo jesteśmy jedyną rodziną smoleńską w Chicago. Wracając do tablicy, nie możemy jej jak dotąd odsłonić przy Pomniku Katyńskim, bo Związek Klubów Polskich uważa siebie za właściciela tego pomnika, co jest absolutnie nie do przyjęcia.

Na jakiej podstawie?
- Pomnik Katyński, który budował ojciec, miał swój komitet budowy. Ten zaś musiał istnieć przy jakiejś dużej organizacji, ostatecznie był nią Związek Klubów Polskich. Na jego czele stoją prezes i wiceprezes, którzy od początku budowy Pomnika Katyńskiego mieli wielkie zastrzeżenia. Gdy udało się sfinalizować budowę, ci sami panowie upomnieli się o odznaczenia państwowe od prezydenta Kaczyńskiego za współpracę przy jego powstawaniu. Dziś, mimo iż jest oficjalne pozwolenie samego kardynała Chicago (bo pomnik stoi na cmentarzu) na umieszczenie tablicy od prezydenta Tarnowa przy Pomniku Katyńskim, nie możemy tego uczynić, bo panowie ze Związku Klubów Polskich mówią, że to będzie "psuło jego smak". Ostatecznie nie wiemy, czy ta tablica znajdzie tam swe miejsce, czy będziemy ją musieli umieścić w którymś z kościołów. Sprawą zniesmaczony jest prezydent Tarnowa, który nie rozumie całego zamieszania i podkreśla, że został obrażony. Osobiście jest mi bardzo przykro, bo jestem pośrodku tego sporu o tablicę. Prezydent przyleciał z delegacją z Polski, przemierzając pół świata, poniósł koszty podróży, by uhonorować mojego ojca, jako syna ziemi tarnowskiej, a tablica od tylu miesięcy schowana jest u mnie w domu i nie można jej zamontować.

Pani ojca łączyły jakieś szczególne więzi z Tarnowem?
- Tak, był z tym miastem bardzo związany. W tym mieście się urodził, kończył szkołę plastyczną. Ponieważ moja siostra mieszka na stałe z rodziną w Żabnie - gdzie zresztą ojciec został pochowany - tato, wybierając się do Katynia, przyjechał z mamą do Polski już 22 marca 2010 roku. Dzień później prezydent Tarnowa zaprosił go do siebie i nagrodził "Aniołem Ciepła", który nadawany jest tylko zasłużonym osobom. Odbierając to wyróżnienie, ojciec podkreślił, że bardzo cieszyłby się, gdyby prezydent Tarnowa mógł kiedyś przyjechać do Chicago. Mimo że w tym czasie Pomnik Katyński był już tam ukończony, to marzeniem mojego taty było, by Tarnów miał także swoje widoczne miejsce przy Pomniku Katyńskim. Wiemy przecież, jak prezydent Tarnowa dr Ryszard Ścigała dba o pamięć ofiar Katynia. Nikt nie przewidział, że w krótkim czasie dojdzie do tragedii smoleńskiej, w której zginie ojciec. Na jego pogrzebie prezydent Tarnowa zwrócił się do mnie i mojej mamy z pytaniem, czy mógłby przywieźć tablicę, tyle że przez tę tragedię będzie ona miała zmieniony charakter, bo będzie upamiętniać już nie tylko tragedię katyńską, ale również smoleńską. Oczywiście zgodziłyśmy się, zaznaczając jedynie, że musimy porozmawiać z władzami cmentarza, na którym stoi pomnik. Jak wspomniałam, kardynał Francis George już w pierwszą rocznicę katastrofy wyraził zgodę, by ta tablica została umieszczona w pobliżu Pomnika Katyńskiego. Niestety, Związek Klubów Polskich nadal to blokuje.

15 kwietnia Związek odsłonił inną tablicę przy Pomniku Katyńskim. Dlaczego nie uczestniczyła Pani w tej uroczystości?
- Bo nikt nas na nią nie zaprosił, mimo że - powtarzam - ojciec był jedyną osobą z Chicago, która w tej tragedii straciła życie. Ta tablica została ufundowana przez Polonię, są na niej wypisane nazwiska wszystkich ofiar katastrofy smoleńskiej. Nikt oficjalnie z władz Związku Klubów Polskich nas z mamą nie zaprosił, nawet telefonicznie. Mało tego, w trakcie uroczystości odsłonięcia tej tablicy urządzono sobie żarty, bo po przemówieniach wywoływali moją mamę do jej odsłonięcia, choć wiedzieli, że nie przyszła. Uczestniczyłyśmy z mamą jedynie we Mszy św. w bazylice św. Jacka w drugą rocznicę tragedii smoleńskiej. Ta świątynia była zawsze drugim domem mojego ojca, a jej proboszcz ks. Michał Osuch największym jego przyjacielem.

Jak Polonia odbiera to, co się w Polsce dzieje wokół wyjaśniania przyczyn katastrofy smoleńskiej?
- Wszyscy myślący ludzie zadają sobie wiele pytań, na które szukają odpowiedzi. Widać to na różnych spotkaniach. W szczególności było to widoczne na tych, w których uczestniczyły teraz w Chicago panie Ewa Błasik i Ewa Kochanowska. Mimo że na ten sam weekend, kiedy panie przyjechały do nas, w Chicago zaplanowano masę innych imprez - które my, jako organizatorzy obchodów smoleńskich, odbieraliśmy jako celowe, odciągające uwagę od naszych spotkań - nasze uroczystości się udały. W spotkaniach z paniami uczestniczyło tysiące ludzi, niezależnie od tego, o której godzinie one się odbywały i jaki to był dzień tygodnia. Wszyscy chcieli uhonorować te osoby i okazać im szacunek, posłuchać, co mają do powiedzenia. Wszyscy jesteśmy zbulwersowani tym, co dzieje się w Polsce. Niedawno w Chicago protestowaliśmy pod konsulatem w obronie Telewizji Trwam i sprawy smoleńskiej, a później pod Kongresem Polonii Amerykańskiej. Sama po dwudziestu kilku latach mieszkania za granicą inaczej wyobrażałam sobie Polskę, jako kraj wolny, demokratyczny. Niestety, odwiedzając ją dość często - ze względu na przesłuchania w prokuraturze - widzę, że ta demokracja i wolność są jakoś dziwnie wypaczone. Nie o taką władzę i wolność walczyli nasi rodzice. Co miesiąc mamy w Chicago Msze patriotyczne za Ojczyznę, na których modlimy się o to, by władza nad Wisłą zmądrzała, w co niestety - szczerze mówiąc - nie wierzę. Wszyscy uważamy, że rząd powinien podać się do dymisji, niektórzy już dwa lata temu powinni podać się do dymisji. To skandal, że tak się nie stało. Myślę, że gdyby pan tutaj przyjechał i przeszedł się z mikrofonem po ulicy, gdzie spaceruje większość Polaków, to by pan to samo usłyszał. Ludzie się buntują, zarówno ci, którzy pamiętają czasy komunizmu lub stanu wojennego, jak i młodzi. Chcieliby zrobić wszystko, co w ich mocy, by prawda smoleńska wyszła na jaw. Cały czas kierujemy w tej sprawie listy do kongresmanów amerykańskich. W tamtym roku Polonia wysłała ich ponad 300 tysięcy.

Pani ojciec był jedynym obywatelem Stanów Zjednoczonych, który zginął na pokładzie tupolewa. Ten fakt ma znaczenie dla kongresmanów?
- Tuż po katastrofie kongresmani zapewniali, że we wszystkim pomogą, że będą mówić jednym głosem. 11 kwietnia 2010 r. kongresman Quigley, który był kilka razy w Polsce, złożył mi kondolencje. Teraz unika spotkań ze mną, za to spotyka się często z premierem Tuskiem czy ministrem Sikorskim. Po katastrofie wszyscy kontaktowali się ze mną, łączyli w bólu, wtedy wierzyłam w ich szczerość. Nikt z nas nie poleciał do Moskwy, zresztą odradzano nam to. Liczyłam, że skoro konsulat amerykański w Moskwie kontaktuje się ze mną i zadaje pytanie w stylu: "W czym możemy pomóc?", to zrobi wszystko, co tylko będzie mógł. Tak się jednak nie stało.

Czego dokładnie nie zrobili?
- Obiecano mi, że będą przy identyfikacji zwłok i sekcji, że będą robić zdjęcia. Dopiero po ośmiu czy dziewięciu miesiącach dostałam akt zgonu taty po angielsku z pieczątką z Waszyngtonu, co uznałam za kpinę. Choć wielokrotnie przez pierwsze miesiące po katastrofie starałam się skontaktować z konsulatem amerykańskim w Moskwie, nie udawało mi się to. Udało się to dopiero po interwencji konsula z Krakowa, który był na pogrzebie taty. Po jego telefonie zadzwonił w końcu do mnie konsul generalny z Moskwy, lecz na pytanie, gdzie jest to, co mi obiecywali, zaczął się wykręcać, że robią wszystko, co mogą. Gdy zapytałam jednak, kto konkretnie był przy plombowaniu trumny, odparł, że nikt. Tymczasem wspomniany konsul z Krakowa sprawdził, że kategorycznie musi być przy tym pracownik ambasady danego państwa, z którego pochodził zmarły, w tym wypadku pracownik ambasady lub konsulatu amerykańskiego. Z tego, co słyszę od Amerykanów, ci nie mają żadnej dokumentacji dotyczącej mojego ojca. Konsul generalny w Moskwie skierował pod moim adresem znamienne słowa: "Dlaczego wy, Polacy, zawsze podchodzicie do sprawy z takim jakimś podejrzeniem? To była straszna tragedia, Rosjanie przecież nie są winni i tak samo jest im bardzo ciężko to wszystko przeżywać". Odparłam na to: "A czy pan, panie konsulu, zna historię? Podejrzewam, że przez tyle lat, ile pan w Rosji mieszka, na pewno wie, jakie były stosunki polsko-rosyjskie i czego możemy się spodziewać po Rosjanach". Potem napisał do mnie jeszcze list ze słowami: "Jeśli możemy ci w czymś pomóc", ale nic nie zrobili. Zaczęła się wtedy cała akcja wysyłania listów do kongresmanów.

Jak ona wyglądała?
- Oprócz tego, że rozdawaliśmy gotowe listy - by ludzie mogli je podpisywać i wysyłać - we wszystkich możliwych miejscach, m.in. w kościołach i różnych organizacjach polonijnych, wkładałam do takiej koperty również moje prywatne listy i skrócony życiorys ojca, żeby Amerykanie wiedzieli, co robił jako obywatel Stanów Zjednoczonych. Załączałam także kopię listu mojej mamy do prezydenta Stanów Zjednoczonych, który został mu wręczony rok temu w Polsce. Nie dostałyśmy odpowiedzi od żadnego z kongresmanów. Mało tego, Quigley, który jest kongresmanem z dystryktu mojego taty i w dniu tragedii obiecywał rezolucję, zaczął mnie unikać. Przez rok próbowałam dotrzeć do niego, lecz nie chciał się ze mną spotkać. Dopiero w tym roku to się udało. Wybrałam się do niego w styczniu z prof. Biniendą. Niestety, tak jak przypuszczałam, to spotkanie nie przyniosło żadnych owoców.

Telefon komórkowy, kamera i aparat fotograficzny, które miał Pani ojciec w dniu katastrofy, a które nie dotarły wcześniej z innymi rzeczami osobistymi, w końcu się odnalazły?
- Nie. Dotarły do nas tylko rzeczy, które ojciec miał w kieszeniach, jak dokumenty, odznaczenia, lekarstwa. Siostra odebrała je w Mińsku Mazowieckim. Mój pełnomocnik zidentyfikował we wrześniu w Mińsku także buty taty. Nie wiem, jak długo to będzie trwało, zanim je dostaniemy. Proszono mnie w lutym, gdy byłam w prokuraturze wojskowej w Warszawie, żebym odnalazła numery seryjne aparatu, kamery, komórki i ich opakowania. Nie posiadam tego, zresztą mój wysiłek szukania byłby zbyteczny, bo na moje pytanie, czy jeśli dostanę na przykład aparat fotograficzny, to czy on będzie z kartą pamięci, pani prokurator odpowiedziała, że raczej nie. To po co mam szukać opakowań, jeśli dostanę tylko plastik z komórki, a cały środek będzie wyczyszczony? To nie ma sensu. Natomiast nie wiem, czy pan wie o tym, ale mój ojciec został okradziony po śmierci. Miałam z tego powodu w prokuraturze okręgowej przesłuchanie, ponieważ zgłosiliśmy do niej ten fakt z moim pełnomocnikiem.

Co skradziono?
- Ojciec, wyjeżdżając do Katynia, miał na palcu lewej ręki stary sygnet z orłem. Nigdy się z nim nie rozstawał. Ten sygnet nie wrócił do nas. Zdjęcia, które oglądałam w prokuraturze, potwierdzają brak sygnetu na palcu. Myślę, że został skradziony gdzieś w drodze do Moskwy. To przykre, bo to nawet nie chodzi o pamiątkę czy jego wartość finansową. Poza tym ten sygnet bardzo ciężko ojcu schodził z palca, a na zdjęciach widać, że jego zwłoki były opuchnięte. Trzeba więc było użyć sporej siły, żeby go ściągnąć. Gdyby jego ciało było rozczłonowane, można by było powiedzieć, że gdzieś się zawieruszył. Ale nie było, a jego dłonie były w idealnym stanie. W Mińsku Mazowieckim nie ma żadnej wzmianki o sygnecie, dlatego jesteśmy pewni, że nigdy nie dotarł do Polski.

W Moskwie nie było problemów z identyfikacją ciała ojca?
- Identyfikowała go pracownica ambasady polskiej w Rosji. Ojciec miał bardzo ciemne włosy, nie miał w ogóle siwizny, jedynie na brodzie. Ta pani napisała w swoim oświadczeniu, że zidentyfikowała Wojciecha Seweryna po krótkich blond włosach i jakimś znamieniu na przedramieniu, o którym ani ja, ani moja mama nie mamy pojęcia. Gdy będąc w prokuraturze w Polsce, przeczytałam wyniki sekcji zwłok, wydawało mi się w pierwszej chwili, że wszystko jest w porządku. Wierzyłam wtedy, że przeprowadzono sekcję zwłok, bo w opisie wyszczególniono choroby, jakie przeszedł. Dopiero później zdałam sobie sprawę z faktu, że pominięto znaki szczególne ojca. Wtedy po raz pierwszy mogłam zobaczyć zdjęcia ojca z miejsca katastrofy. Nie miałam wątpliwości, że oglądam zdjęcia zwłok mojego ojca. Natomiast nie mogłam zrozumieć mylnego oświadczenia pani, która go identyfikowała, że miał blond wlosy. Oglądając te zdjęcia, można było zauważyć kolor włosów. Wierzę, że mój ojciec był zidentyfikowany według dokumentów, jakie posiadał w kieszeni, dlatego też było konieczne przesłuchanie świadka, który go rozpoznał. Po powrocie z Polski do Chicago kontaktowałam się z moim pełnomocnikiem, ponieważ wiele myślałam nad tym, co przeczytałam w dokumentacji z sekcji zwłok. Uświadomiłam sobie wtedy, że wyszczególniono choroby taty, bo miał przy sobie lekarstwa. W lutym 2012 r. odwiedziłam ponownie prokuraturę. Po obejrzeniu zdjęć z prosektorium jestem pewna, że żadnej sekcji nie było. Dlaczego więc rodziny muszą godzinami czytać fałszywą dokumentację medyczną? Kto jest odpowiedzialny za to upokorzenie rodzin i zadawanie wciąż na nowo bólu?

Chciała Pani otworzyć trumnę ojca po tym, jak przyleciała do Polski?
- Tak, ale nie było to możliwe. Po pierwsze, premier wydał takie zarządzenie, po drugie, odradzano mi to ze względów sanitarnych. Pogrzeb taty był 22 kwietnia, ja dotarłam do Polski dopiero 21 kwietnia, niemniej jednak chciałam to uczynić, nawet po pogrzebie taty, już w grobowcu. Dzisiaj wiem jedno - że gdybym nawet to wtedy zrobiła, to tak naprawdę nic bym nie udowodniła. Zobaczyłabym tylko zmasakrowane, nagie, brudne ciało, w czarnym worku. Wówczas nikt z nas, rodzin, nie podejrzewał nawet, że Rosjanie od początku prowadzili z nami nieczystą grę. Tak samo w Polsce. Były piękne pogrzeby, honory, odznaczenia pośmiertne, warty honorowe przy trumnie.

Chciałaby Pani, żeby dochodzeniem w sprawie katastrofy zajął się międzynarodowy zespół?
- Oczywiście. Nie ulega nawet wątpliwości, że powinno tak być od samego początku. Myślałam, że tak się stanie, że Polska zajmie się wszystkim. Stało się niestety inaczej, dlatego w dalszym ciągu musimy o takie śledztwo walczyć i Polonia to cały czas robi. Moim celem, jaki w tej chwili sobie wytyczyłam, jest dotarcie za wszelką cenę do prezydenta Obamy lub kandydata na prezydenta i ponownie kongresmana Quigleya. Będę też ponownie rozmawiać z prezesem Kongresu Polonii Amerykańskiej panem Franciszkiem Spulą, ostatnio byłam u niego na spotkaniu z paniami Ewą Błasik i Ewą Kochanowską. Nie dam mu spokoju, będę prosić go o pomoc w dotarciu do Waszyngtonu. Jeśli mi nie pomoże, będę to robić w pojedynkę, jak dotychczas. Myślę, że wielu ludzi mnie poprze, może trzeba będzie pojechać pod Biały Dom, niedługo wybory w Stanach, jest duża szansa na to, żeby upominać się o przesłuchanie w Kongresie. Nie wiem, czy dojdzie to do skutku, ale próbować trzeba. Wiem, że również rodziny w Polsce będą zastanawiały się, co dalej. Nie możemy tego tak zostawić, bo jeśli będziemy czekać, aż w Polsce zmienią się rządy, to tak naprawdę w tej sprawie na niektóre badania może już być za późno. Może Rosjanie znów wyczyszczą czymś wrak samolotu, żeby już nic nie można było z niego wyczytać?

Dziękuję za rozmowę.

Dla mnie człowiek, to c+u+d, czyli ciało + umysł + dusza. I o tych sprawach myślę i piszę od czasu do czasu.

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze

Inne tematy w dziale Kultura