Oto 95 zdań, które zniosły papieską potęgę. / Mat. Google
Oto 95 zdań, które zniosły papieską potęgę. / Mat. Google
el.Zorro el.Zorro
783
BLOG

Zdarzyło się lat temu 500 w Wittenbergi.

el.Zorro el.Zorro Religia Obserwuj temat Obserwuj notkę 14

Nie zawsze wygrywa ten, kto jest silniejszy.

Czasem statystyczna potęga bywa największą słabością.

Zdarzyło się lat temu dokładnie 500, że parafianie przechodzący w pobliżu drzwi do głównej nawy Kościoła Zamkowego w Wittenberdze,

zobaczyli na nich kartę papieru, a na niej zapisanych 95 zdań, w których poddano teologicznej krytyce poczynania tak zwanych kaznodziejów odpustowych, którzy zamiast wzywać nawiedzanych parafian do szczerego żalu za grzechy i naprawy wyrządzonych bliskim szkód, namawiali na zakup odpustów, mających anulować spodziewane kary pośmiertne „inwestora”.

Autorem tego manifestu był dr prof. o. Marcin Luter, osoba która nie mogła zdzierżyć stopnia deprawacji ówczesnego kleru, zarówno episkopatu, jak i prezbiteriatu.

Kim był i jaką przebył drogę od wstąpienia do Zakonu Augustianów, do momentu publicznego wyzwania, uczynionego dnia 31 października Anno Domini 1517 na dysputę o stanie zgnilizny moralnej Kościoła rzymskiego oraz o sposobie naprawy tegoż odrażającego zjawiska, rzeczony doktor Pisma św. Marcin Luter, kto ciekaw może sobie bez problemu „wygooglować”, podobnie jak sobie poczynali na niwie moralności oraz hedonizmu ówcześni papieże, kardynałowie, biskupi, a nawet proboszczowie na lukratywnych prebendach, czy obrotni emisariusze zawsze pazernych na kasę zakonów.

Poprzestańmy na stwierdzeniu, że budującym ten obraz nie był, zaprawdę!

Więc nie dziwmy się, że u zakonnika zakonu o surowej regule narastał gniew i motywacja do zastopowania procederu jawnego szalbierstwa, do tego uprawianego powszechnie za papieskim błogosławieństwem, jakim był ówczesny handel odpustami.

Jak wiadomym być powinno z lekcji Religii, każda parafia rzymskokatolicka ma trzy szczególne święta, w które wierni mogą u Boga załatwić wyczyszczenie rejestru niegodziwości, podlegającym karom czasowym, jakie wedle nauk „Kościoła nieomylnego i jedynie słusznego”, dusze będą garować w Czyśćcu, bo dla dusz potępionych i skazanych na Piekło, żadnego ratunku już nie ma.

Dwa z tych świąt, to parafialne odpusty, jeden przypadający w dniu patrona parafii, drugi, tak zwany maryjny, w święto maryjne, przypadające w innym półroczu, co odpust pod wezwaniem patrona. Trzecim takim świętem są następujące po sobie święta Wszystkich Świętych i Zaduszek, w których można wykupić skrócenie kary czyśćca konkretnym duszom, jednak pod warunkiem wniesienia opłaty, dziś symbolicznej, ale w czasach Lutra znaczącej, zwłaszcza dla biednych warstw społecznych.

I tu „trzeba zahaczyć” o fakt zdobycia Konstantynopola przez muzułmanów.

Bo do tej pory, za największą świątynię uchodziła położona w Konstantynopolu Bazylika Hagia Sophia (Mądrości Bożej), Ale sytuacja się zmieniła po zdobyciu Konstantynopola, kiedy to z rozkazu Mehmeta II Zdobywcy bazylikę przekształcono w meczet, a takiej „zniewagi” przecież nie mogli znieść papieże; a tak swoją drogą, ileż można rezydować w zdekapitalizowanej świątyni na Lateranie?

Z tego też powodu, pontifex Lucjusz II podjął decyzję:

trzeba zbudować taką świątynię, która „pójdzie w pięty” muzułmanom, a wybór padł na bliską zawalenia bazyliką na Wzgórzu Watykańskim, w owym czasie leżącym poza murami miasta Rzym.

Trzeba też przyznać, że z blisko 1`000-letnim zabytkiem z czasów Konstantyna Wielkiego postąpiono wręcz po barbarzyńsku, gdyż przed wyburzeniem nie tylko nie zadbano o zabezpieczenie znajdujących się w niej cennych dzieł sztuki, ale nawet o groby pochowanych w obrębie świątyni świętych! Ocalono jedynie artefakt uznany za grób św. Piotra.

To dzieło kontynuował Leon X, ale szybko okazało się, że Kuria rzymska, porywając się na wzniesienia największego kościoła na Ziemi, ostro, jak to się dziś mówi, przeinwestowała!

Po okresie papieskiej dwuwładzy, (niewola awiniońska), infrastruktura sakralna Rzymu wyglądała, delikatnie pisząc, tragicznie, więc trzeba było nie tylko wznosić nader okazałą, nową siedzibę papieską, ale do tego wyremontować już istniejące, co z kolei wymagało gigantycznych nakładów.

Kuria Rzymska, na czele której stoi papież, miała wówczas trzy główne źródła dochodu:

handel relikwiami,

handel urzędami i godnościami, zwany symonią

handel odpustami.

Handel relikwiami wymagał dość dużego nakładu pracy, bo te relikwie, prawdziwe lub fałszywe, zanim się opyliło trzeba buło sprokurować do postaci, w której można by je spieniężyć. Do tego trzeba było pilnować, aby kupujący nie sprofanował relikwii zbyt tanim relikwiarzem, więc na zakup certyfikowanych relikwii stać było jedynie osoby zamożne.

Symoniateż miała poważne ograniczenia, bo ilość możliwych do spieniężenia prestiżowych stanowisk na papieskim dworze była ograniczona. Z uwagi na obsadzenie wielu z tych synekur, w tym kardynałów-diakonów, przez dzieci, na długie lata znacząco uszczuplono wpływy z tego tytułu.

Ale nieograniczone możliwości dawał jedynie handel odpustami!

Na tym polu praktycznie każdy kolejny pontifex wykazywał się ponadprzeciętną kreatywnością, no bo też papieska szkatuła od zawsze miała ten feler, że nie posiadała dna.

Zaczęło się od dość ordynarnej indukcji dogmatyki, w myśl której, sam Zbawiciel, a co dopiero wraz ze wszystkimi świętymi, „wyprodukowali” za życia tyle dobra, że z okładem starczy na anihilację ogromnych pokładów zła, jakie „produkują” za życia grzesznicy. Wystarczy więc tylko, aby „namiestnik Zbawiciela na Ziemi”, lub podległy mu kapłan, wystawili grzesznikowi specjalną Notę Korekcyjną, zwaną dalej „Odpustem”, aby jego winy, lub ich część, uległy umorzeniu.

Oczywiście, nic za darmo, więc stosownie do wagi i zatwardziałości grzesznika, obowiązywała odpowiednia do powagi sprawy cena, bardzo wysoka, dodajmy.

Ale i na to znaleziono panaceum! Po prostu można było kupować mniejsze odpusty, aby je potem podczas Sądu Ostatecznego zsumować, niczym papiery wartościowe.

Trzeba przyznać, że pontifex Leon X „poszedł na całość” z odpustami. Nie tylko wypuścił w obieg niespotykaną do tej pory liczbę certyfikatów odpustowych, ale wręcz narzucił ich dystrybutorom limity sprzedaży, bo połowa przychodu z ich sprzedaży trafiała na poczet budowy Bazyliki św Piotra, a druga połowa na potrzeby lokalnych diecezji. Oczywiście najlepiej było, kiedy odpust kupiono w Rzymie, bo wówczas całość trafiała do papieskiej kasy. Innym novum była możliwość …antycypacji przeznaczenia odpustu, czyli można sobie było kupić odpust za grzech, nawet taki związany ze zbrodnią, jeśli tylko skruszony penitent obawiał się go popełnić.

Niestety, produkowane taśmowo przez papieską Kamerę certyfikaty odpustowe nie miały waloru druków ścisłego zarachowania, więc handlarze odpustami zapewne dość często korzystali z wynalazku Gutenberga, aby na boku dorobić do własnej kiesy, więc konkurencja na rynku była nie tylko ostra, ale bardzo brutalna.

Niektórzy handlarze, tacy jak dominikanin Johann Tetzel, nie tylko kupczyli odpustami w stylu najgorszej jarmarcznej sztampy, ale wręcz posuwali się do jawnej herezji, twierdząc, że tym, którzy kupili odpowiedni pakiet odpustów, do zbawienia nie jest potrzebna ani pokuta ani skrucha, bo odpustowy krzyż z herbem papieskim znaczy u Boga więcej niż krzyż Golgoty!

(Niesławny jego tekst reklamowy: „Gdy tylko złoto w misce zadzwoni, do nieba jakaś duszyczka pogoni”).

Co ciekawe, rzeczony Johann Tetzel był Inkwizytorem Polski, a papież Leon X poszedł jeszcze dalej i ustanowił tego szalbierza Komisarzem Generalnym do spraw odpustów w Świętym Cesarstwie Rzymskim!

A tego już było za wieledla osoby tak prawej i praworządnej jak dr prof. o. Martin Luter, osoby która doskonale wiedziała o tym, że masowe kupczenie odpustami oraz herezje „o wyższości papieskich odpustów” nad przyzwoitym życiem, połączonym ze skruchą za popełnione złe uczynki, ma przyzwolenie nie tylko papieskich dworaków, ale i samego pontifexa Leona X.

Jaką więc treść niosło owych 95 zdań, które zostały upublicznione przez o. Marcina Lutra, że doprowadziła ona nie tylko do trwałego rozłamu w Kościele rzymskim, ale do wręcz podziału Europy na część protestancką i papieską, i di wyraźnej dominacji gospodarczej części protestanckiej?

Zorro zadał sobie niemały trud, aby przez tę klasyczną „cegłę” się przebić, bo co tu ukrywać, Marcin Luter to nie Jan Hus, czyli obdarzony ogromną elokwencją orator, ale marnego lotu akademicki wyrobnik, którego spuścizna, nawet dla obytego z tematem czytelnika, jest równie strawna, co zakalec dla wrzodowca.

Choć literacko wręcz niestrawny, jednolity i pełny tekst 95 tez zawiera jednak pewna sztuczkę medialną, zwaną techniką repetycji tematu, a w skrócie sprowadzającą się do kilkukrotnego, ale zwykle w różnej formie, powtarzanie wysnutej w trakcie dywagacji tezy. Ten zabieg ma na celu utrwalenie u czytelnika stawianych tez lub wniosków. Widać o. Luter zakładał, że jeśli ktoś raz przebrnie przej jego postulaty, drogi raz, dobrowolnie, na taką desperację intelektualną się nie porwie.

Tak naprawdę, to o. Luter, (pewnie świadom końca, jaki spotkał mgra Jana Husa), w swoim wywodzie zrobił wszystko, aby bezpośrednio nie obwiniać samego Klemensa X za skandal obyczajowo-moralny, jakim było to, co odstawiali „w terenie” zdeprawowani handlarze odpustów, pokroju o. Tetzela.

Jego retoryka sprowadza się do schematu:

Papież dobrze czyni, udzielając odpustów, ale źle czynią jego służby marketingowe, twierdząc, że papieski odpust sam w sobie zastąpi szczerą pokutę oraz skruchę”.

Wyrachowanie, czy przebiegłość?

Zdaniem Zorra, jedno i drugie, połączone z rzetelną analizą powodów klęski Husa. Mgr Jan Hus był osobą niezmiernie popularną nie tylko wśród akademików, ale również wśród Pospólstwa, a nawet czeskiej arystokracji. A powodem jego popularności było jawne potępienie dla hedonistycznego stylu życia „sług kościoła”, którzy „na chwałę Pana”, pławili się w niewyobrażonych luksusach za pieniądze zdarte w formie dziesięcin z często głodujących wiernych.

Jednak jego trafne postulaty, aby wrócić do dawnych zasad umiaru i oparciu zachowania chrześcijanina na nauce płynącej z Pisma Świętego, a zwłaszcza Ewangelii, natrafiły na barierę dostępności do Pisma Świętego!

W czasach Jana Husa książka była towarem luksusowym, bo nie znano jeszcze druku. Książki przepisywano ręcznie, a monopol na komercyjne przepisywanie Pisma Świętego miały jedynie niektóre zakony. Zakony te pełniły funkcje dzisiejszych licencjonowanych wydawnictw kościelnych, więc głównym ich zadaniem było zaspokojenie potrzeb na nowe mszały oraz modlitewniki, bez których trudno sobie wyobrazić funkcjonowanie aparatu religijnego Kościoła. Przepisywanie Biblii było dalszym priorytetem, ale za to dokładano wszelkich sterań, aby każdy nowy egzemplarz był perfekcyjnie, oraz bogato wykończony i oprawiony w cenną oprawę, nie rzadko zawierającej relikwiarz. Tak więc ówczesne Biblie były tak cenne, że stać na nie było krezusów, a szczęśliwi ich posiadacze, w trosce o ich stan, zwykle nie zezwalali na ich czytanie przez osoby trzecie. Do tego ówczesna Biblia istniała TYLKO w jednym języku, czyli po łacinie, więc przeciętny ówczesny człowiek nawet nie wiedział co tak naprawdę zawiera.

Tak więc Jan Hus przegrał, bo dał się podstępem zwabić na Synod, do którego „obsługi”, jak to odnotował wiarygodny skryba:

Zjechało więcej prostytutek i dziewek sprzedajnych, niż osób duchownych w obradach uczestniczących”,

a co najlepiej świadczy o poziomie i stylu prowadzenia się kościelnych elit.

Marcin Luter postąpił bardzo wyrachowanie, rozsyłając swoje Tezy nie tylko do Rzymu, ale również do swoich bezpośrednich zwierzchników, niejako wyzywając ich do publicznej dysputy,

formalnie, na temat procedury kupczenia odpustami,

praktycznie, na temat papieskiej samowoli, bo przecież nikt nie miał nawet najmniejszych złudzeń co do tego, że odpustowe szalbierstwo odbywa się z woli pontifeksów, za ogromnymi pożytkami materialnymi samych papieży, jak i ich dworów.

Do tego, Marcin Luter miał na podorędziu oręż, jakiego brakło Janowi Husowi: oręż słowa drukowanego!

Jak wiadomo, nawet z wykorzystaniem szlachetnego nośnika, druk jest nawet kilka tysięcy razy tańszy, od manuskryptu.

Czcionki, jeśli ich zabraknie, odlewa się w matrycach, z łatwotopliwych stopów, takich jak stop podobny do lutowania miękkiego stosowanego w elektrotechnice, które można stopić nawet w płomieniu świecy, z wykorzystaniem taniego topnika, jakim jest pozyskiwana z żywicy kalafonia. Są więc relatywnie tanie. Czas potrzebny na złożenie strony jest wprawdzie porównywalny do czasu potrzebnego dla skopiowania tekstu, ale raz złożona strona może odbić tysiące stron druku w czasie ledwie kilku minut potrzebnym na każdą stronę, więc im większy nakład, tym cena jednostkowa jest niższa. Farba drukarska jest o wiele tańsza od tuszu, a do tego w procesie druku zużywa się jej o wiele mniej niż tuszu w procesie kopiowania.

Ale to nie koniec przewagi słowa drukowanego od pisanego.

Marcin Luter po prostu PRZETŁUMACZYŁ na niemiecki funkcjonującą Vulgatę. Od tego momentu KAŻDY zainteresowany mógł osobiście sprawdzić jak niedorzeczna jest papieska dogmatyka i jak daleko odbiega ona od Ewangelii oraz Listów Pasterskich.

Nic więc dziwnego, że w przeciwieństwie do Jana Husa, Marcin Luter znalazł na tyle mocnych protektorów, których denerwowała papieska i biskupia samowola, jak również powodował odrazę lubieżny i rozpasany styl życia kleru oraz zakonników, że mógł zerwać ze „zgniłą dyplomacją” i otwarcie ogłosić swoje zdanie na temat „boskich plenipotencji” papieży i nawet Soboru.

Cóż, pontifex Leon X wyraźnie zlekceważył wystąpienie Lutra. Początkowo lokował je w okolicach powodowanego zawiścią sporu pomiędzy zakonami, które od zarania „darły ze sobą koty” o przywileje, a po nominacji dominikanina Tetzela na głównego handlarza odpustami, to dominikanie zyskiwali kosztem pozostałych zakonów.

Potem potraktował jako klasyczny zamach na jego rozbuchane plany budowy Bazyliki św. Piotra i na jego osobistą prywatę, co jego zdaniem już samo w sobie było herezją.

Leon X, mimo że pewnikiem posiadał dostęp do przynajmniej kilku egzemplarzy Biblii, na bank nie tylko nie znał, ale nie zamierzał poznać treści, a tym bardziej przesłania Nowego Testamentu! Dla niego ważniejsze były dogmaty, z tym „o nieomylności” papieży na czele.

Tymczasem coraz większa liczba niemieckich książąt zaczynała rozumieć tę „oczywistą oczywistość”, wedle której mało który „sługa Kościoła” jest tak naprawdę sługą Boga, a nie panoszącej się w Rzymie Mamony.

Jak pokazuje Historia, protestanci też i to niekiedy bardzo, błądzili w swoich naukach i stylu życia, nie mniej możliwość krytyki pozwalała na szybkie zawrócenie z manowców wiary.

Narody, które poszły drogą reformowania wyznania, osiągnęły zdecydowanie więcej od tych, które, na przykład jak Polska, pozostały w oparach rzymskokatolickiego dogmatyzmu, zamiast postępować tak, jak nakazuje Nowy Testament.

Polska była mocarstwem do momentu, w którym zerwała z religijną tolerancją, na korzyść rzymskokatolickiego betonu i prześladowania protestantów.

Prusy stały się mocarstwem, kiedy wdrożyły zalecenia zapisane w traktatach przez A.F. Modrzewskiego.

Powodem takiego obrotu było podejście do pracy obu wyznań!

Dla rzymskiego katolika praca na utrzymanie jest karą za grzechy przodków, więc z tego powodu szlachta starała się rzemiosłem rąk swoich nie brukać.

Dla protestanta praca jest najdoskonalszą formą modlitwy, więc tam nikt pracy się nie wstydzi, zaczynając od monarchy, po ostatniego w hierarchii posługacza.

Co do okazania było. Amen.


Zorro

el.Zorro
O mnie el.Zorro

Wiem, że nic nie wiem, ale to więcej, niż wykładają na uniwersytetach.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Społeczeństwo