W zamierzchłej przeszłości, w latach 80tych, za komuny, w nowicjacie, ojciec magister (szef jezuickiego nowicjatu) wyznaczył mnie czasowo odpowiedzialnym za pisanie kroniki. Z młodzieńczym zapałem, przy pomocy wszystkich swoich talentów literackich i z dużą ilością humoru zabrałem się do pracy. Po miesiącu zostałem wezwany przez magistra na dywanik. Wysłuchałem długiego wywodu, który był na granicy moich zdolności poznawczych, ale jasno zrozumiałem, że w mediach katolickich nie chodzi o to, aby opisywać rzeczywistość taką jaka jest, tylko taką jaka powinna być. Wziąłem sobie to pouczenie głęboko do serca. Od 1991 roku, kiedy rozpocząłem swoją działalność w Redakcji Katolickiej TVP, a potem w wielu innych mediach katolickich w Polsce i na świecie, przekonałem się, że stosowanie tej zasady zapewnia każdemu katolickiemu dziennikarzowi spokojną pracę i karierę.
Zawsze zdumiewało mnie, że nasze duchowieństwo jak tylko ma do czynienia z katolickimi mediami, a szczególnie jak tylko ma w nich jakąś władzę, to pierwszą rzeczą o którą się martwi jest … cenzura. Zaczynając od proboszcza błogosławiącego swoich parafian na wydawanie gazetki parafialnej, a kończąc na najpotężniejszych w Watykanie. Jak zrobić, aby broń Boże nie opublikowano czegoś, co dotyka prawdy (szczególnie tego co dotyczy wewnętrznych spraw Kościoła) i aby wszystko pięknie wpisywało się w radosną wizję rzeczywistości. Pamiętam jak jeszcze zupełnie niedawno jeden z moich większych szefów w RV, O. Andrzej Koprowski, po niespokojnym synodzie „o homoseksualizmie” w 2014 roku, utyskiwał na to, że trzeba było od samego początku synodu wprowadzić ścisłe embargo informacyjne dla uczestników, a dziennikarzy dopuszczać jedynie do rzecznika prasowego Watykanu, który tak by im w głowie zamieszał, że by już nie wiedzieli co pies, co wydra. Na moją nieśmiałą uwagę, że coś się w świecie zmieniło od Jedenastego Synodu w Toledo (675 r.), kiedy to jeden miał kałamarz, drugi pióro, trzeci umiał pisać, a czwarty czytać i że wszyscy uczestnicy synodu w 2014 mieli przynajmniej po dwie komórki i trzeba by opłacić firmę ze sprzętem zagłuszającym fale radiowe, pozostał niewzruszony w opinii, że cenzura jest najlepszym sposobem załatwiania wewnątrzkościelnej dyskusji. „Poznacie prawdę, a prawda was wyzwoli” – te słowa mają wielką duchową głębię, często są powtarzane na okolicznościowych spotkaniach biskupów z przedstawicielami mediów, ale w mediach katolickich są raczej omawiane, niż stosowane.
Przykład idzie jednak z góry. Na początku pontyfikatu Franciszek zaczął w kaplicy domu św. Marty głosić codzienne kazania. I tutaj zaraz zaczęły się problemy. Jak to jest w zwyczaju te kazania były na żywo przekazywane dziennikarzom Radia Watykańskiego i puszczane w eter. Ich treść zaczęła budzić zdziwienie, zdumienie, a potem nawet niepokój. Co papież myślał z rana, to i od razu powiedział. Delikatnie mówiąc z punktu widzenia kościelnej wrażliwości i poprawności teologicznej te myśli były czasami mocno nieuczesane, a czasami po prostu duby smalone. Dziennikarze-watykaniści szybko zorientowali się, że dla nich to łakomy kąsek. A co ma robić Watykan? Przecież nie można każdego dnia dementować słowa papieża. Tutaj mój wierny papieżowi współbrat, O.Federico Lombardi, dyrektor Radia Watykańskiego i Biura Prasowego Stolicy Apostolskiej, znalazł genialne rozwiązanie: „Co do homilii, nie są one wypowiadane na podstawie tekstu pisanego, ale spontanicznie w języku włoskim, języku, którym Papież włada bardzo dobrze, lecz nie jest to jego język ojczysty. Publikacja «integralna» musiałaby oznaczać dosłowne spisanie tekstu i jego powtórne zredagowanie w wielu punktach, ponieważ forma pisemna jest inna od ustnej, którą Ojciec Święty wybrał celowo. Krótko mówiąc, taki tekst musiałby być skontrolowany przez samego Papieża, a w rezultacie powstałoby coś innego”. Nieco trudno ten wywód zrozumieć, ale sens jest taki, że O. Lombardi zabronił bezpośredniej transmisji kazań papieskich, posadził jednego dziennikarza, który codziennie i niezmiennie wybierał trzy bardziej strawne fragmenty kazań, a do tego tak odredagowane, żeby nikogo nie denerwować. Dzięki temu zabiegowi kazania ze św. Marty szybko straciły na popularności, bo papież już nie mówił to, co mówił, tylko to, co powinien powiedzieć. Sam Następca Świętego Piotra zgodził się na autocenzurę, no to co my małe żuczki mamy robić?
Onegdaj jeden z ordynariuszy chwalił mi się, że treść diecezjalnego kwartalnika sprawdza razem z redaktorem naczelnym co do ostatniej litery i przecinka. Zadziwiony przytomnie zauważyłem, że teraz rozumiem dlaczego numer bożonarodzeniowy tego kwartalnika niezmiennie dociera do czytelników dopiero na Wielkanoc. Księża i biskupi są rzeczywiście szczególnie czuli na najdrobniejsze szczegóły. Miałem zaprowadzoną cenzurę, bo w produkowanym pod moim kierownictwie magazynie telewizyjnym biskup o zgrozo dostrzegł na jednym z ujęć parafianina … palącego papierosy na tle katedry. A już nie wspomnę burzę, kiedy bez świadomości własnego barbarzyństwa puściłem na ekranie Pierwszego Biskupa Polowego popijającego szampan z generałami w sierpniu – miesiącu trzeźwości. Albo jak ze względu na mój stupor poznawczy w komentarzu przeczytałem „biskup Adolf Nossol” (nieświadomie w mojej łepetynie stwierdziłem, że biskupowi nie przystoi mieć imię Alfons) i to wtedy kiedy ordynariusz opolski był atakowany za proniemieckie nastawienie. Tak więc w mediach katolickich wszystko musi być wygładzone, wypolerowane, żadnych kantów i zakrętów, żadnych kontrowersji i różnicy zdań – dokładnie na odwrót niż w normalnych mediach. Wszystko po linii partii – dlatego ciągle niektóre media katolickie tak bardzo przypominają prasę PRL, z jej nowomową, sztywnością i nudą. I w ogóle najlepsze są te media katolickie, które działają według zasady: „Księża o księżach dla księży”. Czym się różni katolicka piekarnia od piekarni? W katolickiej ciasto jest przesolone, z zakalcem, a pieczywo zawsze czerstwe, za to przy piecu siedzi dwóch księży i perorują o chlebie eucharystycznym oraz symbolu chleba w Starym Testamencie.
Oto w ostatnich dniach wszystkie media w tym wp.pl dały taką notkę: "Plan Gęsiaka", czyli Episkopat szykuje zamach na wolność słowa.” – tytuł mrożący krew w żyłach w stylu „zabili go i uciekł”. Przestraszeni czytelnicy musieli sobie przedstawić macki Episkopatu sięgające do każdej redakcji i strony www. Wredny klecha siedzący koło pokoju naczelnego i wycinający co drugi artykuł, co trzecie zadanie i każdą zbyt wydekoltowaną dziewczynę, nawet jeśli to by była zakonnica. Tymczasem biskupi chcą wziąć pod kontrolę … jedynie KAI i ewentualnie Opokę, czyli te media, których są prawnymi właścicielami. Nie ma w pełni niezależnych mediów, czyli kto płaci ten zamawia muzykę - to jest pewna prawda z którą trzeba się pogodzić. Czy właściciel Wyborczej, Rzepy, wp lub onetu nie kontroluje tego, co się dzieje w jego redakcji? Oczywiście, że kontroluje i dlatego jest właścicielem. Episkopat kontroluje KAI, tak jak Pan Redaktor Michnik Wyborczą. A Kościół nawet jeśliby chciał, to nie ma żadnych szans na zamach na wolność prasy w Polsce.
Natomiast mnie zasmuca co decyzja Episkopatu znaczy dla Kościoła w Polsce. Czym jest „plan Gęsiaka” – mojego współbrata i byłego szefa, a obecnie po raz wtóry rzecznika prasowego Episkopatu? Otóż opiera się od on na kuriozalnym pomyśle, aby KAI (a może i Opokę) podporządkować … rzecznikowi prasowemu Episkopatu. Pomysł rzeczywiście przedziwny i niespotykany ponieważ rolą każdego rzecznika jest dezinformacja, kołowanie dziennikarzy i sprzedaż wazeliny. Tak powiedzieć, aby nie skłamać, ale i prawdy nie powiedzieć. Natomiast rolą agencji informacyjnej jest mimo wszystko informowanie. Zadaniem rzecznika prasowego jest podawanie informacji zgodnie z bieżącą linią partii. I ani ja tego nie wymyśliłem, ani Ojciec Gęsiak – taka jest natura rzeczy. Jeśli agencja informacyjna będzie działała pod dyktando rzecznika prasowego tzn. że zagrożona jest jej niezależność i obiektywność. Wiele mediów katolickich w Polsce jak np. Gość Niedzielny doszło do profesjonalnego poziomu i wolności wypowiedzi bliskiej mediom świeckim. Wiele redakcji sława Bogu działa według zasady „świeccy dla świeckich o świeckich”. Są atrakcyjne i według mnie to, co im zagraża, to właśnie kontrola ze strony duchowieństwa, jak i kościelna poprawność polityczna.
Jak już pokazywałem niezależność mediów jest w ogóle pod pytaniem, a już szczególnie katolickich ze względu na psycho-społeczne cechy duchowieństwa, a jeśli sam Episkopat ogłasza, że w ten sposób chce zapewnić, aby jego media katolickie mówiły jednym głosem i na nowego szefa wybrano zasłużonego dla mediów katolickich dominikanina O.Stanisława Tasiemskiego, który nigdy nie pełnił stanowiska kierowniczego i ma … 74 lata (7 lat starszy od ustępującego szefa!), to jasne jest i nieskrywane, że od tego momentu KAI będzie sterowany ręcznie. A już nie wspomnieć o regresywnej klerykalizacji, kiedy świeckiego zamienia klecha. Jeśli szefem Katolickiej Korporacji Medialnej zostanie szef biura prasowego, to nie ma wątpliwości, że rzeczywiście teraz wszyscy będą mówić jednym głosem. Jak śpiewał Maciej Zębaty:
Przedstawiciel paranoi
Dziś nikogo się nie boi
Chyba nawet będzie szczery
Gdyż przy sobie ma papiery
A na głowie ma czapeczkę
W prawej ręce niesie teczkę
A na szyi ma wstążeczkę
A na ustach ma piosneczkę
O jedności w społeczeństwie
Żeby jedność była wszędzie
Bo w jedności leży siła
Byle tylko jedna była
Jedna świnia, jedna krowa
Jedna dupa, jedna głowa
A więc teraz nareszcie katolickie media będą przemawiały jednym głosem. Aż strach pomyśleć, co by było gdyby ta zasada funkcjonowała w czasach, gdy św. Łukasz pisał Dzieje Apostolskie. Byłoby ani mru-mru o konflikcie Pawła i Piotra, Pawła i Barnaby, o nieustannych skandalach (co to się nawet u pogan nie zdarzają!) i konfliktach we wszystkich lokalnych Kościołach, o których tak otwarcie możemy dziś czytać w listach apostolskich. Boję się, że ta rewelacyjna idea dojdzie też do uszu naszego drogiego Premiera i on także wpadnie na szatański pomysł, aby konsorcjum TVP+PR+PAP było kierowane przez rzecznika prasowego rządu. A czemu nie? – powie – Kościół tak zrobił! Już teraz mamy tam stalinizm, no to byśmy mieli Koreę Północną i Envera Hodżę. Ktoś mi tłumaczył, że chodzi o to, że w ostatnim czasie Pan Prezes Marcin Przeciszewski coś puścił, co nie było niezgodne z bieżącą linią partii – być może na koniec pokazał, że jednak serce ma po lewej stronie i bliżej mu do tej części episkopatu, która ciągle traci na znaczeniu. I co, za taki jeden psikus taką robić rewolucję? Pan Prezes 32 lata wiernie służył kolejnym pokoleniom biskupów i już ten nieprawdopodobny staż jest dowodem tego, że potrafił w sposób perfekcyjny zadowolić to wymagające i ostrożne ciało jakim jest polski Episkopat. Ja bym na tym stanowisku wytrzymał najwyżej do następnej sesji plenarnej. Jeśli Prezes coś nabroił (przecież każdemu to się choć raz w życiu zdarzyło), to można go było zbesztać, ukarać klęczeniem na grochu w kącie lub wybatożyć (słownie) przed całą publicznością, jak to lubił robić Franciszek ze swoimi kardynałami i monsiniorami, ale żeby z powodu jednej wpadki zaorać cały KAI? To chyba przesada. A teraz Prezes na znak protestu podał się do dymisji. Protest trochę teatralny, jeśli wziąć pod uwagę, że 2 lata temu przekroczył wiek emerytalny – wiele nie stracił, emerytury biskupi nie zabiorą. Jeśliby taki protest przeciw mieszaniu się biskupów do pracy KAI zrobiłby 20 albo 10 lat temu, to czapki z głów, a teraz …
Szczerze mówiąc słysząc od pewnego czasu o „planie Gęsiaka” miałem innego kandydata na stanowisko prezesa KAI: młody, energiczny, bardzo wierzący i do bólu oddany Kościołowi, twórczy i zdolny, otwarty na ludzi, z talentem do przekazywania skomplikowanych spraw prostym, obrazowym językiem, a do tego super uczciwy. Kto? Jezus Chrystus. Ale mój kandydat to pewnie nawet do następnej sesji plenarnej by nie dotrwał. Szybko by się okazało, że arogancki, impertynencki, zuchwały, nieodpowiedzialny i nieobliczalny, prowokujący wszystkich typek, nie mający szacunku dla najwyższych autorytetów (Sanhedryn – Episkopat), wyszczekany, nie umiejący trzymać język za zębami i nie szanujący niepisanych umów o czym się mówi, a o czym nie.
Jak studiowałem w szkole filmowej w Moskwie to mój master, 100% Żyd, rodem z Chełma, opowiedział autentyczną anegdotę. W czasach późnego Breżniewa, tenże pierwszy sekretarz poleciał do Baku poświęcić jakiś kombinat. Leonid Ilicz był już dosyć zniedołężniały, więc ta wizyta miała pokazać nie tylko moc radzieckiego przemysłu, ale także witalność Pierwszego Sekretarza. Tłumy czekają na wejściu do kombinatu, podjeżdżają limuzyny, ochrona podskakuje do głównej Czajki, drzwi się otwierają i … nic. Tłum zamiera, a pierwszy sekretarz nie wychodzi. Po dłuższej chwili cała kolumna odjeżdża. Co się stało? Breżniew zobaczył wysokie schody i … stwierdził, że nie będzie się po nich wspinać. Tymczasem na cały Komitet Centralny padł strach: jeśli taka informacja dojdzie do obcych ambasad w Moskwie i CIA, to będzie to gigantyczne uderzenie w prestiż ZSRR i osłabienie jego zdolności obronnych. Wąskie grono dygnitarzy, szefów mediów i dziennikarzy wiedziało, że Breżniew ma odwieczny zwyczaj oglądać w telewizji wieczorne wydanie programu informacyjnego Wremia i już od dawno ten program był robiony tak naprawdę dla jednego widza: Breżniewa. Najwyższe kierownictwo ZSRR razem z dziennikarzami podjęło ryzyko i mając nadzieję na postępującą demencję Pierwszego Sekretarza wydało polecenie, aby jednak zmontować reportaż z poświęcenia kombinatu w Baku. Najlepsi radzieccy dziennikarze wzięli się do roboty i z fragmentów różnych materiałów zmontowali co mogli: tłum z chorągiewkami wiwatuje, ogromna nazwa kombinatu, zbliżenie twarzy ludzi radzieckich, pierwszy sekretarz wysiada z samochodu, tłum jeszcze mocniej wiwatuje, Pierwszy Sekretarz wita się z zachwyconymi robotnikami, uśmiechnięta twarz Alijewa – Pierwszego Sekretarza Kompartii Azerbejdżanu (potem pierwszego prezydenta), itd. Nadeszła dramatyczna godzina 21.00. Breżniew zasiadł przed telewizorem i kiedy zakończył się reportaż z poświęcenia w Baku, Breżniew odwrócił się do swoich współpracowników i powiedział: Dobrze wyszło. I poszedł zadowolony na zasłużony odpoczynek. Kierownictwo ZSRR odetchnęło z ulgą, a obronność Kraju Rad została zachowana. Pamiętajmy, że w mediach jest najważniejsze, aby widownia lub czytelnicy byli zadowoleni – nawet jeśli jest to tylko jeden człowiek.
Co według mnie będzie dalej, czyli co się będzie dziać, kiedy „Plan Gęsiaka” zostanie wcielony w życie? Z biegiem czasu KAI będzie coraz sumienniej stawać się „jednym głosem Episkopatu”, a biskupi będą coraz bardziej zadowoleni z pracy swojej agencji informacyjnej. Wszystkie wiadomości będą pozytywne i przedstawiające Kościół w Polsce z jak najlepszej strony (i tak już takie są w przeważającej większości). Zakładam jednak, że ze względu na spadającą atrakcyjność treści przekazywanych przez KAI ilość czytelników nieznacznie spadnie. Za to ci którzy pozostaną, ci najwierniejsi, w liczbie 146 nie będą mieć żadnych uwag do kierownictwa KKM. Mam jednak nadzieję, że stopniowy upadek KAI przyśpieszy proces, który już od dawna obserwujemy: mnóstwo świeckich i duchownych przy pomocy swoich komórek, youtube, instagramu itp. będzie wypuszczać w informacyjną przestrzeń coraz lepsze programy, teksty i podcasty. Podejrzewam, że Episkopat tego nie zauważy, bo przecież hierarchia nie ma czasu zajmować się takimi niepoważnymi rzeczami jak media społecznościowe. Ciekawe co by na moją prognozę powiedział Leon XIV, pierwszy papież, który posługuje się komputerem?
Czy biskupi świadomie chcą zaszkodzić mediom katolickim? W żadnym wypadku! Będą wdrażać „plan Gęsiaka” ponieważ uważają, że „jeden głos mediów katolickich” najlepiej służy interesom Kościoła w Polsce w tych niespokojnych i trudnych czasach. Będę to robić dlatego, że jak to mówi młodzież, żyją „odklejeni” „w swojej bańce”, czyli gdzieś w czasach XVII Synodu Toledańskiego. Kiedy biskup mówi kazanie na odpuście albo przy okazji bierzmowania, to wszyscy obecni „użytkownicy” chcąc nie chcą muszą tego słuchać. Nikt przecież nie wyjdzie wtedy z kościółka, ani nawet nie włoży sobie zatyczek do ucha. Tymczasem media działają inaczej. Zawsze można nie kupić gazety, nie włączyć kanału telewizyjnego, przelecieć stronę www i przełączyć gałką stację radiową.
Po upadku komunizmu każda diecezja zafundowała sobie gazetkę diecezjalną. Ekonom diecezji krzywił się, ale dawał pieniądze na ten kaprys ordynariusza, wikariusz generalny przymuszał dziekanów do rozprowadzenia gazetki, dziekan zaś proboszczów do przymusowego wykupowania określonej liczby egzemplarzy. Niestety ten system działania mediów kościelnych, sowiecki w swoim duchu, zgrzytał od początku, a w końcu padł. Gość Niedzielny i Niedziela uratowały sytuację, tworząc swoje wkładki diecezjalne i w ten sposób zyskując nowych czytelników oraz kanały dystrybucyjne. Nastąpiła kumulacja kapitału i rozwój tych najlepszych mediów katolickich, czyli zjawisko normalne w sferze biznesu i samych mass-mediów. Na tym biskupi się nie znają. Trudno im też przyswoić fakt, że media to twórczość, a twórczość to wolność, czasami nawet zuchwałość i agresja. Dlaczego Radio Maryja jest takie popularne? Bo jest wolne, aroganckie, zuchwałe, a czasami nawet agresywne. I stworzył je jeden człowiek, który niewiele się oglądał na zdanie Episkopatu. Czy nie pamiętamy jakie boje Episkopat toczył, aby Radio Maryja wyciszyć, aby „mówiło z Episkopatem jednym głosem”? Wysłano nawet do Torunia mojego promotora bp Jana Chrapka, aby żył obok stacji i robił z nią porządek. I co? I nic. Ksiądz Rydzyk to prawdziwy gangster i geniusz medialny, a media lubią takich ludzi jak Ksiądz Dyrektor. Wolnych, twórczych, bezczelnych i aroganckich. Bp Chrapek to ile miał doktoratów z mediów! Ksiądz Rydzyk żadnego. Jak widać każdy ma swoje ograniczenia, hierarchia też, „dlatego większy grzech ma ten, który” podsunął biskupom ideę zabetonowania i wygaszenia czego się da, bo może jak śpiewał Jacek Kleyff ten człowiek to
ważny redaktor z gazety
z duszą zrównaną jak beton
(co) do bólu się oddawał
obywatelskim podnietom
br. Damian TJ. Urodzony 1968 Lublin, uczęszczał do liceum Zamoyskiego. Należał do związanego z „Solidarnością” Niezależnego Ruchu Harcerskiego, potem do podziemnego Stowarzyszenia Harcerstwa Katolickiego „Zawisza”. W 1987 wstąpił do nowicjatu Towarzystwa Jezusowego w Gdyni. Zakończył filozofię w Krakowie na Wydziale Filozoficznym TJ (specjalizacja „kultura, estetyka, mass-media, kino”). Praca dyplomowa u bp. Jana Chrapka. Od 1991 pracował w TVP, jako dziennikarz i producent. Przechodzi szkolenie telewizyjne w Kuangchi Program Service – Tajwan. W 1996 wyjechał na Syberię, gdzie organizuje Studio Telewizyjne „Kana” w Nowosybirsku. Korespondent TVP i Radia Watykańskiego. Pomaga w szkolenia dziennikarzy z Europy Wschodniej w „European Center for Communication and Culture” w Falenicy. W 1999 rozpoczyna studia podyplomowe w szkole filmowej w Moskwie. W tym samym roku składa śluby wieczyste. Studia kończy w 2004 filmem dyplomowym „Wybacz mi Siergiej”, który uzyskał liczne nagrody na międzynarodowych festiwalach http://www.forgivemesergei.com. Wyjeżdża do Kirgizji - praca charytatywna Kościoła Katolickiego (więzienia, domy inwalidów) i prowadzi Klub Filmowy przy Ambasadzie Watykanu w Biszkeku. W 2006 wyjeżdża na południe Kirgizji, pomaga przy zakładaniu nowych parafii w Dżalalabadzie i Oszu www.kyrgyzstan-sj.org . Buduje i kieruje Domem Rekolekcyjnym nad jeziorem Issyk Kul, gdzie co roku przebywa ponad 1000 dzieci (sieroty, inwalidzi, dzieci z ubogich rodzin, dzieci i młodzież katolicka, studenci muzułmańscy) www.issykcenter.kg . Zakłada Fundacje Charytatywną “Meerim Bulak – Źródło Miłosierdzia” i społeczną „Meerim nuru”. Kapelan więzienia - w tym zajęcia w grupie AA. 2012 w Pawłodarze (Kazachstan). 2012-13 w Domu rekolekcyjnym w Gdyni i w portalu Deon w Krakowie. 2013-14 w Moskwie – odpowiada za sprawy finansowe, prawne, organizacyjne i budowlane Instytutu Teologicznego św. Tomasza. Od 2014 pracuje w Radiu Watykańskim w Rzymie. Od IV 2016 pracuje w TVP przy przygotowaniu transmisji z ŚDM. Współpracował z różnymi stacjami telewizyjnymi i redakcjami jako reżyser i dziennikarz. Pisze artykuły między innymi do „Poznaj Świat”, „Góry”, „Gość niedzielny”, Alateia i „Opoka”. 2017-2023 ekonom Apostolskiej Administratury w Kirgistanie, dyrektor kurii, ekonom jezuitów w Kirgistanie, ekonom Fundacji "Meerim Nuru" i Centrum Dziecięcego nad j. Issyk-kul, budowniczy katedry. Obecnie pracuje w Kolegium jezuitów w Gdyni i pomaga Ignacjańskim Centrum Formacji Duchowej. Przewodnik wysokogórski: organizował wyprawy w Ałtaj, Sajany, Tuwę, Chakasję, na Bajkał, Zabajkale, Jakucję, Kamczatkę, Ałaj, Pamir i Tienszan, Półwysep Kolski. www.tienszan.jezuici.pl
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Społeczeństwo