Charyzmatyczny salezjanin obłapiający parafiankę, proboszcz rąbiący w lasku siekierą bezdomnego, męska prostytutka umierająca w pokoju wikarego, który naszpikował ją wiagrą. Do tego biskupi, którzy ciągle z trudem przywykają do nowej realności i powoli uczą się jak reagować wobec takich skandali. To już trzecie dziesięciolecie jak słyszymy regularnie o księżach pedofilach, gejach, aferzystach, a ostatnio nawet mordercach. Niełatwo być katolikiem w Polsce, kiedy raz za razem spadają na ciebie medialne doniesienia o ciemnych sprawkach kleru. Często słyszę od świeckich jak muszą się wstydzić za duchowieństwo. Być katolikiem w III RP to żadna przyjemność i chwała.
W takich sytuacjach ludzie przyjmują często dwie przeciwstawne postawy. Jedni uważają, że wszystko to walka z Kościołem i kłamstwo. Wielu porządnym katolikom prosto nie mieści się w głowie, że ich proboszcz, którego znają tyle lat i mają za porządnego człowieka patroszył w zakrystii ministrantów. I rzeczywiście takie rzeczy trudno pojąć i przyjąć do świadomości. Miałem przyjemność pracować i żyć w nuncjaturze w Biszkeku, kiedy nuncjuszem był abp Wesołowski – jeden z najsłynniejszych polskich księży-pedofili. Potem pracowałem w Rzymie w Radiu Watykańskim akurat w momencie, kiedy Wesołowski był w „areszcie” w Watykanie (podobno widywano go jednak w Rzymie na zakupach) i szedł jego proces cywilny. Na rzymskiej ulicy spotkałem siostrę zakonną, która również pracowała w Kirgistanie w okresie, kiedy był tam Wesołowski: „Proszę brata, czy to może być prawda? Przecież on codziennie przystępował do komunii świętej” – zapytała się mnie siostra, ponieważ wraz z innymi współsiostrami zauważyła dziwne zachowania nuncjusza wobec małych chłopców. Takie pytanie nie dziwi, ponieważ normalnemu katolikowi po prostu nie mieści się w głowie jak może być zakłamany, zdegenerowany i fałszywy kapłan, który uległ swoim żądzom. Zarazem pokazuje, że tajemnica zła jest czasami tak wielka, że przekracza możliwości poznawcze normalnego człowieka, który nie jest co prawda idealny, ale stara się żyć po bożemu.
Druga skrajność to ludzie, którzy na podstawie takich doniesień uznają całe duchowieństwo za bandę zwyrodnialców, a Kościół za zgniłą u podstaw i całkowicie zdeprawowaną instytucję. Mogą to być ludzie skrzywdzeni przez kapłanów lub tacy, którzy uważają, że spotkało ich jakieś zło ze strony Kościoła. Bardzo często są to ludzie, którzy sami mają coś na sumieniu w relacjach z innymi i podświadomie szukają dla siebie usprawiedliwienia w gorszących czynach ludzi Kościoła. Zdarza się, że w ten sposób wyładowują swoją złość na Panu Bogu za różne bolesne doświadczenia własnego życia. Pana Boga uderzyć nie można, nie wypada, a szczególnie trudno to zrobić kiedy deklaruje się ateizm, a poużywać sobie na duchowieństwie – czemu nie?
Pewne światło na kościelne skandale daje nam ich historia. Często mamy dosyć idealistyczną wizję pierwotnego Kościoła, pomijająca jasne świadectwa przeczące tej tezie. Kiedy Jezus poucza uczniów o swoim męczeństwie ci zaaferowani są kłótnią o władzę, a Piotr i Judasz w sposób podły zdradzają swojego Mistrza. Czym dalej tym gorzej. Św. Paweł pisze do Koryntian: „Słyszy się powszechnie o rozpuście między wami, i to o takiej rozpuście, jaka się nie zdarza nawet wśród pogan” (1 Kor 5,1) – a trzeba zaznaczyć, że rozpusta tamtych czasów nawet dziś może szokować. Paweł wielokrotnie przestrzega czytelników swoich listów przed rozpustą i rozwiązłością, nie mówiąc już o innych grzechach i czyni to z tego prostego powodu, że takie skandale miały miejsce w pierwszym Kościele. Apostoł narodów wielokrotnie piętnuje też fałszywych apostołów: „Ci fałszywi apostołowie to podstępni działacze, udający apostołów Chrystusa. I nic dziwnego. Sam bowiem szatan podaje się za anioła światłości. Nic przeto wielkiego, że i jego słudzy podszywają się pod sprawiedliwość. Ale skończą według swoich uczynków” (2 Kor 11, 13-15). Według jego słów tacy głosiciele Słowa Bożego wykorzystywali swoją pozycję w Kościele dla własnej korzyści. Paweł powtarza tutaj wiele mocniejsze słowa samego Jezusa: „Strzeżcie się fałszywych proroków, którzy przychodzą do was w owczej skórze, a wewnątrz są drapieżnymi wilkami” (Mt 7, 15).
Jezus znając ludzką naturę skażoną grzechem przestrzega swoich uczniów, aby nie zarabiali na Ewangelii: „Darmo otrzymaliście, darmo dawajcie! Nie zdobywajcie złota ani srebra, ani miedzi do swych trzosów” (Mt 10, 8-10). Jezus dobrze wie co się będzie działo w Kościele po Jego odejściu i że wielu kapłanów sprzeniewierzy się swojemu posłaniu: „Nie każdy, który Mi mówi: "Panie, Panie!", wejdzie do królestwa niebieskiego, lecz ten, kto spełnia wolę mojego Ojca, który jest w niebie. Wielu powie Mi w owym dniu: "Panie, Panie, czy nie prorokowaliśmy mocą Twego imienia, i nie wyrzucaliśmy złych duchów mocą Twego imienia, i nie czyniliśmy wielu cudów mocą Twego imienia?" Wtedy oświadczę im: "Nigdy was nie znałem. Odejdźcie ode Mnie wy, którzy dopuszczacie się nieprawości!" (Mt 7, 21-23). Rzeczywiście te słowa mogą wprawić w osłupienie – charyzmatyczny kapłan, uznawany za cudotwórcę, może być równocześnie sługą ciemności! Jakże twarde są słowa Jezusa, skierowane do tych, którzy sprzeniewierzyli się swojemu powołaniu: „Lecz kto by się stał powodem grzechu dla jednego z tych małych, którzy wierzą we Mnie, temu byłoby lepiej kamień młyński zawiesić u szyi i utopić go w głębi morza. Biada światu z powodu zgorszeń! Muszą wprawdzie przyjść zgorszenia, lecz biada człowiekowi, przez którego dokonuje się zgorszenie” (Mt 18, 6-7). Lepiej już nie iść do seminarium, ani nie wstępować do zakonu, żeby nie ryzykować takiego strasznego końca!
Dlatego też nie powinny nas tak dziwić rewelacje na temat takich charyzmatycznych kapłanów jak ks. Jankowski, Eugeniusza Makulski (twórca Lichenia) czy Czajkowski (wieloletni kapelan „Więzi”). Tam gdzie jest największa świętość tam wciska się największa nieprawość. Pedofilia związana jest z głębokim narcyzmem i egotyzmem, to zaś jest motorem pchającym człowieka do bycia na świeczniku, do sukcesu za wszelką cenę.
- Znałem ks. Mirosława wiele lat, razem współpracowaliśmy, nie jestem w stanie sobie wyobrazić, co się zadziało, że dokonała się taka straszna tragedia. – tak oznajmił dziekan księdza, który zarąbał siekierą i podpalił biedaka, którym był zobowiązany się opiekować. A mnie dziwi zdziwienie dziekana, ponieważ takiego bezeceństwa nie dokona jakiś przypadkowy człowiek, tylko ktoś już głęboko zdeprawowany. Zwróćmy uwagę na wyjątkowy prymitywizm tej zbrodni, której sprawcę za kilka minut wykryłyby nawet dzieci pierwszokomunijne z Przypek. To już nie kwestia moralnego upadku, ale również w pewnym sensie ogólnoludzkiego, a nawet intelektualnego. To nie przypadek, że ks. Mirosław M. był też rektorem jednego z warszawskich cmentarzy – cmentarz to jak wiadomo wielka kasa.
Więc jak to możliwe, że „normalny” ksiądz, jakby nie było człowiek formowany na bazie solidnej moralności, popełnia taką perwersyjną zbrodnię? Odpowiedź na to daje nam Ewangelia. Zwróćmy uwagę jakie wiele miejsca ewangeliści poświęcają konfliktowi między Jezusem a współczesnymi Jemu żydowskimi elitami. Jednym z zasadniczych punktów tego sporu była kwestia obłudy, dwulicowości i zakłamania faryzeuszy, uczonych w piśmie i kapłanów. Pamiętajmy, że w oczach prostego żyda, to byli poważani i podziwiani przywódcy narodu. Poniżej kilka słów Jezusa z Ewangelii Mateusza adresowanych to tej moralnej i duchowej elity Narodu Wybranego (23, 1-36):
„Na katedrze Mojżesza zasiedli uczeni w Piśmie i faryzeusze. Czyńcie więc i zachowujcie wszystko, co wam polecą, lecz uczynków ich nie naśladujcie. Mówią bowiem, ale sami nie czynią. Wiążą ciężary wielkie i nie do uniesienia i kładą je ludziom na ramiona, lecz sami palcem ruszyć ich nie chcą. Wszystkie swe uczynki spełniają w tym celu, żeby się ludziom pokazać. Rozszerzają swoje filakterie i wydłużają frędzle u płaszczów. Lubią zaszczytne miejsca na ucztach i pierwsze krzesła w synagogach. Chcą, by ich pozdrawiano na rynkach i żeby ludzie nazywali ich Rabbi. Biada wam, uczeni w Piśmie i faryzeusze, obłudnicy, bo zamykacie królestwo niebieskie przed ludźmi. Wy sami nie wchodzicie i nie pozwalacie wejść tym, którzy do niego idą. Biada wam, uczeni w Piśmie i faryzeusze, obłudnicy, bo obchodzicie morze i ziemię, żeby pozyskać jednego współwyznawcę. A gdy się nim stanie, czynicie go dwakroć bardziej winnym piekła niż wy sami. Przewodnicy ślepi, którzy przecedzacie komara, a połykacie wielbłąda! Biada wam, uczeni w Piśmie i faryzeusze, obłudnicy! Bo podobni jesteście do grobów pobielanych, które z zewnątrz wyglądają pięknie, lecz wewnątrz pełne są kości trupich i wszelkiego plugastwa. Tak i wy z zewnątrz wydajecie się ludziom sprawiedliwi, lecz wewnątrz pełni jesteście obłudy i nieprawości”.
Jest to jedna z najdłuższych przemów, kazań Jezusa, pełna niezwykłej zapalczywości i gniewu. Nie dziwi więc reakcja jednego z uczonych w prawie: Nauczycielu, słowami tymi także i nam ubliżasz. Ewangelie były jednak spisane wtedy, kiedy nastąpił już rozdział między synagogą i Kościołem, dlaczego więc ewangeliści zachowali tak wiele słów potępiających faryzeuszu i oczonych w piśmie, jeśli ten konflikt nie dotyczył już realnie chrześcijan? Bez wątpienia przyczyną tego była sytuacja we wspólnocie Kościoła. Bibliści uważają, że Ewangelia Mateusza jest w sposób szczególny adresowana do tych, którzy odpowiadali za kościelną wspólnotę. Używając słów Jezusa do elity żydowskiej Mateusz daje napomnienia i przestrogi elicie kościelnej.
I rzeczywiście obłuda, zakłamanie, dwulicowość jest wieczną pokusą i grzechem duchowieństwa. Właśnie ta podwójna moralność, zachowywanie pozorów zewnętrznych, odgrywanie teatru pobożności i porządności prowadzi do wyhodowania takich potworów jak ks. Mirosław z Przypek. Modli się pod figurą, a diabła ma za skórą – to przysłowie niestety nie dotyczy tylko świeckich. Duchowni są w sposób szczególny narażeni są na pogoń za zaszczytami, próżną chwałę, samozakłamanie i udawanie. Czasami ten cały klerykalny teatr staje się normą zachowania, pewnym savoir vivrem kościelnego światka, w który wplątują się także świeccy swoim lizusowskim i poddańczym stosunkiem do kapłanów. Niemała jest grupa księży, szczególnie tych, którzy przyszli do seminarium w czasach komunizmu, którzy traktują kapłaństwo jako zawód. Instynktownie starają się sprostać wymaganiom parafian, zachować zewnętrzną fasadę pobożności, a życie prywatne traktują jako wyłącznie osobistą sprawę. W latach 60tych, 70tych socjolodzy z KULu prowadzili badanie polskiej religijności. To właśnie wtedy z przeprowadzonych ankiet wyszło, że duża część katolików w Polsce uważa, że Trójca Święta to Jezus, Maryja i Józef. Natomiast niewielu wie, że okazało się, że jest spora grupa kapłanów, która nie wierzy … w Boga. Kardynał Wyszyński był przeciwny kontynuowaniu tych badań i nalegał, aby ich wyniki nie przedostały się do szerszej publiczności. Miał już doświadczenia w tym względzie. Kiedy został uwolniony postanowił przeprowadzić „czystkę” w Kościele i za jednym zamachem pozbyć się ze stanowisk kościelnych księży patriotów, caritasowców i po prostu agentów UB. Władza podsunęła mu listy tych kapłanów (na których były często haki natury obyczajowej) i Prymas zdał sobie wtedy sprawę, że ich liczba jest tak wielka, że ten proces musi przeprowadzać cicho i krok za krokiem.
W Kościele są trzy problemy: władza, kasa i dupa, ale właśnie faryzeizm jest tą glebą, na której te grzechy mogą się rozwijać. Kiedyś jeden ksiądz tłumaczył mi podirytowany komentując plotki na temat moralnego prowadzenia się jednego ze znajomych proboszczów: „To że drzwi z sypialni proboszcza prowadzą prosto do pokoju gosposi, to to jest jego prywatna sprawa i nikt nie powinien w to wyściubiać swojego nosa”. Przy takim nastawieniu nie dziwi np. tajemnicza „kuzynka” z mamą żyjąca latami na plebanii. W środowisku klerykalnym łatwo przywdziać maskę, dostosować się przyjętych zasad „dobrego zachowania” i … robić swoje.
W podstawiaku miałem kolegę, który nikogo nie lubił i nikt się z nim nie kolegował. Typ snoba, który nieustannie podkreślał swoją „lepszość” i zarazem był izolowany przez resztę. Podobna zresztą była jego rodzina, a szczególnie matka rozkochana w synu. Wielce się zdziwiłem, kiedy usłyszałem, że Witek wstąpił do seminarium. W tamtych czasach to była rzecz normalna. Pozytywna opinia od proboszcza, dobry wynik z matury i zdanie egzaminu wstępnego. Nie trzeba było być szczególnie wierzącym i zaangażowanym. W seminarium w tłumie kilkuset chłopaków trzeba było się dobrze uczyć, ale przede wszystkim był grzecznym, nie sprawiać problemów i zachowywać wszelkie oczekiwane przez kierownictwo formy zachowania. A jak nie ciągnęło cię do dziewczyn, to było to uważane za znak dobrego powołania. Jeśli młody chłopak wyczuwał, że coś u niego było nie tak w sferze seksualnej, to „powołanie na księdza” w społeczeństwie, gdzie młodzi szybko zawierali małżeństwa, a słowo „pedał” stygmatyzowało, było wyśmienitym wyjściem z trudnej sytuacji. Mało komu wtedy przychodziło do głowy, że to może być oznaka skłonności homoseksualnych lub pedofilskich. A że wśród wyższego kleru zdarzali się zakonspirowani geje, to taki chłopak, co dziewcząt nie lubił, mógł być łatwo rozpoznany i wspierany w karierze kościelnej. Bycie księdzem było nobilitacją i zarazem oznaczało dobry standard życia. W seminarium stawiało się za wzór Wojtyłę i Wyszyńskiego, ale o wiele mniej martwiono się o duchową kondycję konkretnego seminarzysty.
Wróćmy do Witka. Po wyświęceniu trafił na wiejską parafię. Do sąsiedniej parafii trafił ksiądz Stasiu, co wcześniej był wikarym na naszej parafii – ulubieniec parafian, z długimi włosami, otwarty na ludzką biedę. W swojej wiejskiej parafii ksiądz Stasiu szybko zasłynął, że wszelkie obrządki sprawuje nie według taryfy, ale za „Bóg zapłać”. Z nieboszczykami zaczęli się u niego zjawiać ludzie z pobliskich parafii, a on zamiast brać „ustawowe” tyle co za trumnę, brał tyle ile dali. Krótko mówiąc psuł rynek. Ksiądz Witek z sąsiedztwa najpierw dał Stasiowi reprymendę, a jak to nie poskutkowało, to przyjechał z kolegami wieczorem i stłukł Stasiowi ryja. Kuria sprawę załagodziła, księży przeniosła dalej od siebie. Rozwój psychoseksualny ks. Witka szedł do przodu, niestety trochę skręcał w złym kierunku. Człowiek nie może mechanicznie zahamować w sobie różnych psychologicznych procesów. Zaczął brać dziewczynki, co do babci na wieść z Warszawy przyjechały, na kolanka, dawać im święte obrazki i … masturbować się ich nóżkami. Rodzice w Warszawie poszli na policję, ale ta nie zdążyła Witka wysłuchać, bo ten uciekł na Ukrainę. Nie był jednak zbyt kumaty – myślał, że sprawa skończona i po dwóch latach wrócił do Ojczyzny. List gończy był jednak ciągle aktualny i trafił za kraty. Bp Życiński, czołowy przedstawiciel Kościoła otwartego, najpierw Witka przeniósł, potem dał urlop zdrowotny i wzywał księży do modlitwy za biednego kapłana, a potem skierował go na kapelana w domu starców. Proboszcz z Przypek to dokładnie moje i Witka pokolenie. Czego więc brakuje w formacji kapłańskiej?
Wróćmy do historii skandali w KK. Już u zarania chrześcijaństwa św. Hieronim tak opisywał duchownych w Rzymie, „którzy uzyskują dostęp do arystokratycznych domó i oszukują głupie kobiety, a starają się o wyświęcenie po to, aby móc swobodniej spotykać się z kobietami. Nie myślą o niczym poza swoimi strojami, perfumują się i wygładzają każdą zmarszczkę na trzewikach. Zawijają loki, a ich palce lśnią od pierścieni i wyglądają raczej na nowożeńców niż duchownych”. Już w IV wieku zdarzało się, że bogaci ludzie kupowali sobie godność biskupią, aby być zwolnionymi od podatków nad czym bolał św. Jan Chryzostom, patriarcha Konstantynopola.
Średniowiecze to czas wielkich świętych zakonników i zakonnic, ale także czas księży nie znających podstaw wiary, żyjących powszechnie w konkubinacie, zajmujących się raczej zabobonami niż katechizacją, a przede wszystkim to czas wszechobecnej symonii i kultu Mamony w Kościele. Czasy renesansu z kultem antyczności i ludzkiego ciała wiele nie polepszyły. Nawet jeśli opowieść o tym, że Cezare Borgia organizował w Watykanie w obecności swojego ojca Aleksandra VI zawody rzymskich kurtyzan w przenoszeniu pewną częścią ciała orzechów nie są prawdziwe, to jednak dobrze oddają upadek duchowieństwa w XV-XVI wieku. Nie dziwota, że opłakany stan kleru doprowadził do protestantyzmu, a w rezultacie do momentalnego zniknięcia duchowieństwa i zakonów w krajach opanowanych przez reformację.
Sobór Trydencki wprowadził rewolucyjną zmianę: obowiązkowe seminarium dla wszystkich przygotowujących się do kapłaństwa. W szybkim czasie formacja seminaryjna doprowadziła do skokowego wzrostu wiedzy teologicznej kapłanów, uczyła ich życia duchowego, przygotowywała do przyjęcia celibatu. Duchowieństwo stało się awangardą Kościoła. Pojawiło się wielu świętobliwych założycieli i założycielek zakonów. Mnóstwo nowych zgromadzeń działało na polu katechizacji, edukacji i pracy charytatywnej. Autorytet kapłana, proboszcza, zakonnika wzrastał systematycznie. Parafianie mieli w swoich kapłanach duchowe oparcie i wzór cnotliwego życia. Księża męczennicy Rewolucji Francuskiej, Meksykańskiej, Hiszpańskiej, Bolszewickiej, chińskiej i nazistowskiej dawali duchowieństwu niekwestionowany autorytet nie tylko w Kościele, ale w całym społeczeństwie.
W XX wieku, który był w pewnym sensie kontynuacją katolickiego triumfalizmu XIX wieku, gdzieś w głębinach życia Kościoła pojawiały się jednak groźne ogniska zarazy. Zwróćmy uwagę, że najwięksi w Kościele pedofile i zwyrodnialcy, tacy jak Marcial Maciel, założyciel Legionu Chrystusa, czy dominikanin Thomas Philippe, byli produktami epoki przedsoborowej. Posoborowa deprecjacja Prawa Kanonicznego („po co nam paragrafy, jeśli mamy Ewangelię”) tworzyła dobre warunki do przymykania oczy na wszelkie nadużycia. Formacja seminaryjna kładąca nacisk na rozwój intelektualny i zewnętrzne oznaki pobożności zaczęła szwankować wobec destrukcyjnych procesów trawiących społeczeństwo. Do seminariów przychodzili ludzie z różnymi problemami psychicznymi, wynoszonymi z dysfunkcyjnych rodzin, z chorego społeczeństwa, kolejny globalne kataklizmy (wojny światowe, rewolucje) wstrząsały tkanką psychospołeczną w której rośli przyszli seminarzyści. Seminarium elementarnie nie było w stanie sprostać tym wyzwaniom. Recepta: studia teologiczne, pobożność i dyscyplina coraz częściej prowadziły do faryzeizmu i podwójnego życia. Mimo zewnętrznych pozorów sam kler potrzebował i potrzebuje dogłębnej ewangelizacji. Nie wystarczy młodym chłopakom wstępującym do seminarium rozdawać obrazki z Wyszyńskim, Wojtyłą, Popiełuszką, ojcem Pio i Janem Viannej, którzy nie żyli w świecie, w którym gołą dupę można zobaczyć po naciśnięciu kilku klawiszy. Seminaryjna, trydencka formacja szlifowała zewnętrzne zachowania, lecz często nie docierała do serca.
Zwróćmy uwagę, że autentyczny ruch odnowy posoborowej to przede wszystkim dzieło ludzi świeckich. Duchowieństwo w Kościele coraz bardziej zostaje z tyłu peletonu, choć dalej mając wielki autorytet pełni w nim wszystkie możliwe funkcje (często nie związane ze święceniami). Rewolucja seksualna i totalna swawola („to co fajne, jest też dobre”) są wielkim wyzwaniem dla formacji nowych pokoleń kapłanów. Spadek powołań z równoczesnym obnażeniem moralnych upadków kleru powinien nas - duchowieństwo – skłaniać do pokory i powoli zmieniać sposób funkcjonowania Kościoła, gdzie świeccy będą mieli coraz więcej do powiedzenia, a księża nie będą już ich czcigodnymi mentorami, lecz sługami.
br. Damian TJ. Urodzony 1968 Lublin, uczęszczał do liceum Zamoyskiego. Należał do związanego z „Solidarnością” Niezależnego Ruchu Harcerskiego, potem do podziemnego Stowarzyszenia Harcerstwa Katolickiego „Zawisza”. W 1987 wstąpił do nowicjatu Towarzystwa Jezusowego w Gdyni. Zakończył filozofię w Krakowie na Wydziale Filozoficznym TJ (specjalizacja „kultura, estetyka, mass-media, kino”). Praca dyplomowa u bp. Jana Chrapka. Od 1991 pracował w TVP, jako dziennikarz i producent. Przechodzi szkolenie telewizyjne w Kuangchi Program Service – Tajwan. W 1996 wyjechał na Syberię, gdzie organizuje Studio Telewizyjne „Kana” w Nowosybirsku. Korespondent TVP i Radia Watykańskiego. Pomaga w szkolenia dziennikarzy z Europy Wschodniej w „European Center for Communication and Culture” w Falenicy. W 1999 rozpoczyna studia podyplomowe w szkole filmowej w Moskwie. W tym samym roku składa śluby wieczyste. Studia kończy w 2004 filmem dyplomowym „Wybacz mi Siergiej”, który uzyskał liczne nagrody na międzynarodowych festiwalach http://www.forgivemesergei.com. Wyjeżdża do Kirgizji - praca charytatywna Kościoła Katolickiego (więzienia, domy inwalidów) i prowadzi Klub Filmowy przy Ambasadzie Watykanu w Biszkeku. W 2006 wyjeżdża na południe Kirgizji, pomaga przy zakładaniu nowych parafii w Dżalalabadzie i Oszu www.kyrgyzstan-sj.org . Buduje i kieruje Domem Rekolekcyjnym nad jeziorem Issyk Kul, gdzie co roku przebywa ponad 1000 dzieci (sieroty, inwalidzi, dzieci z ubogich rodzin, dzieci i młodzież katolicka, studenci muzułmańscy) www.issykcenter.kg . Zakłada Fundacje Charytatywną “Meerim Bulak – Źródło Miłosierdzia” i społeczną „Meerim nuru”. Kapelan więzienia - w tym zajęcia w grupie AA. 2012 w Pawłodarze (Kazachstan). 2012-13 w Domu rekolekcyjnym w Gdyni i w portalu Deon w Krakowie. 2013-14 w Moskwie – odpowiada za sprawy finansowe, prawne, organizacyjne i budowlane Instytutu Teologicznego św. Tomasza. Od 2014 pracuje w Radiu Watykańskim w Rzymie. Od IV 2016 pracuje w TVP przy przygotowaniu transmisji z ŚDM. Współpracował z różnymi stacjami telewizyjnymi i redakcjami jako reżyser i dziennikarz. Pisze artykuły między innymi do „Poznaj Świat”, „Góry”, „Gość niedzielny”, Alateia i „Opoka”. 2017-2023 ekonom Apostolskiej Administratury w Kirgistanie, dyrektor kurii, ekonom jezuitów w Kirgistanie, ekonom Fundacji "Meerim Nuru" i Centrum Dziecięcego nad j. Issyk-kul, budowniczy katedry. Obecnie pracuje w Kolegium jezuitów w Gdyni i pomaga Ignacjańskim Centrum Formacji Duchowej. Przewodnik wysokogórski: organizował wyprawy w Ałtaj, Sajany, Tuwę, Chakasję, na Bajkał, Zabajkale, Jakucję, Kamczatkę, Ałaj, Pamir i Tienszan, Półwysep Kolski. www.tienszan.jezuici.pl
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Społeczeństwo