Oto częsty obraz kultury higieny żywności w Polsce. / Fot Google I.A.S.
Oto częsty obraz kultury higieny żywności w Polsce. / Fot Google I.A.S.
el.Zorro el.Zorro
234
BLOG

A może by tak wrócić do sprawdzonych metod?

el.Zorro el.Zorro Polityka Obserwuj notkę 6

Jakby nie dywagować, fałszowanie jakości żywności
jest zbrodnią trucicielstwa!


       Na wstępie Zorro pragnie zaznaczyć, że  odzew na tę publikacje będzie testem dla stopnia rozumności Polaków, a także poziomu odpowiedzialności w Polsce tak zwanej IV władzy, czyli redaktorów mediów.
Będziemy mieli do czynienia z wręcz wymarzonym porównaniem tego, co dla większości uważających się za intelektualną elitę Polski, jest priorytetem:


-czy prymitywne propagandowe ustawki, typu napad na red. Ogórek,

-czy może sprawa wagi zdrowia i życia Polaków, oraz, przy okazji, wizerunku Polski w Unii, czyli niedawno ujawniona afera mięsna.


           Zanim jednak pochylimy się nad dokonaniami polskich handlarzy wyrobami rzeźnymi, cofnijmy się nieco w czasie.

Jest rok 1965, 19 marca. W więzieniu przy ul. Rakowieckiej właśnie zakończył się regulaminowy czas spożywania przez skazanych śniadania, gdy do jednoosobowej celi jednego ze skazanych otwarły się drzwi, w których skazany zobaczył, obok salutującego „klawisza” odstawionego w mundur galowy naczelnika więzienia i prokuratora, również nienagannie ubranego.
Dla skazanego na karę śmierci taka wizyta nie wróży niczego dobrego.
Padają rutynowe słowa: czy to Wy jesteście,  (zapomniana w języku polskim forma oficjalnego zwracania się),  obywatelem  Wawrzeckim Stanisławem?
Tak.
Wówczas naczelnik więzienia zaczyna odczytywać pismo treści:
Obywatelu Wawrzecki, Wyrokiem Sądu Wojewódzkiego w Warszawie, wydanego w dniu 2 lutego 1965 roku, zostaliście skazani na karę śmierci. Wyrok się uprawomocnił, a Rada Państwa na posiedzeniu, (tu pada sygnatura) nie zdecydowała się na skorzystanie z Aktu Łaski.
Wobec powyższego, wyrok na Was zostanie wykonany niezwłocznie w dniu dzisiejszym. Jednocześnie informuje się skazanego, że z chwilą obecną nabiera mocy klauzura o pozbawieniu Was Praw Publicznych. (Pozbawienie Praw publicznych było w czasach PRL obligatoryjną karą dodatkową do kary śmierci).

           Zostawmy na boku wady proceduralne tamtego procesu, ani wpływ nacisków, ponoć samego towarzysza Gomułki, ani też dyspozycyjnością ówczesnego składu orzekającego, z papciem jednego z decyzyjnych za rządów kaczej dyktatury twórców prowadzonej polityki karnej.
Grunt, że tak dziś opluwana polityka zera tolerancji dla gospodarczych przestępców, w czasach PRL skutecznie chroniła Polaków przed skutkami przewałów, które niosą ryzyko poważnych zatruć u konsumentów „uszlachetnionej” żywności.
Trzeba też zauważyć, że za czasów PRL była TYLKO jedna instytucja pilnująca praw konsumenta, nazywająca się Państwową Inspekcja Handlową i biada było temu, komu przytrafiła się próba oszukania udającego klienta inspektora tej służby.
Równie wielki postrach siały inspekcje SANEPID-u, ale tę służbę interesował jedynie aspekt bezpieczeństwa mikrobiologicznego.
Dziś, choć mamy, bodajże, kilkanaście agend mających w teorii pilnować szeroko rozumianych interesów konsumenta, dziesiątki certyfikatów i normy jeszcze bardziej restrykcyjne od tych z czasów PRL, w praktyce możemy zostać ...otruci certyfikowana żywnością, a LEGALNIE JESTEŚMY SYSTEMATYCZNIE TRUCI przez pazernych na zysk przemysłowych wytwórców żywności!
O ironio, wcale to nie muszą być należący do ponadnarodowych trustów wytwórcy! O ironio, mogą to być małe, tak lansowane w Polsce, firmy rodzinne, mające opinię wytwórców dobrej jakości, opartych na dawnych recepturach wyrobów, sprzedawanych potem renomowanym restauratorom.
       Szanowni Czytelnicy, kiedy III Rp, wbrew interesom samych Polaków i Polski, wkroczyła na gospodarczą wojenną ścieżkę z Rosją, Rosja wprowadziła embargo na dostawę kupowanych w Polsce, z dużym zyskiem dla polskich rolników, produktów rolnych, zaczynając od mięsa.
Oczywiście polskojęzyczne media, za przeproszeniem personelu usługodawczego w domach publicznych, publiczne,
momentalnie podniosły larum, jakoby wredny ruski „wbija nóż w plecy”, bogu ducha winnych,  polskim rolnikom, tylko w tym niecnym celu, aby się odegrać za aktywny udział Polski w wspieraniu międzynarodowego awanturnictwa i rozboju imperialnego USA i Izraela.
       Tymczasem prawda była zgoła odmienna, bo Rosja od co najmniej 2 lat domagała się od Polskiego Nadzoru Weterynaryjnego, aby ten ukrócił masowy proceder legalizowania polskimi certyfikatami wwozu wręcz odpadów rzeźnych, jako mięsa wysokich klas!
Jak Zorru doniósł, oczywiście w tajemnicy wielkiej, Poliszynel, to z tego powodu uprowadzono i potem zamordowano syna właściciela sieci zakładów mięsnych, ale zamieszane w ten proceder kanalie są na tyle „mocne w plecach”, że kolejne rządy wolały tolerować ten proceder, któremu, zdaniem Zorra patronują zdeprawowani funkcjonariusze tajnych służb, niekoniecznie tylko polskich.
       Pozostaje odpowiedzieć na kardynalne pytanie:
czy aktualny minister od rolnictwa, oraz jego poprzednicy, z PiS i PSL, a także kierownictwo Nadzoru Weterynaryjnego WIEDZIELI o procederze niezgodnymi ze standardami unijnymi procederze uboju w prosperujących na terenie Polski ubojniach?
Zdaniem Zorra MUSIELI przynajmniej podejrzewać jego uprawianie!

WYSTARCZYŁO BOWIEM TYLKO PORÓWNAĆ ILOŚĆ WYSTAWIANYCH CERTYFIKATÓW Z LICZBA UPRAWNIONYCH DO TEGO OSÓB!

Sorry, ale  gdyby te certyfikaty, pomijając poprzedzające je badania,  TYLKO autoryzowały osoby do tego uprawnione, brakłoby im na to czasu!


W praktyce obligatoryjne certyfikaty autoryzują pracownicy zatrudnieni przez praktykujących prywatnie łąkarzy weterynarii, oficjalnie mający status techników weterynaryjnych, niekoniecznie mający odpowiednie kwalifikacje do wykonywania samodzielnego takich prac, nierzadko dysponujący referentkami lekarzy ich zatrudniający.
A pisząc dokładnie, osoby mające uprawnienia do autoryzowania świadectw jakości posługują się swoimi referentkami, referentkami cudzymi posługują się jedynie „zaufani” pracownicy, nie mający uprawnień do certyfikowania świadectw jakości.
JEDYNYM ROZWIĄZANIEM nabrzmiewającego od wejścia Polski do Unii problemu braku wykwalifikowanych kadr w polskiej służbie weterynaryjnej
byłoby radykalne zwiększenie liczby miejsc na uczelniach oraz odbudowanie sieci techników, bo aby zbadać stan zwierzęta prowadzonego na ubój, nie potrzeba wcale lekarza weterynarii! Podobnie jak nie potrzeba lekarza w karetce pogotowia!

Czemu zatem resort rolnictwa przez blisko 15 lat, zamiast wzmacniać służby weterynaryjne, programowo je upośledzą?
Cóż, jak nie wiadomo o co chodzi, zwykle chodzi o pieniądze.
Tak jest i tym razem,
ale nie chodzi wcale o brak środków budżetowych, tylko o dostęp do bardzo lukratywnego i do tego limitowanego przez korporacyjny układ mafijny rynku badań jakości żywienia w Polsce!
Lekarzowi weterynarii, a nawet licencjonowanemu technikowi, trzeba płacić w powyżej średniej krajowej, „ kumatemu operatorowi pieczątki” mającemu jedynie „chęci szczere”, płaci się w okolicach płacy minimalnej, czyli około 3 razy mniej.
Zatem każdy zatrudniony taki „operator pieczątki” to zysk dla prowadzącego praktykę lekarza weterynarii na poziomie minimum 4 tysięcy złotych miesięcznie, a sam przewał szalenie trudny do udowodnienia, bo nawet jak pojawiłaby się kontrola, to najpierw musi ona przejść przez portiernie, co wystarczy, aby skutecznie zamaskować kwitnący proceder firmancwa.
        Cóż, kanclerz Otto von Bismarck powiedział:
„Ludzie nie powinni wiedzieć o dwóch rzeczach:
jak się uprawia politykę oraz z czego się robi serdelki”.
Zatem problem „upychania” w wydawałoby się markowych wyrobach mięsa odpadowego wydaje się być równie stary, jak przemysłowe wytwarzanie żywności.
Co ciekawe, im produkt bardziej delikatesowy, tym większy zysk z fałszowania jakości surowca.
Kiedyś droga zwierzęcia z zagrody do ubojni była krótka, bo zwykle ubój by prowadzony w zakładach wytwarzających przetwory mięsne, a nawet w zakładach rzemieślniczych. Dziś wyśrubowane rygory sanitarne powodują, że opłaca się dokonywać uboju w dużych, wyspecjalizowanych  dokładnie w uboju ubojniach, a potem rozwozić zgrubnie sprawione półtusze do mniejszych zakładów przetwórczych.
A taka rutyna wymusza długi transport, więc i znaczący ubytek kondycji zwierząt rzeźnych spowodowany trudami długich podróży. Bywa, że skupione jako zdrowe zwierze, w wyniku trudów podróży, do ubojni trafia jako zwierze chore, a bywa, że pada w czasie rozładunku, na przykład stratowane przez inne zwierzęta.
Tak zwane ubytki ZAWSZE są standardem, ale jeśli transport zwierząt rzeźnych jest niewłaściwy, na przykład wywołany cięciem kosztów, ubytki przekraczają limity i powstaje tak zwana strata nadzwyczajna, czyli koszmar dla bilansu każdej spółki, bo od strat nadzwyczajnych płaci się dokładnie taki sam podatek jak od zysku.
Bywa, że szumnie otrąbiane i hojnie opłacane premiami dla Zarządu ego typu zyski generują o wiele większe straty nadzwyczajne, więc nic dziwnego, że pazerni prezesi wywierają presję na uzależnionych od nich podwładnych, aby „jakoś upchnąć” wybrakowany surowiec.

        Niestety, konkluzja do optymistycznych należeć nie może!
Zdaniem Zorra, to co ujawnili dziennikarze z z komercyjnej telewizorni,
to tylko klasyka „wierzchołka góry lodowej” czyli dość powszechnego w polskim przemyśle spożywczym świadomego fałszowania jakości produktów, zaczynając od sławetnego „masowania mięsa”, czyli wstrzykiwania solanki, stanowiącej potem  nawet połowę masy pierwotnej mięsa, na wprowadzaniu do obrotu mięsa niepełnowartościowego, kiedyś zwanego „tanią jatką”.
Kiedyś można było legalnie kupić tego typu mięso w przy rzeźnianych, wydzielonych  sklepach, ale przy zakupie klient był informowany co do konieczności poddania takiego mięsa odpowiednio długiej obróbce cieplnej. Unia zabrania handlu spożywczego tego typu wyrobami, robi się z nich, na przykład,  karmę dla zwierząt, ale „jak donoszą wiewiórki”,
jest sporo nieuczciwych pośredników, którzy tego typu towar świadomie skupują, oferując go potem pazernym na kasę odbiorcom, często nawet nie chcących wiedzieć z jakiego powodu kupili delikatesy w „bardzo atrakcyjnej cenie”.
Co zatem ustali unijny audyt?
Zdaniem Zorra, to zależy od tego, czy temat nagłośniła konkurencja polskiego przemysłu mięsnego, czy zbulwersowany, uczciwy pośrednik, borykający się z zalewem excusez-moi, syfu.
Jeśli temat nadała konkurencja, to możemy być pewni przynajmniej częściowego embarga na polskie mięso i wyroby mięsne.
I nawet klątwy nadojca dyrektorissimusa Rydzyka nie pomogą!

Co do okazania było. Amen
Zorro



el.Zorro
O mnie el.Zorro

Wiem, że nic nie wiem, ale to więcej, niż wykładają na uniwersytetach.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka