W dawnej Rzeczypospolitej jednym z elementów przyjętego modelu sejmowania były tzw. sejmiki relacyjne. Ponieważ instrukcje poselskie wcale nie były tak precyzyjne, jak to się uczy w szkołach, poza tym często zawierały zwroty, w których szlachta danej ziemi wskazywał swoim reprezentantom by "starali się", "zabiegali", itd. często chcąc być fair wobec swoich wyborców posłowie, zabierali sprawę z sej...mu "do braci". A zatem wyrażali warunkową zgodę na daną konstytucję, jeśli zgodzą się na to "bracia" obecni na sejmiku relacyjnym.
System ten miał swoje niebezpieczeństwa, jeśli poseł naraził się wyborcom, to z takiego sejmiku relacyjnego musiał szybko uchodzić, albo przynajmniej wysłuchać sporej litanii inwektyw pod swoim adresem.
Oglądając współczesną pseudodemokrację (bo naprawdę staram się nie uczestniczyć w tym cyrku) dochodzę do wniosku, że taki sejmik relacyjny byłby świetnym rozwiązaniem. Nawet jeśli wyborców danego posła mielibyśmy wyposażyć nie w szable, ale w zgniłe pomidory.
Z tą optymistyczną myślą pozdrawiam:)
Komentarze