Ilekroć wraca temat kolaboracji rozmaitych ludzi z esbecją w czasach PRL-u nieodmiennie mam skojarzenia z pewnym dowcipem o psychiatrach. Pozwolę sobie go zacytować, ponieważ mimo abstrakcyjnego humoru rodem z Monty Pythona, uważam, że żart ten jest wiernym odbiciem ludzkiej mentalności. Zwłaszcza, jeżeli chodzi o problemy związane z lustracją. Idzie to mniej więcej tak.
Na corocznym sympozjum psychiatrów spotyka się dwóch znajomych. Po grzecznościowej wymianie uprzejmości, panowie przechodzą na tematy związane z profesją.
- Wiesz – mówi pierwszy – ostatnio przyszedł do mnie pewien pacjent. Facet w sile wieku. Około 45 lat. Ma jednak pewien problem. Co jakiś czas się moczy. Zupełnie tego nie potrafi kontrolować i jest to dla niego bardzo ambarasujące. Nie mam pojęcia jak mu pomóc.
- To bardzo interesujące – odpowiada drugi – Ja równierz mam podobnego pacjenta i tak samo jak Ty problem z dobraniem terapii.
Po spotkaniu panowie rozjechali się do domów. Po roku przyjaciele spotykają się znowu.
- Wiesz – mówi pierwszy – Pamiętasz jak opowiadałem Ci o pewnym pacjencie, który miał kłopoty z kontrolowaniem oddawania moczu? Udało mi się go wyleczyć. Już się nie moczy i wiedzie normalne, szczęśliwe życie.
- To wspaniale – odpowiada drugi – Mnie też udało się wyleczyć mojego pacjenta. Moczy się dalej, ALE JEST Z TEGO DUMNY!
Analogia narzuca się sama. Jedni próbują walczyć o poszanowanie reguł i krzewienie prostych zasad, inni wolą się zagłębiać w skomplikowanych, postmodernistycznych dekonstrukcjach, które dają złudzenie spokoju, ale nie rozwiązują problemu. Trudno tutaj nie wspomnieć o ludziach, którzy walczą o prawdę i zbierają razy w imię wyznawanych wartości (vide x.Isakiewicz-Zaleski). Trudno pominąć również tych, którzy od lat usiłują odwracać kota ogonem i w kółko udowadniają, że wysługiwanie się totalitaryzmowi było działaniem względnym „ludzi honoru” a nie czystym łajdactwem (vide stado z Czerskiej).
Problem co jakiś czas wraca, odbija się niczym czkawka po zjedzeniu żaby i nic nie wskazuje na to aby kiedykolwiek to się skończyło. Przykładem jest sprawa Michała Boniego, który publicznie posypał głowę popiołem na dzień przed objęciem rządowej posady. W tym kontekscie warto przypomnieć kilka faktów z życia tego pana. Michał Jan Boni - absolwent polonistyki UW - znalazł się w czerwcu 1992 roku na tzw. liście Macierewicza. Lapidarny opis jego osoby* głosi, że został zarejestrowany w 1988 roku. Kontaktów zaprzestano w styczniu 1990 roku. Również w styczniu, wszelkie materiały sporządzone przez SB na temat MJB zostały zniszczone lub zagineły.
Z zapisów wynika, że MJB po raz pierwszy „złamał się” w 1988 roku (rok przed upadkiem komunizmu). Następne „złamanie” przyszło w momencie obalania rządu Olszewskiego. Boni nie przyznał się wówczas, że podpisał, co podpisał, za to skrupulatnie podniósł ręke za uwaleniem lustracji na długie lata. Kolejne „złamanie” nastąpiło w momencie przyjęcia posady w rządzie Jerzego Buzka gdzie pełnił rolę szefa gabinetu ministra polityki socjalnej i nadal milczał na temat swojej przeszłości. Obecne, najświeższe (ale być może nie ostatnie) „złamanie” w odwrotną stronę, nastąpiło w momencie kiedy obowiązujące prawo nie daje możliwości przemilczania „łamliwości” wobec SB.
Boni przez długie lata sprawował prominentne funkcje w instytucjach związanych pośrednio lub bezpośrednio z wielkimi pieniędzmi i władzą. Jego życiorys prędzej daje asumpt do określenia go mianem oportunisty aniżeli ofiary. W świetle suchych faktów nasuwają się pytania o sens promowania ludzi jego pokroju przez nadchodzący system władzy. Po pierwsze. Jeżeli ten człowiek był zdolny do zatajania przez kilkanaście lat niewygodnych dla siebie faktów, to jakim cudem obdarza się go zaufaniem publicznym? Po drugie. Jaką mam gwarancje, że mówi prawdę, jeżeli wszystkie poprzednie wypadki ujawniania donosicielstwa pokazały, że ludzie przyznają się tylko i wyłącznie do tego z czego nie są w stanie się wykręcić? Po trzecie. Donald Tusk ostatnio powiedział, że Boni odkupi swoje winy pracą w rządzie. Czy posada ministra RP jest miejscem odkupienia błędów czy wyróżnieniem? Jeżeli jest to miejsce pokuty, to jakie winy będzie odpracowywał szef tych wszystkich cierpiętników - przyszły premier RP?
Nie chcę się rozwodzić na temat, kto co powinien robić. Ludzie, którzy wyznają jakiekolwiek zasady doskonale wiedzą, jakimi kryteriami się kierować przy ocenie poszczególnych zjawisk. I bynajmniej nie chodzi mi o karanie kogokolwiek. Mam gdzieś losy typków pokroju Boniego czy Maleszki. To co naprawdę mnie obchodzi to sygnał jaki zostaje wysłany ze strony elit w kierunku społeczeństwa. Sygnał, który pozwala ocenić zarówno kondycje wyżej wymienionych jak i przyszły stan mentalności ogółu. To ten sygnał zadecyduje czy dalej bedziemy się „moczyć”, czy zdecydujemy się na normalną terapie.
Pozdrawiam.
*„MICHAŁ JAN BONI /KLD/. Kategorie TW-k, TW, kryptonim "Znak".
Daty rejestracji: 15.02.88 przez wydz. III-2 SUSW Warszawa oraz 29.11.88 przez wydz. III-2 Warszawa. Nr rejestr. 54946. Materiały zniszczono w styczniu 90 r. (bądź nie odnalezione). Kontaktów zaprzestano 5 stycznia 90.” (cytat z tzw. listy Macierewicza)
Inne tematy w dziale Polityka