Dublin. Okolo godziny 12.00. Pierwsze sadaze mówia o dosyc duzej przewadze glosujacych na "nie", czyli przeciwko Traktatowi Lizbonskiemu. Frekwencja wyniosla okolo 40%. Wyniki splywajace z kraju mówia o zwyciestwie traktatosceptyków w stosunku okolo 60 do 40%.
Tak jak pisalem w poprzednim poscie. Obecna sytuacja jest przede wszystkim wynikiem dwóch nastepujacych czynników. Po pierwsze, traktat jest dla przecietnego czlowieka niezrozumialy. Napisany jezykiem hermetycznym i niestrawnym nawet dla dobrze wyedukowanego odbiorcy. Po drugie, bardzo wielu ludzi potraktowalo refererendum jako plebiscyt. Poszlo do wyborów zeby poprzec lub sprzeciwic sie rzadom Fianna Fail liderowanej obecnie przez Brian'a 'BIFFO' Cowan'a, który wedlug coraz wiekszej liczby respondentów nie wywiazuje sie dobrze ze swojej roli.
Jaki z tego wychodzi wniosek? Czeka nas teraz wybór pomiedzy dwiema mozliwosciami. Albo samozwancze elity zlozone z biurokratów zrozumieja swoj blad i podejma próbe przedstawienia swojej wizji w sposób czytelny i lapidarny (czyli na wzór konstytucji USA - na dwóch kartkach papieru), albo rozpocznie sie gra pod tytulem "bo-my-wiemy-lepiej" przez co idea Unii Europejskiej wczesniej czy pózniej sie kompletnie zawali.
Warto zeby desydenci z PE sie nad tym problemem pochylili i solidnie go przemysleli. I w zadnym wypadku nie poszli sladem francuskiego Ministra Spraw Zagranicznych - Bernarda Kouchnera - który na krótko przed referendum straszyl Irlandczyków, ze"the first victim (of Lisbon Treaty rejection) would be the Irish" (pierwszymi ofiarami (odrzucenia Traktatu Lizbonskiego) moga byc Irlandczycy). Jak widac ten rodzaj uprawiania polityki nie dziala.
Pozdrawiam
Inne tematy w dziale Polityka