Przed chwilą przeczytałem komentarz pod swoim ostatnim wpisem. Właściwie nie tyle komentarz, co jeden wielki bluzg, którego chaotycznie argumentujący autor nie zdołał uciec od manipulacji, kłamstw i zwyczajnych wyzwisk. Co ciekawe, oberwało mi się nie tylko za to co napisałem, ale także za rzeczy, których nie napisałem. Zarzutem stał się również fakt, że mój blog sporadycznie odwiedza i komentuje blogerka Maryla (również zwymyślana przez wyżej rzeczonego pana), co najłagodniej mówiąc ociera się o absurd.
W swoim wczorajszym wpisie poruszyłem temat lapsusu Ministra Sikorskiego i poddałem w wątpliwość wartość jego ostatniego dzieła literackiego, które jak sam stwierdził (w jednym z radiowych wywiadów) napisał do spółki z dziennikarzem Łukaszem Warzechą. Wymieniony redaktor najwyraźniej nie zdzierżył mojej śmiałości, dzięki czemu zapewne zawdzięczam wątpliwą przyjemność zapoznania się z jego opiniami.
Zaczyna się klasycznie. Zgodnie z kanonami erystyki. Pan Łukasz na początku stwierdza, że „właściwie nie powinien odpowiadać”. Bo ton, bo Maryla, etc., po czym zmienia zdanie i odpowiada, bo się SKOMPROMITOWAŁEM. Czym? Nieznajomością warsztatu dziennikarskiego! Przyznam szczerze, że tego typu zarzuty są niesłychanie bolesne. Zwłaszcza dla osoby, która z dziennikarstwem nie ma nic wspólnego, a w blogosferze pojawia się z częstotliwością dwóch tekstów na miesiąc. Po tym wstępie następuje siedmiopunktowa tyrada, do której niestety, ale musze się ustosunkować.
Ł. Warzecha: „Po pierwsze - proszę przeczytać wstęp do "Strefy". Jest tam wyraźnie napisane, że dostałem propozycję przeprowadzenia wywiadu. Nigdy nie było to żadną tajemnicą, więc nie ma czego demaskować.
Po drugie - jest napisane, dlaczego ją przyjąłem. To po prostu dziennikarskie wyzwanie.
Po trzecie - nie ma Pan pojęcia o tym, jak wygląda przygotowywanie takiej książki. Jej bohater jest ZAWSZE stroną kontraktu z wydawcą, bo to on, a nie autor wywiadu, jest magnesem, przyciągającym czytelników. Nie znam innego przypadku.”
Stanowi to w miarę logiczną całość. Argumenty są do przyjęcia. Może poza jednym. Nie jestem do końca pewny czy wywiady rzeki są zawsze kontraktowane z osobą udzielającą wywiadu. Jako przypadek wątpliwy przychodzi mi do głowy książka Teresy Torańskiej „Oni”, która jest zbiorem takowych. Lećmy dalej.
Ł. Warzecha: „Po czwarte - ciekawe jest Pańskie stwierdzenie, że nie czytał Pan książki, bo laurek Pan nie czyta. Czyli - nie czytał Pan, ale wie Pan, że to laurka.”
I tu się zaczyna zabawa z Warzechą, który zaczyna kłamać. Dla jasności sytuacji przytaczam oryginał mojej wypowiedzi: „Wygląda na to, że produkt (“Strefa zdekomunizowana”), który czytelnicy dostali do rączki w zeszłym roku jest owocem współpracy a nie twardej rozmowy. Czy w takich okolicznościach jest miejsce na trudne pytania? Nie podejmuje się oceniać, gdyż wspomnianą książeczkę jedynie przejrzałem (laurek nie kupuje).” To, że na laurki nie wydaje pieniędzy nie oznacza, że ich nie przeglądam/czytam. To, że tą książkę przejrzałem (przekartkowałem, czytając jedynie fragmenty) nie jest równoznaczne z tym, że nie miałem z nią żadnego kontaktu. Poświęciłem jej około 30 minut czasu i uznałem, że na więcej mnie nie stać. „Strefa” ukazała się w gorącym okresie przedwyborczym i w każdym calu jest produktem marketingu politycznego. To jedynie tani, elekcyjny kosmetyk, który można porównać z wydaną przez Palikota tuż przed wyborami 2005 pozycją autoryzowaną przez Tuska. Przygotowany tylko i wyłącznie po to by poprawić wartość wizerunkową Sikorskiego. Jeżeli dziennikarz nie jest w stanie trafnie ocenić kontekstu sytuacji to później może mieć pretensje jedynie do siebie.
Ł. Warzecha: „Po piąte - tak jak przy normalnym wywiadzie, tak i przy wywiadzie rzece istnieje proces autoryzacji przez rozmówcę. Radek Sikorski w tym sensie użył zapewne słowa "napisałem", bo nie mógł go użyć w żadnym innym.”
Argument lege artis. Trudny do odrzucenia. Tylko jak to się ma do notki reklamującej książkę, w której wydawca pisze: „W nieocenzurowanej rozmowie z Łukaszem Warzechą Sikorski mówi o jego udziale w czterech rządach RP, odsłania kulisy rządów, to wszystko w przededniu nowych wyborów. (…)”? Proces autoryzacji jest swoistą auto-cenzurą. Pozwala wykluczyć niezręczności, lapsusy i pomyłki. Zarówno te wynikające ze zmęczenia, jaki z freudowskich przejęzyczeń. Szkoda.
Ł. Warzecha: „Po szóste - jak wielu pisowskich kiboli, i Pan rozpowszechnia kłamstwa o mojej rzekomej bezkrytycznej postawie wobec RS. Oczywiście niezwykle łatwo sprawdzić, że jest inaczej…”
Sprawdziłem. Pomijając kwestie chamowatych bluzgów, muszę stwierdzić, że napisałem coś zupełnie innego („…pan Łuk-Wa, który nie przepuszcza żadnej okazji żeby skrytykować Jar-Kacza, wypada jakoś dziwnie blado, kiedy należy coś napisać o Rad-Siku?”). Wydaję mi się, że Warzecha stara się być obiektywny. Nie jest jednak w stanie zapanować nad swoimi emocjami i osobistym stosunkiem do niektórych polityków. Objawia się to przez używanie kompletnie innych środków stylistycznych, kiedy dajmy na to pisze o Kaczyńskim (jego ulubiony tag) niż wtedy, kiedy „krytykuje” Sikorskiego. Przykład? Proszę bardzo. W pamięci utkwiły mi teksty, w których Warzecha z lubością stosuje w stosunku do J. Kaczyńskiego bolszewicką nomenklaturę tytułując go Jar-Kaczem (analogicznie do kom-brygów, kom-korów i gen-seków). Samo w sobie nie jest to niczym zdrożnym. Sęk w tym, że tą kminę stosuje wyłącznie w stosunku do tego polityka. Nie zdarzyło mi się przeczytać choćby jednego tekstu gdzie tego typu jaja robi sobie z Platformersów pisząc przykładowo o Sikorskim (Rad-Sik) czy o Tusku (Don-T). Jeżeli dodamy do tego epitety na stałe obecne w repertuarze rzeczonego redaktora („zakon czcicieli JarKacza”, „pisowskie kibole”, etc.) wyłania się obraz zachwianej symetrii i żurnalisty, który uprawiając swoją profesje używa dwóch różnych języków i stosuje je w zależności od sytuacji i swoich upodobań.
Ł. Warzecha: „Po siódme wreszcie - nie widzę żadnego powodu, abym miał się w czyichkolwiek oczach uwiarygadniać, pisząc jakieś pochwały pod adresem Anny Fotygi, (…). Słowo "nienawiść" jest tu kompletnie nieadekwatne i świadczy raczej o stanie emocji osoby piszącej.”
Punkt siódmy jest kompletnym bełkotem. W swoim poprzednim tekście ani razu nie wspominam ani o pani Fotydze, ani o słowie „nienawiść”. Proszę sprawdzić. Naprawdę nie wiem, o co chodzi.
Na koniec jeszcze jedno. Swego czasu Warzecha dosyć dużo pisał o swoim stosunku do chamstwa. W prawym górnym rogu jego blogu widnieje nawet notka, w której oznajmia w punktach, za co kasuje komentarze innych. Można tam znaleźć między innymi kwiatki o następującej treści:
1. Chamstwo, wulgarność, obrażanie kogokolwiek, w tym gospodarza blogu (vide po szóste).
2. Wypowiedzi kompletnie obok tematu (vide po siódme).
3. Argumenty ad personam (vide stosunek do Maryli).
Jak się mają te zasady do praktyki redaktora? Pozostawiam to pytanie bez komentarza.
Pozdrawiam
Inne tematy w dziale Polityka