Po przeszło trzech latach koalicji rządowej panowie z partii Waldemara Pawlaka mają coraz więcej powodów do zadumy. W sondażach kandydat ludowców bez wytchnienia zamiata dolne rejony rankingów prezydenckich (ex aequo z Andrzejem Lepperem) a sama partia szczycząca się żelaznym elektoratem ze wsi coraz częściej balansuje poniżej tzw. kreski. Co ciekawe już nic nie pomaga rozprawianie o ponad stu latach tradycji ruchu ludowego, powoływanie się na Witosa, Mikołajczyka, etc. Nie pomaga również pogadanka o "wyciskaniu brukselki", nowych technologiach, chęciach rozdawnictwa iPodów, etc. Nie pomaga bo nie może pomóc. Przed oficjalnym zawarciem koalicji ludowcy byli przez platformersów komplementowani twierdzeniami o idealnym „tandemie” równorzędnych partnerów - Tusk-Pawlak. Z biegiem czasu szef partii rolników niezauważalnie dla niego samego przesiadł się z tylnego siodełka na bagażnik a do roli partnera Tuska w tzw. „tandemie” pretenduje coraz więcej ludzi z bezpośredniego otoczenia szefa PO (vide Komorowski, Sikorski, Schetyna, etc.).
Ostatnia próba przeforsowania kandydatury Marka Belki na stanowisko Prezesa NBP dobitnie pokazała ludowcom, że dla Platformy mogą być co najwyżej koniczynką do kożucha. Z biegiem czasu owa koniczynka może coraz bardziej więdnąć i będzie się to odbywać adekwatnie do obniżających się notowań „idealnego” koalicjanta. Część ludowców ze Stanisławem Żelichowskim na czele, ulega mirażowi, że cokolwiekby się nie stało to PSL i tak może liczyć na swoje 6-8%. Tymczasem balansowanie na krawędzi progu wyborczego do złudzenia przypomina taniec na linie. Wystarczy małe i niepozorne wydarzenie, które niczym lekki podmuch wiatru spowoduje, że będzie po wszystkim. Tak jak chociażby ostatni blamanż „peezelowca” Andrzeja Dychy, który sprawił, że Polska straciła ważne stanowisko w gabinecie Komisarza UE d/s polityki rolnej.
Czymś co teoretycznie mogłoby odwrócić zgubną dla ludowców tendencję zanikania może być świadoma kontra wobec PO. Coś co zdecydowanie zachwiałoby pewnością siebie Platformy i zmusiło silniejszego koalicjanta do pochylenia się nad realnymi i niewygodnymi problemami. Tym „czymś” mogłoby być opuszczenie koalicji z powodu „jakichś” różnic i tym samym wybicie zębów hegemonii PO na dzień przed zdobyciem przez Komorowskiego stanowiska Prezydenta RP. To czy tak się stanie w dużej mierze zależy od politycznego refleksu i instynktu przetrwania peeselowców. Sam muszę przyznać, że taki scenariusz jest małoprawdopodobny ponieważ wiele wskazuje na to, że następcy Witosa beztrosko drzemią w ciepełku państwowych posadek a ewentualna perspektywa rozstania się z przywilejami napawa ich przerażeniem.
Donald Tusk zapewne doskonale zdaje sobie z tego sprawę. Jego taktyka, którą stosuje wobec swoich politycznów sprzymierzeńców i konkurentów sprowadza się do prostej reguły „dziel i rządź’. Sam niemal całkowicie unika dzielenia własnego zaplecza przez innych, starannie dobierając, eliminując i osobiście dzieląc zbyt silnych i niepokornych ze swojego otoczenia(vide bibułkowy konflikt Schetyna vs. Palikot). Ten stan rzeczy może trwać w nieskończoność o ile jedynym realnym przeciwnikiem PO będzie PiS. Tusk nie ma absolutnie żadnego powodu by obawiać się krytyki ze strony polityków pokroju Suskiego, Brudzińskiego czy nawet samego Kaczyńskiego. Opinia jego obecnego elektoratu jest całkowicie zaimpregnowana na argumenty tzw. „IV RP” co pozwala przypuszczać, że po następnych wyborach w parlamencie mogą się znaleźć co najwyżej trzy jeżeli nie dwie partie.
Wydaje się, że liderzy SLD i PSL nie zdają sobie sprawy, że w dyscyplinie „anty-pisowości” nie mają szans z czempionami pokroju Palikota i Niesołowskiego i jednocześnie nie rozumieją, że wyżej wymienieni mistrzowie despektu nie mogą być jednocześnie anty-pisowscy, anty-eseldowscy i anty peezelowscy.
Pozdrawiam
Inne tematy w dziale Polityka