Im więcej słucham dramatycznych doniesień o obecnej kampanii (nie)wyborczej tym większe mam poczucie uczestniczenia w jakimś spektaklu teatru absurdu.
Grono poważnych (no, zapewne przynajmniej we własnym mniemaniu) panów i (być może, nie znam dokładnego składu osobowego tych gremiów) pań zajmuje się z najwyższą sumiennością obserwowaniem i badaniem : czy to jeszcze kampania informacyjna czy już wyborcza, czy poseł reklamuje naprawdę swoje usługi np. prawne (dozwolone) czy swoją osobę (zabronione), czy prezydent już oglosił termin czy jeszcze nie...itd.
A puknijcie wy się wszyscy w łeb!
W rzeczywistości kampanię wyborczą polityk (o ile ma wszystkie klepki na swoim miejscu) i tak uprawia przez cały czas - kolejną zaczyna następnego dnia po zakończeniu poprzedniej; najwyżej inaczej dobiera środki.
A jak to powinno wyglądać na chłopski (i chyba nie tylko) rozum?
Po prostu:
1. Jakaś Komisja (niekoniecznie Wyborcza w nazwie) monitoruje przez 365 dni w roku działalność (w tym - finansowanie) wszystkich partii politycznych.
2. Partie czy kandydaci (jeśli startują samodzielnie) w ramach pozyskanych legalnie środków (patrz pkt.1) same decydują o wszystkim: kiedy zacząć i kiedy skończyć, czy lepsze będą spoty, bilboardy czy ulotki w formacie B5...
3. Wszyscy, którzy dziś monitorują i obserwują (z wyjątkiem tych, o których mowa w pkt.1) oraz ci, ktorzy z przejęciem relacjonują wszystkie te głupstwa szukają sobie jakiegoś innego (pożytecznego) zajęcia.
I tyle ;)
Ostrzeżenie: nie dyskutuję ze śmieciami - wyrzucam je.
twitter.com/entefuhrer
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka