Pułkownik dziarskim krokiem przemierzał korytarz Gmachu. Wszystko bylo zapięte na ostatni guzik; wydane dyspozycje, rozdzielone zadania - machina ruszyla i już nic nie mogło jej zatrzymać. Wóz albo przewóz.
Mniejszy ładunek, który udało się wcześniej niepostrzeżenie umieścić tuż pod Kopułą, ma lekko zdezorientować delegatów Zjazdu i - otwierając specjalny pojemnik - zasypać ich tysiącami ulotek z tekstem Manifestu.
Drugi, znacznie silniejszy, musi ekspolodować w bezpośredniej obecności Wodza i - jak wolał o tym myśleć Pułkownik - na dłuższy czas wyeliminować Go z gry. To będzie decydujący moment całej operacji - reszta powinna pójść już gładko...
Z zamyślenia wyrwał go głos umundurowanego Portiera:
- Czego tu ? - zapytał uprzejmie Pułkownika.
- Ja na Zjazd Partii...
- Przepustkę ma ?
- Nno, nie...
- To nie wejdzie. Do widzenia.
- Ale to jakieś nieporozumienie - ja MUSZĘ wejść !
- Bez przepustki ? Mowy nie ma !
Pułkownik poczuł, że cały misterny plan sypie się w gruzy. Zaczęła narastać w nim desperacja...
- Zaraz, jak to ? JA nie mogę wejść ? Ja, bohater spod El Magdalen, Kurska [nie mylić z tym drugim Kurskiem!] i Klarysewa ? Ja, który w bojach za naszą Ojczyznę stracilem i oko, i rękę (na szczęscie lewą - więc nadal mogłem być prawą ręką naszego Wodza) ? Ja...
- Mam to gdzieś. Przepustki nie ma...a aktualna legitymacja partyjna chociaż jest ?
- Nie...
- No to, panie...
- Ludwig von Dornennberg
- No to, panie Dornennberg...
- von... - wtrącił Pułkownik z pewną taką nieśmialością .
- Tak, tak - won !
Ostrzeżenie: nie dyskutuję ze śmieciami - wyrzucam je.
twitter.com/entefuhrer
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka