Nie mam teraz czasu na pisanie jakichś wyrafinowanych notek, ale może kogoś zainteresuje taka oto migawka z życia zawodowego prawnika :) To kopia przygotowanego do wysłania jutro pisma, oczywiście po usunięciu zbędnych danych identyfikacyjnych (poza danymi samego banku, bo ta informacja się P.T. Czytelnikom należy - to się odbywa za ich pieniądze).
Warszawa, dnia 23 stycznia 2013
PKO Bank Polski S.A.
Zarząd Spółki
02-151, Warszawa, ul. Puławska 15
Wasz znak: CRW/BRW-xx/yyyy/etc.
Kiedy przed ok. 10 laty rozstałem się z waszym bankiem jako klient, główną przyczyną był nawet nie tyle brak kompetencji, ile zwykła głupota ludzi na stanowiskach decyzyjnych, z jaką się parokrotnie zetknąłem w waszym banku. Ze smutkiem, ale bez specjalnego zaskoczenia stwierdzam, że od tamtych czasów poziom matołectwa w waszych strukturach musiał się jeszcze pogłębić.
W okresie bezpośrednio przed Świętami zwrócił się do mnie austriacki klient, właściciel zabytkowego samochodu, ze zleceniem podjęcia kroków prawnych w celu wyjęcia tego auta spod egzekucji, prowadzonej na waszą rzecz przez kancelarię komorniczą w warsztacie, który na jego zlecenie zajmował się rekonstrukcją tego pojazdu. Klient nadesłał mi dokumenty, świadczące w sposób jednoznaczny o jego prawie własności. Wysłałem mu pełnomocnictwo procesowe do podpisu.
W takich sytuacjach właścicielowi rzeczy zajętej służy powództwo przeciwegzekucyjne z art. 841 k.p.c. przeciwko egzekwującemu wierzycielowi, tzn. w tym przypadku - waszemu bankowi.
Wobec posiadanych dowodów własności wynik sprawy oraz obciążenie waszego banku kosztami procesu (sąd, tłumacz, adwokat) były dość oczywiste.
Co istotne, nie byłem zobowiązany pisać do was żadnych wezwań ani innych pism przesądowych. Wystarczyło wnieść powództwo w terminie i załączyć posiadane dokumenty wraz z tłumaczeniami przysięgłymi. Termin ustawowy jest krótki – wynosi 1 miesiąc, z czego 2 tygodnie „zużyły się”, zanim sprawa trafiła do mnie. Powództwo, wraz z przetłumaczonymi już załącznikami – musiałem wnieść nie później niż w poniedziałek 07.01.2013.
Kierując się jednak niechęcią do mnożenia niepotrzebnych kosztów, postanowiłem dać waszemu bankowi szansę na pozasądowe załatwienie sprawy, i – nie oddając jeszcze dokumentów do tłumaczenia – wysłałem wam moje jasno sformułowane pismo oraz parę prostych dokumentów po niemiecku. Moje pismo wyjaśniało zresztą szczegółowo ich treść.
Zasugerowałem pozasądowe załatwienie sprawy, wskazując jednak na nieprzekraczalny termin, w którym musi to nastąpić, mianowicie do dnia 04.01.2013. Termin krótki, do tego poprzecinany dniami wolnymi od pracy, ale w tych okolicznościach dłuższego dać nie mogłem, bo służące mi środki prawne uległyby prekluzji.
W wyznaczonym terminie żadna reakcja z waszej strony nie nastąpiła. Co sobie pomyślałem o waszej dzielnej załodze i jej stosunku do waszych pieniędzy, to sobie pomyślałem.
Na szczęście (dla was, nie dla mnie) sprawą zainteresowała się sama kancelaria komornicza (choć nie musiała) i, po wyjaśnieniu pewnych nieścisłości w oznaczeniu zajętych przedmiotów, odpadły przyczyny do wnoszenia powództwa.
Nie wiedziałem, czy śmiać się, czy płakać, kiedy od durniów zatrudnionych u was na stanowiskach kierowniczych (!) otrzymałem, zamiast podziękowania za okazaną bezinteresowną dobrą wolę, pouczenie, co i w jakiej formie muszę przedstawić (oryginał pełnomocnictwa oraz załączniki przetłumaczone przez tłumacza przysięgłego), aby wasz bank zechciał rozpatrzyć moją prośbę (!) … notabene nawet ta idiotyczna odpowiedź, wprawdzie datowana 28.12.2012, przyszła jednak grubo po terminie, bo 09.01.2013...
Mówiąc całkiem otwarcie – jestem zdania, że niekompetencja i głupota personelu są zazwyczaj odbiciem niekompetencji i głupoty ich przełożonych, i to aż do wysokich szczebli włącznie.
Łącząc stosowne wyrazy, życzę Państwu wiele zadowolenia z siebie w roku 2013
(….), adwokat
Inne tematy w dziale Gospodarka