Europa Wolnych Ojczyzn Europa Wolnych Ojczyzn
40
BLOG

"Polak mały"

Europa Wolnych Ojczyzn Europa Wolnych Ojczyzn Polityka Obserwuj notkę 1

 

Czy znany nam „Polak mały” może mieć coś wspólnego

z „małą ojczyzną” i „patriotyzmem lokalnym”?

 

Pojęcie „małej ojczyzny” przyszło do mnie w niezbyt atrakcyjnym towarzystwie niemieckich „heimatów” i „vaterlandów” z początkiem lat dziewięćdziesiątych. Wcześniej nigdy nie spotkałem się z tym określeniem, ani tym bardziej rozróżnieniem „rozmiarów” patriotyzmu, choć wyedukowany domowo, jak również oczytany w temacie byłem ponadprzeciętnie.

Jeszcze przed wspomnianym otwarciem na Europę zdarzyło mi się w wieku 8 lat zrezygnować z nauki języka naszych zachodnich sąsiadów w krakowskiej „Koronie” z powodu upierdliwej „Ślązaczki”, która wyjątkowo bezczelnie jak na peerelowskie warunki demonstrowała odmienność swoich obyczajów, wprowadzając w świadomość powierzonych jej dzieci kawałki wypaczonej wiedzy o swoim „heimacie”.

Poczucie wyższości z jaką to prymitywne babsko opowiadało o tandetnych poniemieckich gadżetach już wtedy było dla mnie nie do przyjęcia i świetnie korespondowało ze znaną mi z opowieści okupacyjną pocztówką, która przyszła do moich Dziadków od znajomej ze Śląska.  

Polski oczywiście tekst, bo niemieckiego nie znała, zakończony był na niej radosnym –

Heil Hitler!  Nb. nie przeszkodziło to naszej „małej patriotce” zaraz po wojnie wstąpić do partii komunistycznej, tak więc przypadkowy w sumie kontakt nie był do utrzymania.

W tym kontekście warto zatem postawić sobie pierwsze pytania. Czy w tak pojmowanych „małych ojczyznach” nie będziemy mieli do czynienia z hodowlą czegoś na kształt kundla – pospolitego i wydziedziczonego z cech - pięknych i budujących? Czy ta mała, słaba i beznadziejna w kontekście faktycznego samowładztwa „ojczyzna” nie będzie uczestniczyła w realnym demontażu naszego narodowego państwa - w jego określonych granicach, ze wspólną licząca ponad 1000 lat tradycją oraz przynależnym mu prawem do niepodległości?

Wracając do swojej krakowskiej przecież edukacji muszę przyznać, że w kolejnych latach nie spotykałem co prawda „śląsko – aryjskich” pedagogów, ale za to nie do końca świadomie podpadałem przedstawicielom całkiem innej mniejszości..

Jak się potem okazało, „mała ojczyzna” tworzona na użytek kolejnej grupy zdystansowanych narodowo i religijnie  budowana była na zupełnie innych zasadach, a ja jako żywo nie dopuszczałem do siebie myśli, że oto jestem dyskryminowany u siebie w kraju – jako normalny Polak.

Coś jednak na rzeczy było, miało charakter ciągły i w pamięci nie z mojej winy zostało.

Edukacyjne szczepionki okazały się w sumie skuteczne, bo kiedy usłyszałem pierwsze telewizyjne zachwyty nad „heimatami”, szybko zadałem sobie pytanie:

czymże to cudo jest, na jakich zasadach funkcjonuje i czy ja kiedykolwiek coś takiego sobie tutaj w Polsce zafundowałem?

Jestem raczej umiarkowanie uczulony na zagraniczne nowinki, choć chętnie szukam wraz z przyczynami nadejścia - ewentualnych intencji oraz skutków ew. aplikacji, czy wszczepów.

„Walentynki” to na przykład miłość, a przy tym kasa. Jak dla mnie jedno i drugie - OK. (choć infantylne w odbiorze). „Szopy” i „markety” -  niezbyt ładne (ale chyba samo przejdzie, bo obok „super” i „hiper” zostają poczciwe „sklepy”, a wracają np. „delikatesy”).

Ale już dzielenie „ojczyzn” i „patriotyzmów” zdecydowanie pozostawiłbym tam, skąd do nas przyszło, bo taki zabieg w naszych polskich warunkach jest dla mnie zdecydowanie podejrzany.

Okoliczności przybycia do Polski „heimatów” nie oznaczają jednak, że dotąd nie dorobiliśmy się już jakiejś tam własnej definicji.

„W najbardziej ogólnym sensie „mała ojczyzna” oznacza miejsce zamieszkiwania człowieka, które go kształtuje” – pisze Stefan Starczewski.

Z kolei Leszek Kołakowski w czasie nadawania mu honorowego obywatelstwa miasta Radomia zauważa, że „to miasto, ta wieś w której się urodziliśmy to środek świata. To przestrzeń niewielka w której się obracamy…”

W rozmaitych światowych opracowaniach czytamy znów, że we współczesnym zachodnim społeczeństwie ludzie znają tylko swoją okolicę, ale już niewiele wiedzą o terenach swoich sąsiadów, a co najwyżej podzielają powszechną mglista wiedzę (tu pada słowo „mity”) o kraju w którym ich okolica leży.

Ta „mała ojczyzna” ma być „przestrzennym składnikiem światopoglądu” i „koncepcją lokalizacji wartości”. „Małe jest dostępne wszystkim ludzkim zmysłom” (Yi – Fu Tuan), tak jakby to była jakaś zaleta w sytuacji akceptowanej niedostatecznej zdolności do myślenia abstrakcyjnego, czy też utożsamiania się z większą sprawą.

We wspomnianym  roku 1990 będąc jeszcze młodym, ale już normalnie funkcjonującym przedsiębiorcą utrzymywałem kontakty z podmiotami działającymi na terenie całego kraju,a kilka podróży tygodniowo odbywałem osobiście własnymi samochodami.

Analiza nie była w tym względzie trudna, a wniosek nasunął się niemal natychmiast.

Wg podawanych kryteriów moja „mała ojczyzna” obejmowała terytorium niemal połowy kraju, gdzie stale pracowałem i odpoczywałem. Kupowałem, sprzedawałem, bawiłem towarzysko, a także pielęgnowałem w pamięci wspomnienia mieszkających tam, działających gospodarczo i wojujących gdy było trzeba moich dziadków oraz pradziadków.

Czy zatem obszar Małopolski, Śląska, Podkarpacia, Świętokrzyskiego i części Mazowsza można traktować jako tę „Polskę – mikro?

Czy taka „mała ojczyzna” ma jakikolwiek sens i czy spełnia realnie przypisywane takiej krainie kryteria. Oczywiście, że nie!

Odnoszenie się do lokalnych „patriotyzmów” występuje czasem dla potrzeb sport – biznesu, czy też kampanii samorządowych, ale nie jest to nic innego, jak kolejny tani chwyt marketingowy.

Wykorzystywanie ludzkich słabości jest jednak w oczywisty sposób etycznie podejrzane, a do tego zbyt często okazuje się także niehigieniczne intelektualnie.

Zgodna z definicjami „mała ojczyzna” dla średnio rozgarniętego Polaka może być zatem co najwyżej (i to z pewnymi zastrzeżeniami) pojęciem historycznym.

W obecnych warunkach żyjemy, funkcjonujemy i czujemy się jak u siebie w domu na obszarze, który nie ma nic wspólnego z bezpośrednią bliskością naszej gminy, parafii, jarmarku, karczmy czy wreszcie samego miejsca zamieszkania.

Nie podróżujemy saniami, bryczką, ani też furmanką, wiele zaś osób podobnie jak ja, posiada nieruchomości znacznie od siebie odległe, a wygodne samochody pozwalają pokonywać stukilometrowe trasy szybko i bezstresowo, pomimo kiepskiej infrastruktury.

Rozgarnięty Polak „małej ojczyzny” nie ma i mieć nie potrzebuje, bo dbałość o własne miejsce zamieszkania nie wymaga żadnego wzniosłego wyróżnika, a tym bardziej „mało - ojczyźnianego” patosu.

Poza tym nasze odwieczne problemy z kurczącą się, lub wręcz znikającą prawdziwą Ojczyzną - Najjaśniejszą Rzeczypospolitą  nie wyrobiły u nas na szczęścia  tak sformułowanego dystansu  do własnego narodowego państwa.

123 lata zaborów skutkowały co prawda koniecznością „zespawania” rozerwanej i wmontowanej we wrogie systemy państwowe narodowej substancji, lecz stosowne antagonizmy występują u ludzi mądrych jedynie w postaci żartów, czy też anegdot.

Bo jakże mogłoby być inaczej, skoro wielu z nas ma w sobie krew przodków zamieszkujących różne dzielnice kraju (także te pozostające dziś poza jego granicami).

Jeżeli mówimy tu o szkodzących nam pozostałościach, które na zasadzie sprzężeń zwrotnych nie pozwalają nam dorobić się naprawdę silnego narodowego bytu, to mamy na myśli obywatelską pospolita obojętność i z zasady negatywny stosunek do stanowionego prawa.

Warto dbać o swoje najbliższe otoczenie, tym bardziej że przychodzi to z większą łatwością, ale należy tę aktywność postrzegać w dużo szerszym kontekście.

W obliczu nieuchronnych przemian o charakterze globalnym naszą  konkurencyjność, a także bezpieczeństwo można skutecznie ulokować jedynie w zdrowym narodowym myśleniu i solidnym organizmie państwowym.

Miło posłuchać lokalnych legend, popatrzeć na ludowe stroje, czy odnotować przywiązanie górali z Podhala do hal, a rybaków z Ustki do swoich kutrów.

Ale na takich przykładach widzimy, jak bardzo nam trzeba silnej ochrony państwa.

Posiadanie jednej wspólnej Ojczyzny i związanego z nią patriotyzmu nie wyklucza zatem sentymentu do wybranych miejsc, a tym bardziej lokalnej obywatelskiej i samorządowej dbałości. Nie ma jednak potrzeby „miniaturyzowania” na potrzeby tych  prostych, a przy tym  naturalnym działań wielkich słów, takich jak „ojczyzna”, czy „patriotyzm”.

 

Już w „Katechizmie Małego Polaka” Władysława Bełzy

z roku 1900 czytamy:

- Kto ty jesteś?

- Polak mały.

- Jaki znak twój?

- Orzeł biały”

a dalej:

- Czym ta ziemia?

- Mą ojczyzną. 

- Czym zdobyta?

- Krwią i blizna

- Czy ją kochasz?

- Kocham szczerze.

- A w co wierzysz?

- W Polskę wierzę.”

Ojczyzna jest zatem – jedna i ma konkretne - imię.

Podobnie jak związana z nią miłość i pospolity narodowy obowiązek.

Myślenie kategoriami „małej ojczyzny”, czy też „euro - regionu” akurat nam Polakom powinno pozostać całkowicie obce w imię dobrze pojętych własnych interesów.

 

Kraków, 23 stycznia 2010r.                      Jan Szczepankiewicz

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka